Nie mam zamiaru wejść tym tekstem w polemikę, czy wolno lub czy nie wolno bić dzieci. Nie poruszę też gorącego tematu, czy klaps to już jest bicie, czy jeszcze nie.
Umówmy się, że wszyscy jesteśmy dorosłymi ludźmi i tak wychowujemy nasze dzieci, aby miały one w nas oparcie i traktowały nas nie jak kata, który czyha na nasz błąd z paskiem czy ułożoną ręką w gotowości, a kogoś kto stoi na straży, i po ludzku wspiera i uczy.
Jednak gdybyście zapytali mnie o moje osobiste zdanie na ten temat, to byłoby ono jednoznaczne. Po pierwsze nie biję moich synów. Nie dlatego, że Rzecznik Praw Dziecka tak powiedział. Również nie dlatego, że (o ile dobrze wiem) to jest to karalne. Nie biję ich ponieważ klapsy kłócą się z moją ideą wychowania dziecka w miłości i poczuciu bezpieczeństwa. Bicie/klapsy to dla mnie zupełnie serio „jeden pies”, jakby to określił mój dziadek. To naruszenie granicy ciała drugiego człowieka i sprawienie mu celowego bólu.
Zapytacie zaraz – hola, hola, nie pieprz głupot, kobieto! Nie żartuj, że nigdy nie miałaś ochoty uderzyć swojego dziecka, kiedy wyprowadziło Cię ono z równowagi, stłukło z premedytacją piąty talerz czy ugryzło na Twoich oczach dziecko w piaskownicy.
Serio? Nie raz miałam ochotę dać upust moim emocjom w ten sposób. Z bólem muszę się przyznać, że zdarzyło mi się dwukrotnie dać klapsa jednemu z moich synów. To był efekt mojej bezsilności i złości, czego się teraz cholernie wstydzę. Za co przepraszałam ich i łkałam w poduchę, bo zawiodłam nie tylko ich ale i samą siebie.
Tym bardziej się wstydzę, że kiedyś samej sobie obiecywałam, że nigdy nie popełnię błędu moich rodziców, którzy klapsy stosowali. One naprawdę nie zdziałały niczego dobrego. Mam wrażenie, że były błędnym kołem. Były pewnego rodzaju pułapką i mechanizmem, który miał za zadanie doprowadzić mnie i mojego brata do porządku. Nie doprowadził. Zamiast tego wywoływał żal i sprawiał, że traciłam szacunek do moich rodziców. Oni zawsze mocno nas kochali, jednak uważam, że w tej kwestii dali ciała.
Ja nie chcę dać ciała. Wiem, że rodzicielstwo to ciężki kawałek chleba. Chwil zwątpienia, bezsilności, złości pomieszanej z miłością i zrezygnowaniem jest wiele. Pracuję jednak nad sobą. Często polegam. Krzyczę a za moment doprowadzam się do porządku. Liczę wdechy, tłumaczę sobie, tłumaczę dzieciom, zagryzam zęby i napieram od nowa.
Ale ja tak naprawdę nie o tym dzisiaj chciałam.
Tak naprawdę, to chciałam napisać, że autentycznie boję się rodziców, którzy biją swoje dzieci. Budzą we mnie lęk i tracą w moich oczach jakby to opisać … pierwiastek człowieczeństwa? Tak samo się boję ich, jak przestraszyłam się samej siebie, gdy jakiś czas temu dałam mojemu synowi klapsa. Nawet nie potrafię wytłumaczyć jak i dlaczego tak się stało! Stałam jak wryta i zaczęłam się brzydzić samej siebie. Nigdy więcej, naprawdę.
Boję się ich i mam wrażenie, że mogliby uderzyć i mnie. Skoro uderzyli dziecko, to w przypływie złości podczas burzliwej dyskusji i ja mogłabym być ich celem. Bo … dlaczego by nie?
3 dni temu byłam świadkiem, gdy pewna mama szła za rękę ze swoim ok. dwuletnim synem. Staliśmy akurat wtedy w korku licząc na łut szczęścia, że za dziesiątym razem uda nam się może przejechać na światłach.
Szła sobie ta mama z synkiem i szła. Syn był bardzo żywy. Biegał, skakał, zaczepiał swoją mamę. Zupełnie serio, to jarał się po prostu tą swoją dziecięcą beztroską. Przewrócił się raz. Za chwilę przewrócił się drugi raz potykając się o swoje jeszcze niezdarne nogi. Jego mama go podniosła, dała mu klapsa i powiedziała coś w stylu:
-Uspokoisz się czy się nie uspokoisz?!
A przechodzący obok niej młody chłopak zaczepił ją i zapytał przewrotnie:
– A mnie też pani uderzy?!
Nie znam dalszego przebiegu dialogu, bo już odjeżdżaliśmy z przystanku, ale to mnie cholernie zastanowiło. Jak to jest, że dajemy sobie przyzwolenie bić nasze dzieci. Czy gdy chcemy doprowadzić do porządku innych dorosłych członków naszej rodziny, znajomych czy nawet obcych ludzi, to załatwiamy to poprzez klapsa? Czy jednak istnieją inne formy dialogu z drugim człowiekiem, które nie powodują bólu a dają do myślenia? Głośno myślę dzisiaj i jestem ciekawa, jak Wy to widzicie.
Nie przedłużając a jednocześnie nie wyolbrzymiając – ja autentycznie boję się rodziców, którzy biją swoje dzieci. Boję się, że idąc ich tokiem myślenia, i ja kiedyś od nich „oberwę”, bo będę na linii a atak na mnie zostanie pewnie zgrabnie wytłumaczony.
Poniższy cytat jest zwięzły, ale pomógł mi ogarnąć ten temat i obrać właściwą dla mnie ścieżkę:
„Nie ma dzieci – są ludzie.”
4 komentarze
I dostalabys, jak ja. Ja akurat dostałam słownie, ale to także forma przemocy. Wystraszyłam się po tym jak usłyszałam „a Tobie już dawno nikt w ryj nie przypierdolil. Jak Ci zaraz przyjebie to się zamkniesz.” Nie zapomnę nigdy tych słów. Teraz mam dziecko i boje się w przyszłości placów zabaw, na których wiem, że nie będę chciała być obojętna na krzywde dzieci.
bicie w przypływie złości to przemoc. a kara cielesna w mądrości bez złości i z wytłumaczeniem to całkiem co innego. nie mieszajmy dwóch pojęć i oczywiście bądźmy daleko od bicia.
Gdy mąż bije żonę to jest źle… ale gdy ojciec podniesie rękę na dziecko słabsze i bezbronne to społeczeństwo nie widzi takiego problemu bo przecież rodzic wie najlepiej i małemu na pewno się należało. Do diabła, przemoc to przemoc. Używanie jej w stosunku do bliskiej osoby jest jej najgorszą formą. Trzeba umieć nad sobą zapanować i nie krzywdzić bliskich osób w tak okropny sposób.
Bicie i poniżanie (wielu opiekunów nie zauważa, że to mówią jest poniżające) dzieci wyrządza im ogromną szkodę, często trudną do odrobienia w dorosłych latach. Przede wszystkim to zabijanie pewności siebie, poczucia bezpieczeństwa, podcinanie skrzydeł. Nie przyjmuję tłumaczenia, że jest to „dla dobra dziecka”. Jeśli rodzic nie potrafi sobie z dzieckiem radzić w inny sposób, powinien poszukać pomocy. Prawdopodobnie jest tak, że sam jej potrzebuje bo nie dojrzał do swojej roli, nie radzi sobie ze swoimi problemami, emocjami, nie potrafi komunikować się z dzieckiem. To takie proste, że aż dziwne, jak wiele osób tego w Polsce nie widzi. Usprawiedliwianie się, że to „tradycyjne metody” nie ma sensu. Może 100 lat temu te metody uczyły ślepego posłuszeństwa i nie wychodzenia z szeregu, tyko że w dzisiejszym świecie to nie jest przepis na sukces, wręcz przeciwnie..
Nie boję się takich osób, ale staram się, żeby nie myślały, że nikt nie widzi, tego co robią