Masakra. Ten weekend to totalny hardcore :D Mam wrażenie, że moje dzieci zebrały się w jednym z kątów naszego mieszkania i powiedziały szeptem: „Ej Ty! To co, dzisiaj? Damy jej zdrowy wycisk po to ,żeby od poniedziałku zaczęła doceniać, co ma? Dobra, ale na pełnej petardzie zrobimy jej psychiczny kogel-mogel, ok? Żeby miała o czym pisać. Okay!”
Na stówę zrobili sobie takie okołopampersowe spotkanko przy bananie i chrupkach kukurydzianych, które sprzątałam z dywanów pół dnia i jeszcze nie skończyłam. Szydzili z matki i jadą teraz po bandzie. Pal licho, że mi dają popalić, ale mój M. też już przestał ogarniać, a on z tych, którzy tak szybko się nie poddają. Rozłożyli nas na łopaty. Leżymy na sofie i kwiczymy jak takie dwa upaprane w błocie prosiaki, które nie mają nawet siły pójść do koryta, do lodówki znaczy się, aby otworzyć wino czy coś w ten deseń. Jestem jak taki półwieczny rozklekotany polonez i przypominam zjawę :D Ale leżałabym już wśród martwych, gdyby nie kilka rzeczy, które pomagają mi rozładować emocje i dają złudne wrażenie idealnego macierzyństwa :D
Oto 5 rzeczy, które trzymają mnie przy życiu kiedy dostaję w dupę od moich dzieci [miałam napisać w tyłek, ale oni mi dają dzisiaj w sam środek mojego dupska, i tak to odczuwam ;-)] :
1. Matkobosko! Co ja bym zrobiła, gdybym nie mogła raz na jakiś czas, najczęściej w toalecie albo na tarasie, rzucić soczystą i wyjątkowo „R” brzmiącą kur..ą. Zdemaskowałam się niekulturalnością, wybaczcie.
Serio, takie głośne i wyraźne wypowiedzenie tego słowa, rozładowuje mnie. Kiedy ostatnio mój prawie roczniak urżnął mnie swoimi zębiskami w sam środek nosa, wybiegłam do łazienki i jak strzeliłam tym słowem, to aż echo powędrowało od kibla do wanny. Oj, warto było, mówię Wam! Mam kilka ulubionych rozładowywaczy. Nie byłabym sobą, gdybym sobie soczyście nie zaklęła kilka razy w tygodniu. Oczywiście, że staram się nie robić tego przy dzieciach. Ale pewnie wymsknęło mi się raz po raz. Trudno. Warto było sobie ulżyć! Jak widzę wszechobecny syf w mieszkaniu, jak na przykład teraz, to mam ochotę wziąć jakąś bazukę i przy każdym strzale w rozwalony przedmiot dodać od siebie trochę mięcha. To byłoby coś! ;-) Nie wiem komu mam dziękować, że wynaleziono przekleństwa. Dla mnie, matki dwójki czasami hardcorowo wymagających dzieci, to jak balsam!
2. Kawa!
Ja wiem, że to oklepane, ale jestem kawoszem do potęgi, i to przez mojego szanownego małżonka, dla którego parzenie kawy to konik no.1. Jestem w stanie nie wypić zrobionej i stojącej jak na tacy kawie, z braku czasu, ale jak ona nie stoi koło mnie, to jestem jak sparaliżowana! Może być zimna, byleby stała obok! Sama świadomość, że ta kawa sobie gdzieś tam stoi i na mnie czeka, nawet zimna, jest zbawieniem! A jak udaje mi się wypić dziennie dwie ciepłe kawy, to jestem w raju. Wiecie, samo trzymanie kubka z ciepłą kawą w stylu ę-bą-tą, z tym małym paluszkiem trzymanym tak po burżujsku ;-), to już coś. Tak, kawa! To ona ratuje mi dupsko od poniedziałku do poniedziałku ;-)
3. Powiem Wam, że ja zazwyczaj nie mam czasu na fit śniadanka, bo to krojenie owoców, to pieprzenie się z szukaniem zdrowych składników, których w domu zazwyczaj jak na lekarstwo ;-) mnie osłabia na tyle, że daruję sobie zdrowe śniadanka.
Zazwyczaj, wiecie, dyżurna kromka chleba, plaster wędliny, plaster sera koziego, jak się uda i nie jest wyschnięty jeszcze, bo został farciarsko szczelnie zawinięty folią ;-) Ale jak już się sprężę z nim, z tym zdrowym śniadaniem, jak dzisiaj [pudding chia juz się robi w lodówce!] to wiem, że zacznę poniedziałek na genialnej petardzie. Sam fakt, że zdrowo zacznę tydzień, daje mi jakieś takie [może złudne, pieprzyć to ;-)] poczucie, że cały tydzień będzie dobry a ja może nawet zacznę dietę czy coś w tym stylu. Jak zaczynam dietę, to tylko w poniedziałki. Głupota, co nie? ;-) Już tak mam i nic na to nie poradzę ;-)
4. Mam dwójkę maluchów i jak sobie pomyślę, że moja koleżanka [Kaśka, ściskam, nie wiem jak Ty to robisz :D] ma piątkę dzieci, to jakoś tak mi milej na duszy, bo wiem, że pewnie ja miałam chociaż czas, żeby umyć przedwczoraj głowę, a ona mogła tego czasu nie mieć ;-)
To wredne, co piszę, ale jak tylko sobie gdzieś tam wyobrażę w tej mojej zmęczonej głowie, że są tacy, których dzieci budzą o 4.00 rano, a nie o 5.30 jak to jest u nas, albo jest tych dzieci więcej niż dwójka i wszystkie są dość małe, to czuję że mam lepiej i to mnie pociesza. Jak ostatnio udało mi się wyrwać na pedicure, pierwszy od 6 lat, to czułam że z trójką na ten pedicure wybrałabym się pewnie dopiero po 10 latach ;-) Żartuję sobie, ale tak możemy się pocieszać. Na mnie to działa, co nie zmienia faktu, że chcielibyśmy mieć jeszcze jednego bambra, więc pewnie za jakiś czas głowę będę myła tylko w niedzielę rano :D
5. Wiecie co sobie ostatnio wyobraziłam? Że za 20 lat, kiedy moi chłopcy będę na studiach [albo i nie będą], to ja wbiję na ich mieszkanie z moim Mężem, w samym środku ich sesji egzaminacyjnej, i powiem, że zrobiliśmy sobie z Tatą tydzień imprezowania.
Rozgościmy się w ich mieszkanku i codziennie będziemy chodzić na szampańskie wieczorki, uchachani będziemy z nich wracać, a Ci będą tłukli nosami w książkach. Odbijemy sobie wtedy to wszystko, co nam bywało skutecznie ukracane ;-) Dobra, żartuję sobie, ale mam wielką ochotę kiedyś, powiedzmy za 5 lat, pojechać na dwutygodniowe samotne wakacje z moim Mężem. Wstawać kiedy przyjdzie nam na to ochota, jeść śniadanie bez pośpiechu, napić się winka bez ciśnienia, że trzeba być na nocnym posterunku, i takie tam. Ta wizja też mnie trzyma przy życiu w taki weekend jak ten, kiedy czuję się jak trzyletnie zużyta ścierka Jana Niezbędnego ;-)
Żyjecie? Jeszcze? ;-) No to, piona!
9 komentarzy
Aaaa! Magda! Rozwaliłaś system <3 jak mój mąż to przeczyta, to pozamiatane, ale… Kocham Cię dziewczyno!
Mogłabym zaśpiewać: „Mam tak samo,jak Tyyyy” :D Dziękuję Ci kobieto za ten tekst,bo po dzisiejszym dniu czuję się jak wypluty kot. Mój syn mnie dziś zmiażdżył krzykami i lamentami tak,że ten…łączę się z Tobą w bólu. Na pocieszenie,to ponoć kiedyś mija :D u mnie kawa też 24/h :D
Uwielbiam cię czytać a zwłaszcza po takim dniu jak dziś! Padam na mordę bo nasza półtoramiesięczna daje czadu raz po raz ale znosimy to raz lepiej raz gorzej. Chwila relaxu na twoim blogu i mogę iść myć głowę;). Buziaki:*
Uwielbiam Cię ! ❤
Kawa to podstawa diety taty. Oczywiście musi być zimna, wypita duszkiem. Ale zakląć mi się udaje jak Mrówy już śpią. A plan zemsty opracowuję.
Oooo tego mi bylo trzeba! Moje dziewczyny dzis tak dały popalić,że robiąc butle mlodszej zamiast wsypać mleko modyfikowane,…wrzuciłam woreczek herbaty… Poczwarki energetyczne?
Też sobie wyobrażam, że za kilkanaście lat, kiedy mój syn wróci z imprezy i będzie odsypiał nocne balowanie, wjadę mu odkurzaczem o 6 rano i zacznę na potęgę ogarniać pokój :D ta wizja na tyle podtrzymuję mnie na duchu i sprawia frajdę, że teraz jestem w stanie wszystko wytrzymać, nawet jego wyjątkowo gorszy i kapryśny dzień ;)
A mi pomaga jeszcze jedna rzecz. Jestesmy z mezem mlodzi i z bliskich znajomych i rodziny tylko dwie pary maja dziecko. 95% par jeszcze nie. Niemoge sie doczekac jak kiedys usiadziemy sobie przy kawie (tzn. ja, bo ktos z nich niekoniecznie) i bede sluchala jak ich dziecko nasikalo z przewijaka na dywan, wtarlo obiad we wlosy, niespalo pol nocy, zrobilo masakryczna kupe ktora niezmiescila sie w pampka, a wtedy sobie pomysle „tak? Serio? Jakie to fascynujace” i przyjrze sie swojemu maluchowi ktory juz nie siusia na dywan, sam chodzi do toalety, je jak ogarniety maly czlowiek i spi jak trzeba.
Ostatnio powiedzialam to mezowi z usmiechem i kurwikami w oczach to przy calej mojej gestykulacji, modulacji glosem i wyglądzie stwierdził, ze jestem tylko troche psychopatyczna haha ;)
Jest jeszcze poduszka. Wychodzisz i drzesz sie w poduszkę, albo w nią uderzasz, albo rzucasz jak talerzem o podłoge z całej siły. A tak wogole to kiedyś to minie. Bedzie lepiej. Wyśpisz sie, naprawde :) Nauczysz włączać tv i wybierać kanały samemu i mozesz spac do 10 uprzedzając wczesniej wieczorem ze „jutro sobota, jak wstaniesz mozesz włączyc bajke, sam, nie musisz mnie budzic” :)