Och! Dzisiejsza pobudka to był jakiś totalny hardcore! Zazwyczaj chłopcy śpią w swoim pokoju, a Gaia śpi z nami. Tymczasem rano okazało się, że w naszym łóżku znalazł się również Ivo po mojej prawej stronie (czyli spał przy samej prawej krawędzi łóżka), a Gaia z lewej strony przeszła na środek. Ponadto jakoś tuż przed 7.00 z minutami zorientowałam się, że w łóżku zabrakło mojego Męża!
Ale spokojnie! ;-) Okazało się również, że to że go zabrakło, to nie był efekt obrazy majestatu w wyniku pewnej nocnej sytuacji, a przywoływanie Teośka, który nad ranem bardzo potrzebował swojego Taty, aby dokimać do tej 8.00 z minutami. ;-)
Rano dowiedziałam się również, że w nocy dosyć mocnym ciosem zdzieliłam mojego Męża, który prawie zaliczył nokaut.
Dlaczego uderzyłam go przez sen? Naprawdę nie wiem. :-D Wiem natomiast jedno i zresztą mu o tym powiedziałam – no musiał sobie na to zasłużyć. :D Ja nie biję nikogo bez przyczyny. Zacznijmy od tego, że ja w ogóle nikogo nie biję, dlatego też musiałam mieć na pewno jakiś poważny powód. :D Niech on się teraz poważnie zastanawia, co takiego przeskrobał i czym sobie na owy nokaut zasłużył ;-) Podobno miał mi ochotę oddać, bo mój cios był z tych „na serio”, a nie przez sen. Masakra, co człowiek wyprawia w nocy :D Miewacie podobne akcje? Moja córka w nocy wkłada mi pięty do buzi, siniaki też mam zaliczone :D
Jak tylko wstałam z łóżka i zaczęłam pytać moje towarzystwo, jak im się spało, to właściwie za moment zorientowałam się, że właśnie przyjechali do mnie Indianie (inwazja pełną parą – jak ja to zazwyczaj określam) i będą teraz dyrygować moimi humorami. :D Nie obyło się bez przeklętych żelków i dwóch czekoladek kinder. Myślę sobie, że ten cios w nocy w kierunku skroni mojego Męża, to również był efekt najazdu Indian. No cóż ja poradzę, z humorami nie wygrasz :D ;-)
Ivo na godzinę 9.00 pojechał z moim M. do okulisty na badanie dnia oka. Tylko to nam zostało (oprócz jeszcze opisu badania EEG, na który czekamy), aby wyjaśnić jego ostatnie epizodyczne problemy ze wzrokiem, które w sumie od ponad tygodnia już się nie pojawiają.
Po badaniu okazało się, że z jego oczami wszystko gra i nie można się do niczego przyczepić. Pani okulistka wypatrzyła w jednym oku zabliźniający się fragment rogówki (o ile dobrze pamiętam to z ich opowieści), tym samym mieliśmy w domu dość poważną pogadankę z Teodorem na temat jego ekspresji wobec starszego brata, bo to zabliźniające się miejsce to my prawie na pewno wiemy, skąd się wzięło. Była pewna akcja na początku epidemii, kiedy to Ivo oberwał cios od młodszego brata. Ten komentarz a propos blizny w oku dał nam i dzieciakom do myślenia, bo oczy to organ, którego nie da się wymienić, w przypadku gdy dojdzie do jego poważnego uszkodzenia. Junior to turbo porywczy chłopak, dlatego musimy go uczulać na każdym kroku.
Dzisiejsza sobota powiem Wam, że była jak do tej pory idealna.
Zawsze z nieskrywaną zazdrością i jednocześnie nadzieją pisałam Wam, że macie wychwalać po niebiosa Wasze mamy, teściowe czy siostry, które decydują się na opiekę nad Waszymi bambrami czy pomoc przy nich. Piszę tak zawsze, bo sama wiem, jak to jest nie mieć opieki dla swoich dzieci i dwoić się i troić, aby znaleźć chwilę dla siebie i związku. Dzisiaj trafiła się nam nagroda, bo pomoc w opiece nad nasza trójeczkę zaoferowała nam Madzia, która bardzo dobrze zna nasze dzieci i nie boi się zostać z całą trojką! :* Za to jej w tym miejscu dziękuję, bo wiem, że nie jest łatwo ujarzmić te trzy istoty a każde z nich jest w innym wieku, ma inny temperament i potrzeby. Kiedy przyszła Madzia, to my wymknęliśmy się z domu i … słuchajcie, nie uwierzycie, gdzie pojechaliśmy :-D
Zazwyczaj mówi się o tym, że rodzice, którzy chcą wyjść na tzw. randkę bez dzieci, to jadą w siną dal, na łono natury i oddają się pięknu tego świata. Otóż my nie należymy do tych osób. :D
My najpierw pojechaliśmy na jeden z krakowskich targów owocowo-warzywnych :D Totalny banał. :D Nadrabiamy zwyczajne, codzienne braki, jak to się mówi ;-) Ja chciałam po prostu napatrzeć się na ten dobrostan, który daje nam nasze polskie lato. Na krakowskim placu imbramowskim stoły uginają się od dobra! Byłam tym widokiem zachwycona. Cudownie zielony szczypiorek, czerwieniąca się rzodkiewka, którą panie zraszały co chwilę wodą, aby ją odżywić. Mnogość kolorów dodała mi energii! W sumie kupiliśmy niewiele, bo sporo jednak było już w domu, ale nie mogłam oprzeć się młodej kalarepie, która uwielbiam, fasolce szparagowej (której mojej dzieci nie potrafią zdzierżyć :D) oraz świeżemu i młodziutkiemu bobowi, który musiał być dopiero co oskubany z łodyżki.
Później mój M. zaprosił mnie na szybki obiad i lampkę prosecco. A mieliśmy na to max. 30 minut. Jako że on prowadził samochód, to musiał się zadowolić wodą gazowaną ;-) Ale też miała bąbelki więc nie mógł narzekać :D Dziewczyny, to się nam raczej nie zdarza, żeby mieć możliwość tyle zrobić dla samych siebie. Co chwilę musiałam się szczypać i co chwilę zerkałam na zegarek licząc, czy mamy jeszcze trochę czasu czy już musimy wracać.
Następnie udaliśmy się … do TK MAXXa. To jest sklep, który na zmianę kocham i nienawidzę. Jeśli nie macie tego sklepu u siebie, to tylko podpowiem, że to jest taki asortymentowy misz-masz. Ja kupuję tam ciuchy, buty, kosmetyki, akcesoria, nawet żywność, ozdoby do mieszkania czy na taras. Tam jest wszystko, głównie końcówki serii i produkty wyprzedażowe. Ja mam ogromne szczęście i zazwyczaj trafiam ze wszystkim w 100%. Mój mąż różnie :) A nienawidzę TK MAXXA wtedy, gdy są w nim takie kolejki, jak były dzisiaj. :D Ja miałam konkretny i bardzo dobrze zwizualizowany cel. Musiałam kupić sobie nowe bluzki, bo dzięki tej „cudownej” epidemii i moim wypiekom … ekhm… weszłam w rozmiar wyżej, a może nawet i półtora rozmiaru? Musiałam kupić sobie jakąś jedną-dwie bluzki, w których guziki nie będą mi się rozpinały na linii biustu :D Kupiłam dwie lniane bluzki, którymi jestem zachwycona. Jedna i druga 100% lnu i za 34,99 PLN. Ja toleruję na lato głównie len i bawełnę 100%, z tymi materiałami moje ciało się lubi. To, że ustrzeliłam je za dobrą cenę to poprawiło humor, powiem Wam szczerze, bo ostatnio unikam lustra. Nie wolno mi jeść pieczywa, czego nie robiłam do marca. Od marca krok po kroczku łamałam tę zasadę i mam teraz tego efekty. Wkur…ia mnie to nieziemsko, że wszystko mi urosło, i czuję się z tym fatalnie. Doszłam jednak do wniosku, że dość samobiczowania się za to, że coś mi smakowało. Po prostu od tego poniedziałku biorę się za moją dietę i wykluczę z niej to, co mi nie służy, a doskonale wiem, co nie służy mojej insulinooporności…
W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze drobne zakupy spożywcze. Ivo zażyczył sobie pistacji (co mnie cieszy, bo moje dzieci nie przepadają za orzechami), ja kupiłam na jutro mięso na grilla i będziemy grillować, o ile tylko nie nawiedzi nas jakiś grad czy coś w ten deseń i uniemożliwi grillowanie.
Plan jest taki (a piszę to, gdy zaraz wybije godzina 20.00) i piszę te myśli w kierunku mojej pełnej energii trójcy:
– Moje drogi dzieci, zamiast udawać, że w ogóle nie chce się Wam spać (autentyk sprzed chwili, bo słyszę dokładnie przez drzwi, co moje dzieci wyprawiają :D), to zróbcie starym prezent, i umyjcie się same, wyszorujcie zęby i niech no ja usłyszę po raz pierwszy w życiu:
– Kochana mamo, wiemy, że jesteś padnięta, dlatego postanowiliśmy dzisiaj samo zrobić sobie kolację, umyć się i pójść spać! Dobranoc, papa! :D
I obudziliby się w okolicach 10.00 rano! :D Niedo(kurfa)czekanie! :D Zaraz zaczynam wieczorny maraton, czyli kąpiel, kolacja i mycie zębów.
P.S. A jak ta u Was? Żyjecie? Mężowie cali? Dzieci bez wybitych zębów? ;-) Plan na wieczór macie? Buziaki! I do zobaczenia jutro przy kolejnej kartce z kalendarza :* Nie zapomnijcie dać mi znać kciukiem, że udało się Wam przeczytać dzisiejszą kartkę z kalendarza :*
Brak komentarzy