Podobno lubicie ten cykl. Poprzednie posty znajdziecie tutaj i tutaj. Ja nie mam nic przeciwko wyjaśnianiu poniższych kwestii, bo zdecydowanie uszczupla to ilość maili, które od Was dostaję ;-) Przyjemne z pożytecznym, niech tak będzie.
Biję się w pierś – obecnie nie wyrabiam na zakrętach i duża część z Was nie dostała ode mnie odpowiedzi na maila, którego wirtualnym gołębiem do mnie wysłaliście. To są ogromne ilości a ja mam liche moce przerobowe ostatnio, bo mój roczniak niedawno zaczął chodzić. Ba! On zaczął od razu biegać! Nie ma dla mnie litości! :D
Wracając do tematu: ten odcinek odpowie na wiele powtarzających się pytań od Was. Odpowiadam na nie zupełnie na spontanie. Umówmy się, że wzięłam w dłoń lampkę winę i miło nam się rozmawia ;-) No to jedziemy!
1. „Magda, a kiedy książka jakaś? I właściwie, dlaczego Ty jej jeszcze nie napisałaś! Czytałabym!”
Marzy mi się napisanie książki. Będę jednak zupełnie z Wami szczera – nie czuję się na siłach. Jeszcze nie. Zarówno merytorycznie, jak i czasowo nie sprostałabym temu na tym etapie życia, na którym jestem. Poza tym, może nie widać tego po mnie, ale i w takich kwestiach brakuje pewności siebie. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się pytanie – a czy ktokolwiek by to czytał? Kupił? Po drugie – jaką formę miałaby ona mieć? Zbiór felietonów, poradnik? Nie mam jasnego konceptu w głowie, pod którym mogłabym się podpisać i weszłabym w to jak w masło. Myślę, że minie co najmniej rok albo dwa zanim cokolwiek się w tej kwestii wyklaruje. No chyba, że dostanę wiatru w żagle i moce przerobowe zwiększą się o 500% ;-)
Tymczasem ja cały czas jestem matką dwójki maluchów i słomianą wdową przez kilka miesięcy w roku. Na razie marzy mi się godzenie macierzyństwa z blogowaniem. Już to jest dla mnie ogromnym wyzwaniem! :-)
Ale trzymajcie kciuki, żeby może kiedyś nadszedł moment, gdy poczuję się na siłach, by wydać książkę :-)
2. „Pisałaś kiedyś, że masz na dachu kuny. Jak się ich pozbyłaś? My mamy kuny już drugi rok i zrobiły nam na strychu taki kiepisz, że zniszczyły pół ocieplenia […] . Ciekawe co tej zimy wymyślą.” – Wandzia
To pytanie to abstrakcja. Wandzia, to już kolejny mail od Ciebie, który mnie zastrzela! ;-)
Kochana, my nadal te kuny na tym dachu mamy! Co więcej, część rurek od klimatyzacji pozjadały i naprawdę nie ma złotego środka, który pozwoliłby się z nimi rozprawić. Mój M. kupił klatkę specjalną, bo myślał, że złapie je na surowe jajko :D Kupił nawet sprzęt do wspinaczki za jakieś chore pieniądze, aby móc posprawdzać wszystkie ewentualne dziury. I co? I nico :D Kuny jak były, tak są.
Mam tylko nadzieję, że nie robię im frikowego „kina” jak robię prysznic :D i darują sobie raz na zawsze przyprowadzanie ofiar swoich łowów na nasz dach. Tyle w temacie :D A może Wy macie doświadczenie z tym gatunkiem? :D Wredne to! Bardziej jadowite niż kobiety ;-)
3. „Magda, czytam właściwie tylko Twojego bloga. Napisz please jakie Ty blogi czytasz. Może coś z parentingów? Albo z modowych? Każda sugestia na wagę złota […] No i napisz kogo mam nie czytać, bo nie warto na tę pisaninę czasu tracić. ” – Monia
To teraz mi pewnie nie uwierzycie, ale ja blogów nie czytam. Nie dlatego, że nie mam ochoty, tylko nie mam na to czasu. Ledwo ogarniam czasowo swoje poletko, taka niestety jest smutna prawda. Raz na jakiś czas zdarza mi się zerknąć, co słychać na blogach u moich znajomych, kiedy coś mnie zaciekawi w facebookowym feedzie. Zazwyczaj jest to Nishka i Basia Szmydt. Kiedyś byłam aktywnym komentatorem blogów, teraz mam zazwyczaj czas przeczytać krótki wstęp tekstu i już słyszę, że chłopaki ze sobą walczą albo junior wszedł na parapet. Czaicie te klimaty? :D To samo zresztą z książkami. Udaje mi się przeczytać jedną stronę wstępu i później czytam ją przez kolejne tygodnie, bo zdążę zapomnieć, o co chodziło :D
O! Czasami czytam też artykuły blogerów, z którymi wspólnie realizujemy jakieś kampanie w „blogosferze”. [Mój M. nie znosi tego słowa. Wg niego jest ono mega napompowane, o coś w tym chyba jest ;-)
A kogo nie czytać? Monia, nie potrafię Ci odpowiedzieć na to pytanie. Czytaj tych, z którymi Ci po drodze, po prostu. I taka prośba ode mnie, jako blogera – niekoniecznie skreślaj osobę, jeśli zobaczysz u niej jakiś post reklamowy. Po pierwsze bloger z czegoś żyć musi, tym bardziej jeśli blogowaniu poświęca kilka godzin dziennie i decyduje, że jest to już jego praca. Poza tym wiem, że blogerzy bardzo profesjonalnie podchodzą do realizowanych kampanii i polecają zazwyczaj tylko to, co sprawdzili na sobie organoleptycznie. Ściemy Ci raczej nie wepchną. Ale bądź czujna, jak w życiu :-)
4. „[…] W Pytaniu na Śniadanie, w którym mówiłaś o syropach [od aut. link] prowadząca Pani Racewicz zdawała się być w innym świecie, nieskoncentrowana na rozmówcach. A czy Tomek Kammel jest równie sympatyczny, na jakiego wygląda? Głupia jestem, ale widziałam po oczach, że połączyła Was nic porozumienia […]?” – Elwira
Jest mi trudno w ogóle wypowiedzieć się w tej sprawie. Z telewizją w życiu codziennym jestem na bakier. Nie oglądam, bo i na to czasu mi brakuje. Nie tworzyłam sobie żadnej wizji ona temat osób, z którymi będę rozmawiać w PnŚ.
Co do Twoich pytań – myślę, że Pani Racewicz potrzebuje jeszcze czasu, aby się w telewizji śniadaniowej rozkręcić. Z tego co mi mowiono przeszła z programu informacyjnego, „nieemocjonalnego”, na program, który jest bliżej widza. Trzeba jej dać czas.
A co do Pana Tomka – za tę „nić porozumienia” mój M. mnie zabije :D Ale do meritum: aż żałuję, że nie miałam okazji zamienić więcej niż kilku uprzejmych zdań. Świetny, otwarty i cholernie sympatyczny człowiek. Taki „normalny”, „kumpelski”. Bardzo mu kibicuję. Jak napiszę, że napiłabym się z nim kawy, to zostałoby to niepotrzebnie dwuznacznie odebrane. A ja chętnie napiłabym się z nim kawy. Ot tak. W towarzystwie mojego M., of kors ;-) :D
5. „Czekałam na artykuł od Ciebie w sprawie jutrzejszego Czarnego Poniedziałku [od aut. link] I doczekałam się. Podpisuję się pod nim wszystkimi kończynami! Rozczarowałabym się, gdybyś odpuściła i nie napisała o tym. Zastanawia mnie tylko dlaczego tak mało blogerek ten temat w ogóle poruszyło, jak myślisz? Bały się pewnie, że stracą fanów. Jestem zniesmaczona, naprawdę. […]” – Arli
Arli, może być co najmniej kilka powodów takiego stanu rzeczy. Przyznam się bez bicia, że miałam nie pisać o tym na blogu. Nie dlatego, że nie chciałam, ale miałam wrażenie, że nie czuję się na siłach. Ten temat jest dla mnie bardzo emocjonalny, a gdy w grę wchodzą silne emocje i tak odmienne od części społeczeństwa, to może być ciężko. Chcę podkreślić, że rozumiem dwie strony „medalu”. Ale kompromis w moim odczuciu jest tu, gdzie zdecydowałam się stanąć. W czwartkowy poranek przyszedł taki moment, że zebrało mi się i musiałam z siebie to wyrzucić. To wszystko, co kłębi się w mojej głowie od miesięcy, kiedy zaczynam być pionkiem dziwnej gry. Kilka dni zastanawiałam się, czy publikować tekst i w sobotę kliknęłam „enter”.
Ja nie chcę poróżniać moich Czytelników. Nie taki jest zamysł. Ja m.in. poprzez blog definiuję innym mój światopogląd i czasami wskazuję kierunek. Tym razem pokazałam moje zdanie w tej [dla mnie ważnej] sprawie. Nie czas w tym poście na analizę czy merytoryczne dywagacje i wytykanie czegokolwiek. Zainteresowani mogą się wypowiedzieć pod poprzednim postem w tej kwestii, który podlinkowałam wcześniej.
A pytasz dlaczego inne blogerki nie piszą o Czarnym Poniedziałku? To może być jeden z poniższych powodów i każdy wypada uszanować:
– nie popierają Czarnego Poniedziałku, gdyż mają inne zdanie dot. przedmiotu projektu ustawy
– uważają, że protest nie ma sensu, bo to „tylko projekt obywatelski”
– nie czują się na siłach podjąć taki temat
– prowadzą bloga o „sprawach lekkich” i tylko sprawach lekkich
– polityka jest im obca
– nie czują mięty do tematu
– boją się, że stracą Czytelników określając swoje zdanie
– boją się stracić reklamodawców, jeśli zaczną poruszać ten temat na blogu
– inne …
Tyle z mojej strony.
6. „Magda, jaki nosisz rozmiar ubrań i gdzie się ubierasz? Strzelam, że 38. Zgadłam? […] Masz jakieś rzeczy z wyższej półki?” – Gosia
Gocha, ciekawska osobo! ;-) Spudłowałaś :D Noszę 40-42. Jestem raczej klasyczną „L”ką. A gdzie się ubieram? Głównie w sieciówkach różnej maści, lumpeksach, polskich handmade’ach [o ile nie przeginają z cenami], Tk-maxxie, czyli zlepku wszystkiego, supermarketach, i wielu innych miejscach.
Co do wyższej półki – raczej nie. Mam pewnie kilka sztuk i każda z innej bajki, upolowanych na wyprzedażach. W ogóle co do wyższej półki to mam cholerny problem. Podam Wam przykład. Jestem częstym gościem np. Tk maxxa albo Zalando. Głównie oglądam, bo takie mam postanowienie :D Ale ja nie o tym tym razem. Często przeglądam cały asortyment i patrzę, oglądam, obracam, powiększam zdjęcia. I widzę perełkę! Jestem podjarana jak cholera i myślę sobie: „No muszę to mieć, muszę! K…a muszę!” Patrzę na cenę, a tam 3.000 PLN :D I ma ochotę sobie w łeb strzelić. Mój M. mówi, że mam drogi gust i powinnam to leczyć, bo inaczej doprowadzę się do wewnętrznych frustracji :D
7. ” […] Madzia, a jak to robisz, że chodzisz z małżonkiem na randki? Macie wtedy opiekunkę, babcię, ciocię? Poszłabym z moim na winko. Chociaż raz w miesiącu! Tak, żeby zapomnieć o codzienności, odświeżyć związek. Rozumiesz? […]” – Ania
Ania, doskonale rozumiem! Nie mamy babć i cioć na podorędziu. Zdajemy się jak na razie na zaprzyjaźnioną osobę, dzięki której raz udało nam się wyskoczyć wieczorem na kolację. Zupełnie szczerze, wieczorami, to ja po całym dniu padam. I choćbym nie wiem jak chciała, to w okolicach 21.00 przypominam klasyczne zombie. Zdarzało nam się wychodzić z domu w porze tzw. „lunchowej”. Kiedy „sprzedaliśmy” juniora, a starszak był w przedszkolu. Ale to było możliwe, bo pracujemy zdalnie i nie mamy ustalonych godzin pracy. Wtedy byliśmy na chodzie i w międzyczasie załatwiania spraw urzędowych etc. wyskakiwaliśmy coś przekąsić, ale tak bardziej na luzie, a nie na szybkości. Pogadać, poplotkować, poplanować. Taki czas był nam bardzo potrzebny i widzę teraz z perspektywy czasu, że wpływało to odświeżająco na związek. W końcu nie jesteśmy tylko rodzicami.
Wiem jednak, że łatwo tak mówić, gdy możliwości fizyczne/czasowe/finansowe czy inne nie pozwalają na takie „randki”. Wtedy trzeba szukać wentylu. Jakiegokolwiek. Jest z tym trudno, szczególnie organizacyjnie, ale już nie jeden raz przekonałam się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba tylko znaleźć drogę obejścia.
Z całego serca życzę Wam w takim razie tych randek! Choćby jednej na kwartał! :*
1 komentarz
Bardzo mi miło, że do mnie zaglądasz, ja jak widac do Ciebie też i to od co najmniej trzech lat! :)