To niesamowite jak fakt posiadania lub nieposiadania dziecka może ludziom namieszać w głowach. Nigdy nie sądziłam, że dziecko może być tak wybitnie utrudniającym życie okazem, którego należy się wręcz wystrzegać.
Jako singiel nie przepadałam za obcymi dziećmi, jednak z racji posiadania dużo młodszego rodzeństwa, z widokiem płaczących, skomlących, rzucających się na ziemię dzieciaków byłam otrzaskana. Nie ukrywam, że były momenty, że wolałam napić się kawy w ciszy, bez towarzystwa drących się maluchów. Unikałam wtedy miejsc „kids friendly”. Każda kawiarnia bez podjazdu czy małą powierzchnią była wtedy na moim celowniku. Jednak nigdy nie było tak, że płaczące czy biegające dziecko było dla mnie problemem w sensie stricte. Kiedy potrzebowałam się pouczyć w ciszy i napić espresso, wybierałam miejsca do tego przeznaczone. Kiedy umawiałam się na biznesowe spotkania z kawą w tle, też wybierałam odpowiednią lokalizację. A kiedy było mi wszystko jedno, kto będzie moim sąsiadem stolik obok, to liczyłam się z tym, że trafię zarówno na głośno rozmawiających Chińczyków, którzy w dupie będą mieli fakt, że bywają zbyt głośni, jak i wrzeszczących wniebogłosy dzieci, czy niedosłyszące małżeństwo w podeszłym wieku, które komunikuje się ze sobą krzykiem, bo za aparatem słuchowym nie przepada.
Moja tolerancyjność w tym względzie poszła jeszcze o kilka kroków dalej, kiedy spędziłam trochę lat na obczyźnie. Mówi się, że podróże kształcą. Cholera, coś w tym jest. To właśnie podczas kilku lat intensywnego podróżowania zorientowałam się, że w kwestii tolerancyjności, otwartości i życzliwości mogę się jeszcze wiele nauczyć. Niesamowita była dla mnie cierpliwość Amerykanów względem obcych małych dzieci, czy życzliwość Anglików względem nie rozumiejących ich ojczystego języka obcokrajowców. Obserwowałam te zachowania i wdrażałam w życie.
Nie zapomnę jednego lotu ponad dekadę temu, podczas którego kilkulatek darł się bez pamiętania. Jego rodzice dwoili się i troili, aby go uspokoić. Chłopiec wpadł w szał, nad którym nikt nie mógł zapanować. Swoja drogą mój Syn wpadł w podobny szał na trasie Sztokholm – Miami. 12 godziny nieprzerwanego ryku bez powodu. Wracając jednak do wspomnianego lotu z małym chłopcem – po godzinie ostrych wrzasków doszłam do wniosku, że zamiast siedzieć bezczynnie za rodzicami i ich dzieckiem, to wezmę chłopca na kolana, aby go uspokoić. Jaki był skutek? W spokoju i chichocząc przez kolejne trzy godziny próbowaliśmy się dogadać po angielsku i nauczyłam się od małego Fabio kilkunastu włoskich słów. Zamiast narzekać i przewracać oczami, zorientowałam się, że może uda mi się jakoś sytuacji pomóc. I udało się! Okazało się, że chłopiec był dzieckiem autystycznym. Ucieszyłam się, że mogłam jakoś zaradzić sytuacji, mimo że prognozy były na początku kiepskie, a pewnie takich zachowań mają jego rodzice od groma.
Dlaczego w ogóle dzisiaj o tym piszę?
Nie dalej jak wczoraj na jednej z facebookowych grup, której jestem członkiem, dotyczących jedzenia w Krakowie, pewna kobieta zadała pytanie:
W sumie sama byłam zainteresowana wątkiem, bo i ja szukam miejscówek, gdzie moje dzieciaki rozerwą się, albo będą miały kącik dla siebie, a ja w spokoju wypiję kawę. Dlatego zaczęłam czytanie wątku grupowego i … oczom moim nie mogłam uwierzyć!
Co prawda część wypowiedzi została skasowana najprawdopodobniej przez samych autorów, jednak kilka kwiatuszków zostało. Dodam tylko, że miałam wrażenie do tej pory, że członkami tej grupy to ludzie na poziomie. Kulturalni, pasjonaci jedzenia i obyci w świecie. Hmmm…
Niesamowite, jak wiele osób to zwyczajnie propsowało i traktowało zapewne jako elokwentną i celną odpowiedź na zadane pytanie.
Kiedy zobaczyłam kolejny kwiatuszek, zaczęłam przecierać oczy ze zdziwienia.
Czas spojrzeć prawdziwe w oczy – my, rodzice małych dzieci, nie jesteśmy mile widzianym towarzystwem dla niektórych kawiarnianych gości. Doszłam do wniosku, że tak samo jak i nie przepadają oni za dziećmi w restauracjach, tak samo nie będą przepadać za każdym, kto odbiega od przyjętych przez nich norm. Myślę sobie głośno, że może zamiast tworzyć miejsca dla rodzin z dziećmi, warto by było, aby jednak powstawały lokale dla osób, które zwyczajnie nie są tolerancyjne.
Tymczasem muszę zmartwić wszystkie te osoby, które pod podanym wątkiem, próbowały dać do zrozumienia osobie pytającej, że dla nas rodziców to są place zabaw, ewentualnie małpie gaje a kawę to my możemy sobie pić, jednak albo na wynos albo z termosu.
Dlaczego muszę ich zmartwić? Ponieważ ja z moim stadem płaczących dzieci będę chodzić tam, gdzie mi się podoba, do czego zresztą namawiam i z uporem maniaka będę namawiać wszystkich moich znajomych i Czytelników ;-)
9 komentarzy
Mam dzieci. Na spotkanie po pracy z przyjaciółką, koleżankami wybieram miejsca bez dzieci. Na sam odgłos płaczu, krzyku dzieci włosy stają mi dęba i nie mam ochoty słyszeć właśnie tego od czego chcę odpocząć. Kiedyś też byłam zdegustowana komentarzami typu Restauracja bez dzieci. Dzisiaj sama jestem właśnie za tym.
Powiem Ci tak , z jednej strony się nie dziwię ….. Co oczywiście nie tłumaczy przytoczonych i innych komentarzy tego typu, bo osobiście uważam że za dziecko w miejscu publicznym( oczywiście zawsze ale chodzi o ten konkretny przykład) odpowiedzialni jesteśmy my,,,, i jeśli są rodzice którzy puszczają swoje dzieciaki w stylu „róbta co chceta” , nie reagując zupełnie na zachowanie , nieraz krytyczne , swoich pociech …..to niestety ale sama jestem osobą nietolerancyjna! Parę dni temu byłam na szybkim obejdzie w osiedlowej restauracji z moją córką (4.5) ze 2 stoliki dalej siedziała para z 2 chłopców , dzieci ani myślały bawić się przy „swoim” stoliku tylko rozłożyli się centralnie koło nas , wręcz pod naszymi nogami i z uporem maniaka próbowali wbijać gwoździa ( w plastikowej zabawce) zestawem małego majsterkowicza ….. Gdzie uszy od tego puchły…..zero reakcji rodziców….. W takich przypadkach ,tak jest, sama mam dosyć ……. Ja swoje dziecko staram się trzymać w takich miejscach w granicach rozsądku… Mając na uwadze również innych gości.
Mysle ze tutaj nie chodzi o wszystkich, tylko o tych Rodzicow ktorzy rozpieszczaja dziecko i pozwalaja na wszystko a jak przyjdzie do sluchania tego co Rodzic chce od pociechy, by zjadlo, usiadlo albo poprostu sluchalo to zaczyna sie ryk. A druga sprawa ze spora liczba Rodzicow puszcza dzieci po calej restauracji bo maja je na oku, osobiscie spotkalam sie z takimi sytuacjami ze dzieci podchodzily do osob siedzacych po sasiedzku i zaczepialy a Rodzice na to nic. Trzeba rozgraniczyc te dwie grupy w ktorych dzieci wymuszaja rykiem a tymi ktore poprostu robia co im sie powie. To przez te rozpieszone dzieci i ich swobodnych Rodzicow jest zamet i Wy pozniej wysluchujecie komentarzy „o znow dzieciory przyszly” W czasach mojej mlodosci takich zachowan bylo malo i mialo sie szacunek w oczach dzieci a teraz hulaj dusza mozna wszystko i dzieci jak to dzieci beda probowaly ciagnac w swoja strone. Trzeba otworzyc oczy a nie jak to moje dwie znajone mowily ze „one wiedza ze rozpieszczaja dziecko ale to moje i mi wolno” a pozniej dramat bo problemy wychowawcze.
Cóż… Najważniejszy jest OBUSTRONNY SZACUNEK. Podkreślam: OBUSTRONNY. I to się tyczy zarówno podejścia „bedzietnych”, jak i „dzietnych”. Jeśli zatem dajesz sobie prawo, by ze swoim „stadem płaczących dzieci” chodzić tam, gdzie Ci się podoba – to daj również prawo, by byli tam ludzie, którym się to nie spodoba, którzy będą na to głośno narzekać i którzy dadzą Ci mniej lub bardziej dyskretnie do zrozumienia, że nie mają ochoty słuchać płaczu Twojego stada. Co oczywiście może nie być przyjemne – tak samo, jak dla nich nie jest przyjemne słuchać wrzasku nieswoich dzieci.
Nota bene – sama jestem matką 1,5 rocznej dziewczynki, więc jestem jak najbardziej w temacie. Wychodzę jednak z założenia, że „moje dziecko – to moja radość, ale też mój problem”. I wolę wybierać miejsca, w których będę się czuła z nią swobodnie, nie martwiąc się, że zniszczy coś drogiego [a więc ekskluzywne restauracje odpadają…], czy że narażę się na przykre uwagi od zmęczonych ludzi, którzy chcą po prostu odpocząć po pracy, albo spotkać się z ważnym klientem przy obiedzie. Z premedytacją wybiorę takie miejsce, gdzie moja córka RZECZYWIŚCIE będzie mile widzianym gościem, nikt jej nic przykrego nie powie, kelnerka się uśmiechnie, a w kąciku będą czekały zabawki. Oszczędzam w ten sposób stresu i sobie, i jej.
Raz chcialam wziac chlopaka na super kolacje. Zaraz obok dwie mamy ktore spotkaly sie na obiad z 2 dzieci. Rozmawialy jakby one nie istnialy, przyzwyczajone do halasu. Dzieci biegaly dookola, darly sie w neiboglosy. Zamiast super atmosfery wyszlismy z ogromnym bolem glowy.
Wczoraj jechalam pociagiem. Dwojka dzieci w przedziale. 3 godziny nieprzerwanego krzyku. Jak mama nie patrzyla to dziewczynka kopala moj fotel po tym jak zwrocilam uwage, ze jest zbyt gloso,a mnie boli glowa. Wyszlam na korytarz zeby jakos wytrzymac, jednak caly czas dzeci bylo slychac.
Na dzien mamy wyszukalam fajna pierogarnie. Znowu caly obiad popsuty poprzez nieprzerwane krzyki dziecka.
Jestem osoba bardzo tolerancyjna. Czas w knajpie czy podroz pociagiem to dla mnie czas milego spedzenia czasu z kims, odpoczecia, popracowania nad projektem.
Miejsce publiczne – nalezy do wszystkich. Dlatego powinno sie zachowywac z kultura. Ja nie wlaczam w miejscach publicznych muzyki. Nie rozmaiwam glosno przez telefon. Nie przeklinam. Nie wpycham sie do kolejki. Nie biegam dookola stoliow. Nie kopie cudzych foteli ( w sumie to swoich tez nie, w ogole nie kopie nic). Nie krzycze. Nie rozumiem dlaczego wiele rodzicow uwaza ze nie obejmuje to ich dzieci.
Nie uwazam zeby byla to kwestia 'bezstresowego wychowania’, bylam tak wychowywana i bylam najgrzeczniejszym dzieckiem swiata. Znam kilka dokladnie tak wychowywanych dzieci i tez sa super grzeczne. Z moich obserwacji chodzi o to, ze rodzice ida do restauracji i gadaja o powarznych swoich doroslych sprawach, no a dzieci… Ne ma co z nimi zrobic, to trzeba wziac. Dzieci potrzebuja uwagi. Jesli rodzic chce miec troche czasu w spokoju z innymi doroslymi powinien znalezc kogos kto w tym czasie zajmie sie ich dzieckiem i da mu pozadana uwage.
Niestety na 10 takich sytuacji 1 to dziecko ktore zachowuje sie normalnie, a 9 to krzyk, placz, pisk. Najczesciej wyglada to jednak jak dzieci za wszelka cene chca zwrocic uwage rodzicow, ktorzy grzebia w telefonie lub sa zbyt zajeci rozmowa z druga osoba.
Stad te komentarze, ktorym sie nie dziwie niestety. Zazwyczaj patrzy sie na wiekszosc i wyciaga wnioski. Wiekszosc to wlasnie dzieci ktore krzycza.
Kiedy moja córka była jeszcze w wieku „na rękach” poszliśmy sobie do knajpy. Przedtem i potem też chodziliśmy, rzecz jasna. Usiedliśmy przy niskim stole w wielkich, wygodnych dla matki lub ojca z dzieckiem na rękach. Wokół
kręciła się wesoła gromadka dzieci tak może 5-7 lat. Pod oknem, w końcu sali siedzieli ich rodzice/opiekunowie. I tak sobie siedzimy, jedzenie przychodzi i zaczynamy jeść. W pewnym momencie rozlega się krzyk, wrzask właściwie i ta gromadka wpada w przestrzeń bliską nam i mój widelec ląduje na ziemi. Ja nic, no bo właśnie prawo ma każdy itd. Za trzecim razem, postanowilam przejść sie pod okno. Grzecznie, życząc uprzednio smacznego, spytałam czy istnieje jakakolwiek szansa na przywołanie dzieci do porządku? Nikt nie podniósł nawet oka tylko uslyszałam, że jak mi nie pasuje to mam sobie lokal zmienić. I wiesz co? U mnie z tolerancja na dzieci jest dokładnie odwrotnie: dopóki ich nie mialam, uwazałam wszystkie za moje i odmawialam kobietom prawa do niechęci rodzenia dzieci. Dzisiaj, kiedy sama jestem mamą, doskonale rozumiem kobiety, które nie chcą zostać matkami, a oprócz własnego dziecka, lubię może jeszcze kilkoro. jeśli chodzimy do knajp z Martą, to wyłącznie tam, gdzie jest miejsce dla dzieci, albo idziemy sami. Doskonale również rozumiem innych dorosłych, ktorzy wychodzą z domu w poszukiwaniu rozrywek innych niż obcowanie z rozbieganą i rozkrzyczaną czeredą. takie komentarze jak te, które przywołujesz są chamskie i nasuwają niecenzuralne odpowiedzi. Ale sam fakt, że rodzice w miejscach publicznych NIE przeznaczonych czy dostosowanych dla dzieci powinni jednak trzymać mocno rękę na pulsie, jest wg mnie niezaprzeczalny. Nasze dzieci nie są święte. Są nietykalne, ale nie są święte. Pozdrawiam
Nie są święte i często są uciążliwe, ale rozwiązaniem nie jest siedzenie w domu czy chadzanie do 1-2 lokali (dostępnych niestety tylko w większych miejscowościach – będąc u rodziców nie mam szans na znalezienie knajpy z kącikiem), tylko wzięcie przez rodziców odpowiedzialności za swoją gromadę. Osobiście, jeśli nie jestem pewna, czy w miejscu gdzie się wybieram jest kącik dla dzieci to zabieram ze sobą sprawdzony zestaw zabawek, książeczek, kredek itd i namiastkę miejsca dla dziecka organizuję sama, tak, abym i ja miała przyjemność z wyjścia i dziecko się nie zanudziło. Dopóki się bawi to jaki problem? Natomiast bez ogródek zwracam uwagę rodzicom, których dzieci zdecydowanie zbyt nachalnie ingerują w moją przestrzeń (ostatnio dziewczynka podebrała mi jedzenie z talerza, co przez rodziców zostało odebrane jako dobry żart).
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości. Są sposoby na to, żeby dziecko i w knajpie się nie nudziło. Wymaga to jednak dosyć mocnego zaangażowania rodziców. A czasami po prostu nie idę do knajpy po nic innego, jak po chwilę z talerzem i partnerem do rozmowy. Nie mam nic przeciwko dzieciom w knajpach. Ale nie w takiej konfiguracji jak opisana przez Ciebie czy przeze mnie. My po prostu wolimy niezobowiązujące miejsca, gdzie jest przestrzeń. Nie przeszkadza nam brak regularnego bywania, choć raz w miesiącu mamy wspólne wyjście i jest nam z tym cudownie.
Kilka dni temu odstawiłam dzieciaki do przedszkola i wybrałam się na zakupy uzupełnić ich garderobę (ostatnio szybko rosną), w pewnym momencie do sklepu weszły dwie matki z trójką dzieci 4-6 lat zrobiło się tak gwarno gonitwy między alejkami, piski, wymuszanie na matkach aby koniecznie im kupiły to czy tamto i jenczzzzenie gdy odmawiały. Kobiety spokojnie robiły sobie zakupy a ja miałam wrażenie że tam gdzie ja tam i te dzieciaki wyszłam z tego sklepu bardziej zmęczona niż po całym dniu gruntownych porządków .Też jestem matką dwójki rozbrykanych maluchów, ale staram się zawsze
tak kontrolować sytuacje aby zbytnio nie przeszkadzały innym w miejscach
publicznych.