Gdy dostałam wiadomość od Aśki, pierwsze co poczułam, to ogromny gniew. Byłam tak zbita z tropu i nie dowierzałam temu, co Aśka mi opisała, że dopiero po kilku wymianach mailowych uznałam, że to nie jest żadna ściema na potrzeby wyrzucenia z siebie żalu.
To nie była fala narzekactwa z jej strony. To był autentyczny krzyk wywołany przez niemoc i niezgodę na opisaną sytuację, a jednocześnie brak wiary w to, że uda się wyjść z tej matni. Ponieważ to nie pierwszy mail, który otrzymałam w ostatnim półroczu dotyczący właśnie tej materii, a prawdopodobnie co najmniej setny [!], doszłam do wniosku, że czas spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć głośno to, co jeszcze głośno nie zostało wypowiedziane.
Za moment powiem Wam, jak wygląda problem Aśki i za jej zgodą przytoczę tutaj kilka fragmentów maili. Najpierw jednak napiszę kilka słów wstępu, aby udowodnić, że to nie pieniactwo skłania mnie do pisania o tych sprawach i próba wywlekania brudów, a ogromny żal do niektórych osób nie znających swojego miejsca i roli w rodzinie. Czaj najwyższy, aby niektóre osoby zrozumiały, że największą szkodę wyrządzają nie dorosłym, a dzieciom właśnie, których dobro niby jest ich priorytetem.
To może od początku.
Bardzo doceniam wkład starszych pokoleń w nasze wychowanie. A właściwie w moje przede wszystkim, bo to na moim przykładzie mogę się oprzeć, aby nie być gołosłowną. Zarówno moi rodzice, jak i dziadkowie wykazali się niebywałą dojrzałością w wielu życiowych kwestiach. Wychowanie mnie i mojego rodzeństwa na ludzi dobrych, znających swoją wartość, otwartych i życzliwych było ich priorytetem, tak myślę. Udało im się. Udało im się zaszczepić w nas iskrę miłości, radości, mądrości. Patrząc na to z perspektywy czasu widzę, że swoje życie poświecili temu, aby wychować nas na fajnych ludzi. Naprawdę, fajnych. Co ciekawe, każdy z nich, a mam tutaj na myśli zarówno jednych i drugich dziadków, jak i moich rodziców, znał swoje miejsce w rodzinie. Ba! Znał swoje miejsce w drużynie, bo bezapelacyjnie tworzyliśmy pewnego rodzaju team. Ci, którzy mieli wychowywać, czyli rodzice, wychowywali. Ci, którzy mieli dzielić się z nami swoją mądrością i doświadczeniem, czyli dziadkowie, dzielili się nim. Nikt nie wchodził sobie w drogę. Nikt nikomu się w działkę nie wpieprzał, aby nie napisać dosadniej! Wszyscy szanowali się nawzajem i nie kopali pod sobą dołków. Gdy moi rodzice coś postanowili a propos mnie i mojego rodzeństwa, to dziadkowie brali to jako pewnik i wytyczną, której bezwzględnie się trzymali. Nie robili niczego na przekór ani „po złości” mimo że mogli z czymś się nie zgadzać. Wszyscy ze sobą rozmawiali [!], aby dzieciom nie fundować wychowawczego chaosu. Bo taki chaos to przekleństwo, powtarzam, przekleństwo!
Patrzę na nich wszystkich z perspektywy czasu i widzę, że jestem szczęściarą! A konfrontując moje doświadczenia z doświadczeniami Aśki, o których za moment, jedne co mam ochotę zrobić, to Aśkę przytulić! Bo znalazła się w sytuacji patowej, przynajmniej na razie.
Aśka napisała tak:
„Magda, jestem strzępkiem nerwów. Nie wiem, gdzie mam się z tym udać. Nie wiem komu mam się poradzić. Czuję, że tonę. Tonę ja i toną moje dzieci! Toniemy, kurwa! […]
Wydawało mi się, że jestem normalną matką i mam normalnych teściów. Tak, dobrze mi się wydawało. Moi teściowie, a właściwie głównie teściowa, to chodzący wąż jadowity, który kąsa wszystko, co nawinie mu się na drodze. […] Niestety od roku z nimi mieszkamy, a głównie to ja mieszkam z dziećmi, bo W. przyjeżdża do nas raz na 3 miesiące i nie wie jaki koszmar tutaj się uskutecznia, bo staram się mu o tym nie mówić, gdy przyjeżdża na 2-3 dni […].
Budujemy się. Został nam jeszcze rok do momentu, aż wyprowadzimy się od teściów. Widzę w kalendarzu „rok” a myślę „przekleństwo”! Na razie z kasą krucho. Bo a to to trzeba wykończyć, a to to trzeba do domu kupić. Wynajęcie mieszkania nie wchodzi w grę, tym bardziej, że mieszkamy w małej miejscowości, a w okolicach właściwie same domy.
Nie pomagają prośby, próby normalnej rozmowy. Począwszy od samego rana, kiedy teściowa celowo wcześniej wstaje i budzi starszego, trzyletniego Syna, aby zrobić mu śniadanie. Przychodzi do nas, zabiera go i mówi, że ma dla niego coś ekstra. Tymczasem na stole leży na jego talerzyku pączek, paczka chrupek i kakao, od którego słodkości wykręci każdego. Nie mam siły tłumaczyć i prosić, że cukier to zło. Jak krowie na rowie tłumaczę, że jego brak apetytu bierze się właśnie z tego, że dostaje zabójcze dawki cukru! Nie pomaga! Ona twierdzi, że nie doceniam jej starań, a ona robi mu śniadanie! […]
[…] Kolejna sytuacja. Bierze starszaka na spacer. Bardzo doceniam! Ale to, co słyszę na mój temat z jego ust, kiedy synek wraca ze spaceru, to jedna wielka bzdura! Czy Ty rozumiesz, że ona analizuje z moim trzylatkiem i wmawia mu, że go najprawdopodobniej nie kocham, bo zabraniam mu jeść to, co ona dla niego przygotowała! Mogłabym wymieniać bez końca. Proszę o założenie mu czapeczki, to ją ściągnie. Jest na dworze upał, to ubierze go w dwa długie rękawy. Proszę o niewłączenie bajek, to mu bajki włączy. […]
Podważa każdą moją decyzję! Myślałam, że postawiłam już sprawę jasno. Odbyłam z nią dwugodzinną rozmowę. Udawała na początku, że nie wie, o co chodzi, ale powiedziała, że pomyśli na tym. Nic nie dotarło! Nic. Rozpowiada wszystkim wokół, że jestem leniem, bo nie pracuję. A w domu mam maleństwo, przecież. Rzuciła plotę, że pewnie mam kogoś na boku, bo często jeździłam po świeże mleko i jajka do pobliskiej wsi. […]
Co ja jej takiego zrobiłam? Co mam robić????? […] „
Czy Wy też czuliście cholerną wściekłość czytając powyższe fragmenty? Ja się cała trzęsę po raz kolejny. Czytam i nie wierzę, że dorosła kobieta może drugiej dorosłej kobiecie, matce swoich wnuków, zgotowywać takie piekło. Bo to trzeba nazwać po imieniu, to jest emocjonalne piekło i wychowawczy chaos. Czuję się zdecydowanie lepiej, kiedy wiem, że Aśka wreszcie zdecydowała podzielić się z mężem swoimi problemami i za dwa tygodnie wyprowadzają się od teściów. To pierwszy i najlepszy krok, jaki mogli zrobić! Bez względu na to, jakie stosunki nas łączą z ludźmi, od toksycznych ludzi musimy spieprzać. Spier… alać, wybaczcie! Wiem, że łatwo napisać, a trudniej zrobić. Jednak to, jaki oni mogą mieć na nas wpływ, szczególnie gdy się dzieli to samo mieszkanie, można przyrównać do psychicznego więzienia.
W mojej rodzinie granice stawiam bardzo jasno, a początki z niektórymi osobami nie były łatwe ;-) Głęboko jednak wierzę, że stawianie granic od samego początku i niezgadzanie się na kompromisy w kwestiach dla nas kluczowych, szczególnie dotyczących wychowania dzieci, to podstawa. To fundament, na którym zbudujemy relacje. Niekoniecznie oparte na spijaniu sobie z dziubków, a raczej na wzajemnym szacunku i nie wpieprzaniu się drugiej osobie w rewiry, do których nie zostaliśmy zaproszeni.
Chcę podkreślić bardzo stanowczo! To nie dziadkowie, pomimo ich wielkiej deklarowanej miłości do wnuków, są dla nich wychowawczym drogowskazem i wyrocznią. To rodzice mają przywilej i obowiązek w jednym decydować o wszystkim. Dziadkowie mogą jedynie się bacznie temu przyglądać a swoje uwagi mogą kulturalnie zgłaszać na osobności. Nie ma nic gorszego jak wychowawczy chaos, który niczego nie buduje a dzieli!
Róbmy co do nas należy i szanujmy drugiego człowieka, po prostu! Znajmy swoje miejsce w szeregu. Tyle wystarczy, aby tworzyć zgrany team.
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat – z góry dziękuję! :*

