Wybiła godzina 21.00, a ja siedzę. Na sofie, z nogami rozwalonymi przed siebie. W szarej bluzce. W spodniach dresowych, które niejedną plamę na sobie mają, ale powiedziałam do samej siebie patrząc tak na te spodnie podczas wieczornego mycia zębów dzieciaków, że jutro rano wrzucę je do pralki – a dzisiaj muszą jeszcze odrobinę wytrzymać. ;-)
Kto wie, ile plam jeszcze dostaną w gratisie – a to pasta do zębów, która spadnie na nie znienacka z teodorowych rączek. ;-) A to pomidor wyślizgnie się z kanapki, której mój M. już nie miał wieczorem jeść, ale w rezultacie się na nią zdecydował. Zrobiłam mu ją niespiesznie i zaniosłam na sofę. Bez talerza, a jakże, bo przecież „tym (akurat) razem pomidor miał się dobrze trzymać kanapki”.
Nie trzymał się tej kanapki. ;-) Spadł na wspomniane wcześniej spodnie dresowe, na sofę i zahaczył o biały t-shirt mojego męża. Tak to właśnie jest z tymi pomidorami. ;-)
Wiedziałam, że tych moich spodni mam jeszcze nie prać. ;-)
Siedzę tak i wytężam słuch, bo wydaje mi się, że słyszę… kurde, słyszę ją! To musi być ona. Przeklęta, zawsze głośna, wkur.wiająca i jakże dziwnie bzycząca „suka”, tak ją nazywam, kiedy znienacka się odzywa. Zawsze niezaspokojona, niemalże niewidoczna, i jakże irytująca. Komarzyca, do jasnej cholery! Wstałam, zaczęłam machać kapciem. Schowała się, pipa jedna. Czekam. Czekam i czekam aż nagle… Pach! Zabiłam ją. I przy okazji pieprznęłam się zdrowo w ucho, w które próbowała mnie upierdzielić.
A teraz siedzę i wsłuchuję się. Niby wsłuchuję się w ciszę, a jednak w głowie brzęczy mi Baby Shark z Youtube’a, którego zażyczyła sobie moja córcia o 19.00 z minutami. No tak. Taka to właśnie jest ta matczyna cisza. Nawet jak zdaje się nam, że osiągnęłyśmy ten stan matczynego zen, to w głowie jakieś baby sharki się kotłują, albo jakieś „tańcz, tańcz, tańcz, kiedy inni tańczą”, czy inne discopolowe rytmy, które łatwo wpadają w ucho podczas przeczesywania dzieciowego youtube’a, a później zostają w głowach na długie godziny. A przy okazji człowiek zastanawia się, jak bardzo nagina własne gusta muzyczne tylko po to, aby na chwilę uspokoić dziecko i pozwolić mu potańczyć do jego ulubionych, weselnych rytmów. ;-)
Wiecie, że miałam ogarniać jeszcze chatę wieczorem? Miałam zbierać z podłogi to wszystko, co poupadało młodszym i starszym obywatelom. Miałam gonić ich do sprzątania i wytykać palcami każdy klocek lego, który pałęta się pod moimi nogami. Ale odpuściłam. Pomyślałam sobie:
„I co. Mają pamiętać z dzieciństwa tę matkę, która cały czas tylko upomina ich o to, aby sprzątali, segregowali i układali? A może by tak odpuścić czasami? Udać, że tego nie widzę. Że to jakby nie dociera do moich oczu.”
I właśnie siedzę na sofie i udaję.
Udaję, że ten kocyk na dywanie wcale się na nim nie rozgościł. Że te Ivkowe spodnie, brudnawe z lekka, wcale nie powinny być już w pralce. Trudno. Niech sobie poleżą. Razem z tymi klockami, okruchami i innym przedmiotami, których miejsce na pewno nie jest na dywanie. ;-) Tym dywanie, który woła do mnie: „Tak, tak, trzeba mnie wyprać, kochana. Już więcej brudu nie zniesę”. :D
Czy mnie ten chwilowy bajzel wkurza? Wkurza. Czy zamierzam z nim coś teraz robić? Nie zamierzam. Czy mam jakieś wyrzuty sumienia? Możliwe. ;-)
To już drugi dzień oczyszczania organizmu, jaki sobie funduję. I na tym drugim dniu planowo poprzestaję, a jutro wracam do mojej diety. Diety, która od czasu pandemii niestety sporo ucierpiała. Czas również zrewidować leki na insulinooporność, które musiałam odstawić, ale tym zajmie się już lekarz. I orbitrek odkurzyć muszę. Kontuzja biodra, która mnie przyskrzyniła jeszcze zimą i kolejna kontuzja nogi, jakiej nabawiłam się w Bieszczadach, totalnie odstawiły mnie od ćwiczeń. Czuję pomału, że stopa jest już sprawna, więc czas odświeżyć formę. Chociaż „odświeżyć” to tutaj trochę podkoloryzowanie sytuacji. Ja obecnie formy nie posiadam. ;-) Czas po prostu tę formę zbudować.
A tymczasem delektuję się ciszą. Już nawet baby shark przestało mi w głowie szumieć.
To znak, że odchodzę od klawiatury i spędzę kilka minut na macie akupresurowej. Ostatnio bardzo mnie relaksuje. I pijam też herbatę anyżową, której smak pierwszy raz poznałam za moich singielskich czasów, w Amsterdamie, lat … 12 temu! Nie! Udajemy, że nie napisałam tej liczby. Ale teraz zupełnie serio: jak ten czas zapier..dziela, prawda!!!
Pięknej ciszy, kochane! Zasłużonej ciszy. Bez akompaniamentu „Baby shark” czy innych melodyjek. :P
Brak komentarzy