Patrzę się na tego naszego Młodziaka i widzę coraz mądrzejszego, sprawniejszego i zabawniejszego młodego człowieka. On nie tylko z każdym dniem robi postępy w każdej dziedzinie, której się dotyka, i zaskakuje nas – rodziców, ale często widzę też w jego oczach, że zaskakuje samego siebie!
Oprócz tych klasycznych sprawności jak chodzenie, bieganie, wymijanie przeszkód i ostatnio nawet próby skakania, posiada on także umiejętności ogarniania całego tego światowego zgiełku, który go otacza, i który on próbuje pojąć. I nie ma on łatwej drogi przed sobą. Oj nie ma!
Pamiętam moje samotne początki na obcej ziemi będąc już dorosłą osobą. Słuchajcie, to nie była bułka z masłem. To było powolne obczajanie nowych dla mnie terenów, innych ludzkich zachowań, nowych dla mnie emocji, inne rozumienie żartów. Czułam się na początku tak jakbym stąpała po rozżarzonych węglach mając na sobie wzrok wszystkich zainteresowanych. I niezainteresowanych także. Pierwsze wyjście do sklepu po bułki, mimo wspaniałej znajomości języka, było niezłą przeprawą. Myślową przeprawą. Obczajałam strategię mojej wypowiedzi i chciałam zrozumieć slang, którym porozumiewał się sprzedawca. Dla niego byłam kolejnym zwyklakiem. Klientem jakich ma codziennie tysiące i którego nie zapamięta. A ja doskonale do dzisiaj pamiętam jego twarz. W moich oczach zdawałam przed nim sprawdzian.
I tak właśnie jawi mi się teraz mój kochany dwulatek. Dwulatek, którym szargają ogromne emocje wynikające z tego, że chciałby [do cholery] zrozumieć te wszystkie mechanizmy, te zasady panujące na tym padole, a zderza się ze sprawami, których nie rozumie i które wywołują u niego wewnętrzną burzę! Te przeklęte zakazy, które ustanowił niewiadomokto. Te nakazy, które spadają z niego na każdym kroku. Te sugestie, których w żadnej minucie nie może od siebie odepchnąć. Państwo policyjne, psia mać!
I ja też się buntuję, jak na prostej drodze mam tysioncpińcet fotoradarów. Jak policyjna „suka” wychodzi zza krzaka i wymierza w nas jakimś pistoletem. Darowaliby sobie te zabawy, misiaczki jedne. Ale nie darują, tylko z uporem maniaka śledzą każdy mój krok!
I tak pewnie czuje się ten mój dwulatek. Niby jest chwalony, ale bywa także korygowany. Zasypywany jest tą mnogością różnych przekazów i wiesza mu się momentami ten jego system, iskrzą kabelki. I musi czasami tupnąć, położyć się na podłodze i wyć do księżyca! No musi! A Ty byś nie wył, gdyby wszyscy na każdym kroku patrzyli na Ciebie jak na małpę w zoo i podrzucali Ci co dwie sekundy banana? Litości!
Pamiętam do dziś naprawdę dobry artykuł Kamila z Blog Ojciec, w którym między innymi sugeruje rodzicowi pewną bardzo istotną rzecz. W moim wolnym tłumaczeniu: „Weź staruszku, podejdź bliżej do tego swojego malucha, gdy jest mu źle. Ukucnij koło niego, wsłuchaj się w jego potrzeby. Spróbuj go zrozumieć. Spróbuj ogarnąć ten jego bunt i pomyśl skąd on może wynikać. Nie stój z daleka, jak policjant. Nie dyryguj. No do cholery: podejdź bliżej!”
No i ja staram się podchodzić bliżej do tego mojego małego buntownika. Próbuję opanowywać krzyk. Staram się trzymać na wodzy swoje emocje. Nie jestem cyborgiem. Zdarza mi się czasami „popłynąć” i wstydzę się tego. Walczę z tymi moimi słabościami i próbuję zrozumieć tego mojego zdolniachę, którego rzucono na głęboką wodę, a on nie umiejąc jeszcze pływać jak zawodowiec, i tak świetnie sobie radzi! Szacun dla tych Waszych maluchów i dla mojego Synala. Bo ogarniać tak rzeczywistość to wielka rzecz!
Phiii. Bunt dwulatka. Psze Państwa. Takich buntów wobec rzeczywistości, z którą się codziennie zderzam, to ja mam tysiące w ciągu kwartału. I nikt jakoś nie próbował ich definiować ani nazywać ;-) Niech sobie będzie w psychologicznych słownikach ta cała definicja o buncie dwulatka. Gdy ja podchodzę bliżej i staram się traktować mojego Syna jak partnera, to naprawdę wszystko jest cacy i kooperujemy wzorowo!
Zresztą, czy ten bunt nie wynika też po części z siły charakteru i początków nonkonformizmu, których pierwiastki wszyscy tak bardzo chcielibyśmy posiadać, bo mogą one świadczyć o naszym indywidualizmie?
Buntuję się, więc jestem. – Albert Camus
I czy nie jest przypadkiem przereklamowany? Dzięki niemu możemy wtedy do jednego wora wrzucić wszystko i mamy wytłumaczenie i alibi na każdą ponadstandardową okoliczność, która ma miejsce w życiu naszego dwulatka…
10 komentarzy
Ja mam takie samo podejście jak ty. Na moje oko dziecko ma nieporównywalnie trudniej niż dorosły z poznawaniem i akceptowaniem rzeczywistości. Ono się dopiero uczy. I tak, to wszystko pewnie na wyrost wrzucane jest do wora buntu, ale i tak wolę nazwać to buntem niż byciem niegrzecznym – bo do tego często się to sprowadza.
Dziecko jak kazdy dorosly ma prawo wyrazac swoje uczucia, ale czy to bunt czy nie bunt?! My buntu jako takiego nie przechodzilismy, moja corka jest na tyle skromna i usluchana, ze nawet jak ja cos bardzo zezlosci, to wszytsko mozna spkojnie rozmowa wytlumaczyc. Czasami zaskakuje mnie swa postawa, zachowuje sie lepiej niz nie jeden dorosly :) serdecznie pozdrawiam wszystkich czytajacych blog szczesliva:)
Przeczytaj sobie ten ciekawy artykuł, polecam
https://bycblizej.pl/2015/02/26/ja-moje-sam-czyli-wielki-krok-ku-samoswiadomosci/
Dziękuję za link! Bywam u Anety na blogu a ten post mi umknął :-)
Aneta, Aneta?;P Marto jak możesz ;)
Choljera! To ten parszywy słownik w tel.! Anita of kors! :)))
Takie czasy, lubimy wszystko nazywać, systematyzować. Bunt dwulatka, skok rozwojowy, zespół opóźnionej mowy, nadwrażliwość ruchowa… itd Wszystko musi być zdiagnozowane, jak choć trochę odbiega od ramek… I tak jest od urodzenia… Płacze? To na pewno kolki/ząbkowanie/skok/bunt dwulatka… A może mu po prostu smutno?
Właśnie tak! Sama widzę, że „bunt” moich córek zaczyna się kiedy ja odjeżdżam. Podchodzę bliżej czyli wsłuchuje się w moje dziecko i …. „bunt” mija.
Próbuję zrozumieć ten temat ostatnimi czasy, bo na topie u nas. Może ten bunt dwulatka nie istnieje, a może istnieje, nie wiem. Dla mnie jest realny. Bywają dni, że od rana do nocy krzyk, płacz, bicie, rzucanie się na podłogę i tak w koło. I tłumaczę to sobie, że to dlatego, że Don F. jest w tym dziwnym okresie, gdzie już tak wiele rozumie, tak wiele umie i tak wiele by chciał, ale okazuje się, że jeszcze nie umie się dobrze porozumieć, wyartykułować, jeszcze nie potrafi pojąć dlaczego czasem coś działa, a czasem nie, jeszcze nie wie, że nie wszystko można robić (na przykład nie wbiegać na ulicę tylko chodzić chodnikiem, dla niego to przecież żadna różnica), więc walczy z tym życiem. I przyznam, że przeraża mnie ogrom złości i rozpaczy, jaka w nim jest, bo dochodzi wręcz do autodestrukcji i jedyną szansą na uspokojenie jest zostawić go – nie ważne, czy mam wyobrażenie o tym, że rozbije zaraz głowę na pół, czy że roztrzaska pół swojego pokoju, jakakolwiek moja próba przytulenia, złapania, trzymania, mówienia, krzyczenia kończy się spotęgowaniem histerii/złości.
Trudny to okres, potwornie. Nie mniej jednak będę to nazywać buntem dwulatka. Bo po pierwsze – to bunt przeciwko wszystkiemu, co nie po jego myśli, a po drugie – ma dwa lata ;)
W psychologicznych słownikach właśnie brakuje całej ten definicji o buncie dwulatka, bo bunt dwulatka jako tako w Psychologii nie istnieje. To kolejny etap rozwoju, który jest ściśle powiązany z jakże chwiejną sferą emocjonalną dziecka.
Nic tak nie działa, jak zrozumienie, empatia, zejście poziom niżej, spokojny ton głos i czasami ignorancja niepożądanego zachowania.
Pocieszający jest fakt, że z prawdziwego, wręcz godnego podziwu BUNTOWNIKA wyrasta mądry, dostojny i uczuciowy dorosły :)