Pamiętam tamtą sytuację jakby to było wczoraj. Wróciliśmy z krótkich wakacji, które spędziliśmy całą rodziną w Bieszczadach. Robiliśmy totalne NIC. Poprzedni nasz wypad w Bieszczady był od rana do wieczora zaplanowany i właściwie nie było dnia, żebyśmy gdzieś nie pojechali na wycieczkę. Tym razem jednak postawiliśmy na błogie lenistwo.
Nie wiem, czy miewacie podobnie, ale ja miałam już po dziurki w nosie zapakowywanie całej trójki do auta (nie wspominając o samym przekroczeniu progu drzwi, bo do tego droga dłuuuga i wyboista!). Wypakowywaniu ich z auta. Słuchania, że jedno jest głodne, drugiemu chce się „dwójeczkę”, trzeciemu rosną zęby i takie tam, i tak do us…ania (wybaczcie kolokwializm). Dlatego postawiliśmy na korzystanie z atrakcji obiektu, w którym byliśmy. Czyli głównie basenu, jedzenia, placu zabaw, leżenia na trawce i tym podobnych :D
Mijaliśmy się z wieloma rodzinami. Rodzicami jednego lub dwójki dzieci. Parami spodziewającymi się dziecka. Parami w starszym wieku, które zapewne już mają wnuki. Wszyscy radośni, podpytujący, zagajający. Witający się ze wszystkimi uśmiechem i standardowym „dzień dobry”. Żegnający się równie standardowym „do widzenia”. Przyjaźni ludzie, nie mający much w nosie.
Normalni ludzie – chciałoby się rzec.
A ponieważ obiekt, w którym mieszkaliśmy, był dość kameralny chcąc nie chcąc (a z mojej strony raczej chcąc) kojarzyliśmy wszystkich, których spotykaliśmy na śniadaniu, obiedzie czy kolacji. Super sprawa móc się z kimś przywitać czy życzyć smacznego. Tego mnie nauczyli rodzice i dziadkowie również dołożyli cegiełkę. Grzeczność i uprzejmość praktykowałam nie tylko w Polsce.
Pomieszkując również w Anglii czy we Włoszech, to ten uśmiech czy powitanie na co dzień, to było coś, czym warto się było dzielić z ludźmi. I każdy robił to naturalnie, z chęcią, entuzjazmem.
Opowiem Wam pewną sytuację, a Wy mi powiedzcie, jak bardzo się mylę, albo może potwierdzicie, że dla Was to też jest niezrozumiałe.
Na kilka dni przed naszym wyjazdem do hotelu przyjechała para młodych ludzi. Myślę, że mogli mieć w porywach 25-30 lat. Szczupli, wysportowani, zamknięci w sobie, nie patrzący na innych. Jakby dumni, ale nie udało mi się dojść z czego dumni byli ;-)
A ponieważ dzieliliśmy razem basen i hotelową restaurację, za każdym razem, gdy wchodziliśmy całą rodziną do pomieszczenia, mówiliśmy wszystkim „dzień dobry”. Witałam się ja i witały się moje dzieci. Nie dla żadnej beki, żeby zrobić sobie jaja czy kazać komuś otworzyć buzię, tylko autentycznie miałam ochotę się przywitać z tymi, z którymi się widzę. I tak jak każdy, dosłownie każdy na to dzień dobry reagował, tak para młodych ludzi milczała. Kiedy wchodziliśmy czy to na śniadanie czy na basen nasze „dzień dobry” było olewane. Z góry na dół olewane ciepłym moczem, chciałoby się rzec. I zaraz po tym wzrok tych osób był spuszczony jak najniżej na znak chyba, że wcale nas nie dostrzeżono. Olewane było również „dowidzenia” do kompletu :D
W pewnym momencie mój starszy syn zapytał mnie na głos przy tych ludziach:
– Mamaaaa. A dlaczego ta pani i ten pan nie mówi nam dzień dobry? Dlatego, że byłem wczoraj niegrzeczny?
– Skarbie, nie wiem. Może sam ich zapytasz?
Nie zapytał, zmieszał się.
A może jednak wiem, dlaczego nie odpowiedzieli na nasze „dzien dobry”!
Może po prostu nikt ich nie nauczył, że to żaden wstyd się przywitać. Może żadna mama czy żaden tata nie zwracał uwagi na to, że warto witać się i żegnać z osobami, które się spotyka na swojej drodze? Może pomyśleli, że nieźle wtopili licząc na romantyczny wyjazd we dwójkę, tymczasem w obiekcie były też inne rodziny, starsze pary i ogólnie ludzie zadowoleni z życia, którzy nagle zaczęli od nich wymagać otworzenia buzi?
Od razu zastrzegam, żeby nie było: nie byli głuchoniemi, bo rozmowy ze sobą poczyniali. Mówili też po polsku i nikt im na żaden odcisk nie nadepnął, dlatego tym bardziej nie ogarniam. Może po prostu byliśmy niegodni ich przywitania?
I ja tak sobie myślę: po jaką cholerę przyjeżdżać do miejsc, gdzie są inni ludzie? Jak nie chce się widzieć z innymi ludźmi, by zachowywać się jak cała kulturalna Europa się zachowuje, to idę na jakąś pustynię, biorę zapałki, trochę drewna i siedzę na środku tej pustelni, by pobyć samej.
I zaraz nasuwa mi się kolejne pytanie, bo to jest taka chyba praktyka, którą obserwuję coraz częściej, kiedy mijam niektórych ludzi.
Z czego wynika fakt, że nastoletnie dzieciaki i trochę starsi ich koledzy, choć dorosłych spotyka to również, boją się otworzyć buzię w windzie, na klatce schodowej, na ulicy?
Zamiast tego wolą ostentacyjnie przejść na drugą stronę ulicy, udawać, że rozmawiają przez telefon (chociaż na telefonie widać, że ekran wyświetla tylko godzinę a nie żadne tam połączenie), byle tylko nie powiedzieć „dzień dobry”?! To jest coś co powoduje hemoroidy, ból brzucha, ataki sraczki czy jak?
Moje dzieci cieszą się, kiedy mogą się z kimś przywitać! Nie są idealne, żeby nie było. Czasami zamiast dzień dobry mówią: „nie powiem temu panu dzień dobly” :D ale dbam o to, aby witali się, dziękowali, żegnali. Nie tylko dlatego, że tak wypada. Ale również dlatego, że uczę ich tej chyba coraz rzadszej umiejętności swobodnego poruszania się wśród ludzi zamiast barykadowania w swojej „samotni”, którą trudno później opuścić, jak się do niej weszło po uszy!
Myślimy podobnie?
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat – z góry dziękuję! :*
Brak komentarzy