Dawno, dawno temu, gdy w moich żyłach płynęła odrobinę młodsza i mniej odporna krew, to przy większych wiatrach i drobnych upadkach chowałam moją głowę pod kołdrę i udawałam, że mnie nie ma.
Wydawało mi się, że jak schowam się najszczelniej jak tylko potrafię, i nie widać będzie ani jednego wolnego zakamarka białego, prześwitującego światła, to to całe „zło”, które próbuje we mnie uderzyć, te wszystkie przeciwności nagle stracą na swojej mocy, a ja wyjdę z mojego schronu jak już najgorszy sztorm lekko zelżeje. I w ten oto mój idealistyczny sposób przetrwam te kopniaki, które dostawałam w dupsko ze sporym rozmachem.
No, ale ta moja sielankowa wizja rozstępowania się morza, ustępowania wiatru czy też przeczekiwania innych mniej lub bardziej wysublimowanych plag, szybko zniknęła z mojej głowy, gdy okazało się, że problemy same nie znikają. No cholera, one samiusieńkie nigdy nie chciały się rozwiązywać a moje próby chowania się przed światem i zaprzeczania stanu faktycznego również nie zbliżały mnie do tego, aby stawiać im czoło.
Byłam takim trochę cieniasem, po troszę też było we mnie sporo z najprawdziwszego, śmierdzącego tchórza. Wiecie, takiego osobnika, który na myśl o większych wyzwaniach wolał jednak obrać inną trasę, albo udawał że zmieniły mu się plany i już nie musi iść pod górkę. I tym oto sposobem nie podejmowałam większych wyzwań, tylko zadowalałam się tym, co spadało mi z nieba. Nierzadko były to ochłapy, czyli przypadkowe, mniej lub bardziej wartościowe życiowe gratisiki.
Zamiast sięgać po te piękne jabłka, które cudownie w promieniach słońca zdążyły dojrzeć, to ja wolałam stanąć sobie na legalu i schylić się po te lekko zaatakowane już robalami. Nie widziałam sensu w sięganiu po więcej, bo byłam przekonana, że wyjście na tę życiową drabinę skończy się co najmniej upadkiem, jeśli nie śmiercią. Oczywiście bohaterską, a jakże by inaczej;-)
Całe moje szczęście, że dostałam w mój szanowny zad kilka zdrowych kuksańców. Ale to takich, które miały za zadanie mnie obudzić, doprowadzić do pionu i ostudzić moją głupotę i bezmyślność, a także brak większego wysiłku przy planowaniu swojego życia.
Od kiedy wzięłam się w garść, czyli od niespełna kilku lat, to nie ma w mojej przestrzeni miejsca na zadowalanie się byle czym.
Ba, nie ma także miejsca na poddawanie się z byle powodu.
Uznałam, że skoro mam jedno życie i zostało mi one darowane już kilkukrotnie, to ja teraz biorę młot, siekierę i wszelkie inne narzędzia, które pomogą mi w tym, aby naparzać przez życie z werwą Conana. Bo skoro mam nawet być Syzyfem, to ja wolę być tym Syzyfem z jajem, krzepą i głową nie od parady. Bo jeśli mam być damską wersją Goliata, to ja będę jego najzajebistszą wersją. A jeśli mam być Larą Croft, to inne croftowe podróbki będą mogły co najwyżej być moją nieudana repliką. Zdecydowałam, że nie będę uznawać w moich działaniach półśrodków. Będę w realu mierzyła równie wysoko, jak wysoko mierzę w moich snach.
Doszłam do wniosku, że tylko w głowie są te moje wszystkie ograniczenia i pesimistyczne wizje. I dopóki będę je trzymała na smyczy z daleka ode mnie, to ja będę się miała świetnie, jeśli nie najświetniej.
I pewnie ten post nie zmieni wiele w Waszym życiu, tylko może się okazać moim osobistym uzewnętrznieniem, mało dla niektórych istotnym, ale pomyślałam sobie na głos, że napiszę co gra mi w duszy.
Dlatego dzisiaj, jak każdego wieczoru, zanim spróbuję zasnąć o dziwnej pewnie porze, przez chwilę zwizualizuję sobie to, co czekać mnie będzie jutro. Już dnia poprzedniego nastawiam się do kolejnego poranka jak do kolejnej mojej wygranej bitwy. I wiem doskonale, że jeden i drugi Synal będą chcieli potraktować mnie prawym sierpowym. Niewyspanie będzie chciało dowalić mi z półobrotu, a mój Mąż pewnie bezwiednie sprzeda mi jakąś uwagę, która w tym całym macierzyńskim zgiełku spróbuje zbić mnie z mojego walecznego tropu.
Ale ja się zwyczajnie nie poddam. Może przez sekundę lekko załkam. Otrę co poleciało na poliki i będę napierać jeszcze mocniej. Czego i Wam życzę!
Udanego napierania! :-)
10 komentarzy
<3 mam to samo :)
piona, Grażka! :* <3
A dla mnie istotne :)
Olu, kurczę – to strasznie miłe, co napisałaś! :***
Super tekst;) zgadzam sie z toba;) bo trzeba walczyc o swoje zycie ;)
O tak! Bingo! :-)
Ja wiem, że nie na temat, ale na tym zdjęciu widać, że Twój syn to kopia mamusi!
Aga, ha! Pokażę zaraz ten komentarz mojej Teściowej ;-)))
Świetny tekst i super, że się tym dzielisz. A czy wpłynie na Czytelników? To zależy, głównie od tego kto w jakim momencie życia się znajduje.
A propos, trafiłam dziś przypadkiem na cytat Thomasa Edisona, który pasuje tu jak ulał: „Wielu życiowych rozbitków to ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy, jak bliscy są sukcesu, kiedy się poddali.”
To tyle :) Zmykam spać, a od jutra znów napier***am! ;))) :P
Renia, genialny cytat! Dzięki za podzielenie się nim ze mną! Zapisuję go w kajecie :-)