Wstałam z łóżka. Podciągnęłam na tyłek przyduże spodnie od piżamy, zarzuciłam na siebie oversize’owy swetr i zabrałam się za poranną toaletę. Po drodze znalazłam dyżurne kapcie mojego Męża, które mu zawsze podbieram, i przystąpiłam do mycia zębów, zebrania włosów w kokon i zerknęcia ukradkiem do lustra. Widok średni. Brwi dawno nie widziały pensety, włosy wymagają podcięcia a i sińce pod oczami także nie stanowią elementu, na którym możnaby zawiesić oko. Poranny outfit wybitnie mierny. Całokształt: trója na szynach.
Przystąpiłam do ogarnięcia śniadania. Dla mnie zdrowsza opcja. Dla mojego Męża smaczniejsza opcja. A mój Syn klasycznie zje kaszkę truskawkową. Paradoksalnie do śniadania i jego prezencji przykładam się bardziej niż do swojego wyglądu o poranku, a zazwyczaj to drugie poprawia mi humor bardziej. Gdy „kwitnę” albo inaczej, gdy się sobie podobam [a zdarza mi się] to mogę wszystko. Rozdaję optymizm, tryskam dobrym humorem, chce mi się wyjść z domu, robię dwudaniowy obiad, szepczę do ucha mojemu Mężowi niestworzone historie, piekę ciasto i ledwo udaje mi się utrzymać w ryzach skaczące w górę libido. Mój dobry humor podchwytuje cała rodzina i możemy wszystko. Serio, wszystko. Mam wrażenie, że to jak wyglądam i czy się sobie podobam znacząco wpływa na moje dobre samopoczucie przez cały dzień. I wpływa także w następstwie na nastroje w rodzinie. Wpływa także na aktywności, których się podejmujemy w ciągu dnia, na pikantne wieczory przy winie, i co tylko Wam wyobraźnia podsunie.
A propos tego libido, bo chyba nikogo nie gorszy temat seksu na blogu parentingowym? Mamy dzieci i dobrze wiemy, że nie wyszły one z kapusty. Jestem kocicą. Hmm. Skłamałam. Bywam kocicą. Bywa, że się łaszę, dopominam, inicjuję. Bywa, że na drugię imię mam Libida / Orgazma / Bielizna. Niepotrzebne skreślcie. I z tym moim wybujałym libido lecę jak na miotle i czuję, że żyję. Zauważyłam jednak pewną zależność. Nie będą samozwańczą Orgazmą jeśli wstanę z łóżka w humorze i o wyglądzie jak z pierwszego akapitu. Nie będzie mnie ta dobra energia i przypływ endorfin niósł jak na skrzydłach jeśli zarzucę na siebie bylejaki dres, wciągnę na stopy kapcie mojego Męża i nie obudzę się pod prysznicem strumieniem zimnej wody. Nie ma także szans, abym mówiła do siebie per Libida, gdy zacznę od początku dnia zrzędzić, zarażać pesymizmem innych i nie przywitam się z moim Mężem o poranku.
Pamiętam moje obiecywanki, że macierzyństwo mnie nie zmieni, że nadal będę seksualnym wulkanem tryskającym niespożytej ilości lawą, że ciche dni to mrzonki, że wieczorne zmęczenie to stara legenda powtarzana z ust do ust przez pokolenia matek.
Rzeczywistość zweryfikowała jednak moje postanowienia. Bywam zmęczona. Bywa, że seks, dbałość o wygląd, o codzienny outfit i makijaż zostają zepchnięte na dalszy plan. Bo wykluwają się zęby. Bo przyszła gorączka. Bo dziecko ma gorszy dzień.
Ale mam kilka postanowień, które wprowadzam w życie. Zamiast wymiętego dresu, wyciągnęłam z dna szafy kusą koszulę nocną. Zamiast starego, za dużego swetra narzucam atłasowy szlafrok. Przed zrobieniem śniadania ruszam do łazienki, aby obudzić się zimną wodą i nałożyć na twarz krem nawilżający. Nikt za mnie nie zadba o to jak będę się czuć i jak będę wyglądać. Nie zadba także o to, aby moje życie seksualne i libido nie spadało z prędkością równą prędkości spadających liści tej jesieni.
Kto zadba o tę sferę życia jak nie my sami?
I dlaczego tak łatwo jest nam zwalać winę na zmęczenie, znużenie za mierną częstotliwość naszych cielesnych przyjemności?
I o ile przyjemniej [choć może mniej praktycznie] jest wyglądać o poranku tak jakbyśmy chciały codziennie wyglądać, zamiast wałęsać się po domu w dresach umazanych marchewką i groszkiem?
Jakie to prawdziwe, że kobiety muszą się dobrze czuć, żeby chcieć uprawiać seks, podczas gdy mężczyźni muszą uprawiać seks, żeby się dobrze czuć.
Diana Appleyard
A Wasz wygląd też ma wpływ na Wasze samopoczucie przez cały dzień?
I na to czy Wam się chce czy też nie?
Podpisano: Magda vel Libida ;-)
13 komentarzy
Oj ma! jak widzę siebie dzień kolejny w najbardziej szałowej macierzyńskiej fryzurze, czyli kok, z połamanymi pazurami z zeszłotygodniowym manicurze, klującym się pryszczolem, i dorzuć do tego jeszcze porę mgieł, jaką mamy za oknem, to mnie samopoczucie dość konkretnie siada, i długo muszę pracować nad tym, żeby powstało.
Dokladnie tak jak napisalas :-) jak zajme się sobą i swoim wyglądem to jakoś wszystko latwiejsze i przyjemniejsze się wydaje….
No właśnie, jutro mam pierwszy dzień w nowej pracy, musiałam, powtarzam! musiałam zrobić sobie paznokietki, świeży manicure i od razu pewniejsza siebie :-)
Uwielbiam Twojego bloga! Codziennie tu zaglądam :) temt mega trafiony i zgadzam sie z Twoją tezą – jaki wyglą i samopoczucie takie libido. ;) matczyne soo true!! Pozdrawiam serdecznie!!
P.S. to może teraz tema rozwiń o rady na Szybkie poprawki i ogarnięcie się ? :D
Masz rację w 120% mała sekunda po wyjściu z łóżka i zerknięciu w lustro będzie świadczyć o naszym nastroju. Jestem macią na codzień i od święta. Jestem też samotną matką i moje libido cierpi w samotności, zdarza się to rzadko(myślę, że przypisany jest do tego odpowiedni dzień w cyklu, kiedy to każdy Samiec mijany na ulicy podnosi ciśnienie) ale się zdarza. Jesteśmy matkami ale od czasu do czasu zdarza nam się wydobyć z siebie to zwierzę (kocicę mam na myśli :-) )
Oczywiście, że nasz wygląd ma wpływ na to jak się czujemy. Dodaje pewności siebie, poprawia samopoczucie :) To prawda, że gdy cały dzień latam w dresie, czuję się jak wymiętolona przez życie (na szczęście bardzo rzadko się to zdarza) :p A gdy tylko stanik do karmienia zamienię na taki właściwy, seksowny, to już się samo toczy… :) Ale bywają dni, że macierzyństwo dojedzie mnie na maksa, tak, że już na inne jazdy ochoty i sił brak :>
U mnie jest trochę inaczej, bo moje libido jest bardzo zależne od moich aktualnych hormonów. Gdy zbliża się owulacja, to po ścianach wręcz chodzę i chyba dziecko musiałoby nie dać mi spać przez tydzień, abym odpuściła. Za to przed samym okresem bez kija nie podchodź :-D Wtedy jestem zmęczona, obolała i seks to ostatnia rzecz o jakiej myślę. Z resztą ja raczej codziennie staram się ogarnąć i nie robię tego w chwilach kryzysu (choroba).
Tak całkiem to nie. Ale jedna rzecz sprawia, że budzi się we mnie zwierzak: rozpuszczone włosy! Na które zresztą nie ma szans przy niemowlaku władającym wszystko do buzi…
Pewnie wygląd też. Ale nieprawdą byłoby gdybym powiedziała, że tylko on. Bo czasami mogę wyglądać jak postać z pierwszego akapitu tego wpisu, ale jeśli coś mnie zajmuje, ekscytuje, mam jakiś fajny pomysł, chcę coś zrobić, to dresy wcale mi nie przeszkadzają. I też mam masę optymizmu i ochoty :)
Oczywiście, że ma! Jestem na macierzyńskim, przez większość dnia ogąda mnie tylko moja dwumiesięczna córeczka i mój piesek, a i tak codziennie zakładam coś wygodnego, ale akceptowalnego estetycznie i maluję zaspane oczy tuszem. Samopoczucie od razu się poprawia!
Tiaaaaa…jak schodzę na dół z umytymi włosami i w jensach, moje dzieci od razu chórem mówią: Mama, jedziesz do sklepu?? No tak, bo przeważnie chodzę po domu tak, że nawet wstyd kurierowi otwierać :)
Super temat, też kiedyś poruszę go u siebie :)! Ja nie jestem za bardzo tolerancyjna jeżeli chodzi o dres, musi on być tylko na specjalne okazje ;), dobrze wyglądasz, lepiej się czujesz, tata szczęśliwy, mama szczęśliwa i dziecko szczęśliwe :) . Wiem, że nie zawsze jest łatwo, dobrze wiem jak to wszystko wygląda, śniadnie dla męża, nakarmić dziecko, przytulić dziecko, pozmywać po wczorajszej kolacji, wstawić pranie, zdjąć pranie (czemu te dzieci tak wszystko szybko brudzą), upsss… już 12, a gdzie obiad? Ale mimo wszystko jak dobrze wyglądasz to taki dodatkowy akumulator na to wszystko :)
http://www.mutrynki.pl
Dlaczego dopiero teraz odkryłam tego bloga? Jest tu tak naturalnie. Tak przyjemnie. Będę zaglądać! Pozdrawiam!