Są pewne sprawy, o których warto w związku rozmawiać. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ja jestem z tej szkoły, która zakłada w związku szczerość, otwartość i dialog. Jestem przekonana, że dialog w związku to ta „fraza-klucz”, o której nie można zapomnieć.
Ja komunikuję mojemu mężowi moje potrzeby i uwagi na porządku dziennym, czego on ma prawdopodobnie momentami dość ;-) A on komunikuje mi swoje. I od kiedy pamiętam, to my ze sobą „rozmawialiśmy”. Tak po prostu wykładaliśmy jak kawa na ławę nasze myśli i je wspólnie analizowaliśmy. A im lepiej i dłużej się znaliśmy, tym szczerzej te potrzeby komunikowaliśmy i nareszcie przestaliśmy rozmawiać zachowawczo. Jak to cudownie być po prostu sobą będąc w związku z drugim człowiekiem, zamiast udawać kogoś innego, co nie? ;-)
Z kolei kiedy pojawiły się na świecie nasze maluchy, to nasza szczerość wobec siebie i otaczających nas spraw weszła na kolejny, jeszcze wyższy level. Znamy się jak łyse konie i ma to swoje plusy. Ma też minusy, bo dochodzi do sytuacji, w których rozumiemy się bez słów i często jesteśmy w stanie przejrzeć siebie na wskroś ;-) Zresztą wspólne przejście przez ciążę, poród, połóg, kolejne huśtawki nastrojów i zmęczenie to jeden z najlepszych sprawdzianów każdego związku. Też macie takie wrażenie?
Dlatego kiedy dostałam wiadomość od Moniki (imię zmienione), to przyznam, że na początku nie dowierzałam, że można w „ten sposób”. Doszłam jednak do wniosku, że w sumie każdy ma prawo postępować tak, jak chce. Ja z kolei mam prawo się z tym nie zgadzać.
Monika poprosiła mnie o to, abym opublikowała jej wiadomość i zapytała Was, czy dobrze zrobiła.
Zależy jej na opinii innych kobiet licząc się z konsekwencjami tego ruchu, o których ją poinformowałam. Dlatego doszłam do wniosku, że dlaczego Was o to nie zapytać?
Przedstawię Wam fragment wiadomości od Moniki (edytowany i skrócony).
” […] Bardzo mi zależało żeby Dominik był przy porodzie. Faceci wszystkich moich przyjaciółek też byli przy ich porodach i powiedziałam Dominikowi, że strasznie się na nim zawiodę jeśli zostawi mnie w tej sytuacji samą. On powiedział, że nie chce być wtedy ze mną bo ma obawy i czułby się nieswojo. […] Po kilku miesiącach przekonywania go w końcu uległ. Kiedy w 39 tygodniu zaczęły odchodzić mi wody pojechaliśmy do szpitala razem. Zapytali go, czy chce być na sali ze mną i on się wtedy zawahał. Widziałam to jego zawahanie ale dałam mu do zrozumienia, że już nie ma odwrotu i nie może mnie teraz samej zostawić na pastwę losu. […]
Przy porodzie ledwo stał na nogach. Starał się mnie wspierać ale po raz pierwszy w życiu widziałam go tak przestraszonego. Był nawet moment że powiedział, że mnie przeprasza ale jemu jest słabo i musi na chwilę wyjść.
W rezultacie urodziłam sama bo personel wziął Dominika na bok i wyprosili go z sali porodowej, bo niewiele by brakowało i jego musieliby ratować bo był biały jak ściana. […]
Tylko że teraz mam problem Magda. Bo jestem już rok po porodzie a mój mąż w ogóle nie chce żadnych zbliżeń. Próbowałam dociekać o co chodzi i w końcu powiedział, że po tym co widział podczas porodu jest mu trudno się przełamać i boi się mnie dotykać […]. Natomiast jest najukochańszym tatą pod słońce. Poza naszym synkiem świata nie widzi i od początku pomaga na każdym kroku.
Teraz mam niestety dylemat i czuję się winna. Czy przez to, że zmusiłam go w pewnym sensie do tego, żeby był podczas porodu to dlatego tak jest? Może za dużo wtedy zobaczył a ja niepotrzebnie go namawiałam jak durna i mam za swoje? Żałuję w ogóle, że tak cisnęłam go przecież dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie chce albo nie czuje się na siłach a ja wpędzałam go w poczucie winy.
Co o tym myślisz? Zapytałabyś czytelników czy też zmuszały swoich facetów? Chce wiedzieć, czy to ja schrzaniłam i co mam robić.”
Psychologiem nie jestem i pewnie powinnam zamknąć dziób, ale skoro Monika pyta mnie o zdanie, to je wyrażę. Uważam, że odrobinę się jednak zagalopowała w tym dążeniu do rodzinnego porodu. Z opowiadań kilku kobiet wiem, że nie wszyscy mężczyźni mają ochotę i czują się na siłach, aby towarzyszyć nam w tej chwili. Niewątpliwie pięknej chwili, ale bardzo wymagającej.
Mój Mąż nie towarzyszył mi przy cesarskich cięciach. Pamiętam jednak nasze rozmowy, kiedy chodziliśmy do szkoły rodzenia, i widziałam jego entuzjazm w oczach, kiedy pytałam go o to, czy moglibyśmy być w takiej chwili razem. Widziałam ewidentnie, że tego chciał.
Z kolei kiedy wiedziałam już, że czeka mnie cesarka i zapytałam go o to, czy chciałby towarzyszyć mi przy operacji, nie widziałam w jego oczach już tego entuzjazmu. Pewnie mogłabym nalegać i prosić o jego obecność, ale z perspektywy czasu wiem teraz, że przy cesarskim cięciu jego obecność byłaby mi niepotrzebna. Szpitale, w których rodziłam, nie pozwalały na obecność osoby bliskiej przy cięciu, dlatego nie nalegałam. Chociaż to podobno kwestia negocjowalna, bo prawa pacjenta wyraźnie wskazują na to, że podczas cesarki też mamy prawo do obecności bliskiej osoby przy porodzie. Zresztą, każda moja cesarka przebiegała w ekspresowym tempie. Liczny personel, mała sala operacyjna. Niespecjalnie wiem, gdzie on biedny miałby się tam pomieścić a nie życzyłabym mu zobaczenia moich wnętrzności, bo to chyba niepotrzebny widok dlatego cieszę się, że wyszło jak wyszło.
Czy zatem obecność partnera przy porodzie to jego obowiązek?
Chyba jednak – nie, Moniko. Obecność męża przy porodzie to przywilej i możliwość, ale to nie jest warunek konieczny do tego, aby być kochającym partnerem i ojcem. Ja nie zmuszałabym mojego partnera do wspólnego porodu. Na pewno warto sprawdzić, czy druga osoba czuję się na siłach. Wszak to dość emocjonujące doświadczenie. Wam na pewno przyda się terapia, która pozwoli Wam odkryć siebie na nowo i wytłumaczy mechanizm działania spowodowany Waszymi doświadczeniami. Także głowa do góry! Na pewno nic straconego. Przed Wami jednak przepracowanie tego na nowo.
A dla innych pewna lekcja, mam wrażenie. Słuchajmy potrzeb drugiej osoby. Jeśli widzimy opór i można go racjonalnie wytłumaczyć, nie drążmy na siłę. Zresztą, obecność przy porodzie nie jest jedynym wyznacznikiem męskości. Na pewno ta obecność wymaga odwagi, ale panowie, których przy porodach nie było, na pewno wynagrodzą to swoim partnerkom w inny sposób.
Nie zmuszajmy – rozmawiajmy :-)
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :)
53 komentarze
Urodziłam trójkę dzieci. Przy żadnym porodzie nie było męża. to była nasza wspólna decyzja. Wiem jak mąż reaguje na widok krwi i nie miałam ochoty podczas porodu skupiać się na nim i zastanawiać czy zemdleję czy nie.
rodzilam dwa razy naturalnie i za kazdym razem sama, przy pierwszym czlowiek tak naprawde niewiedzial co go czeka a przy drugim rozwazalam porod rodzinny, ale po namysle rodzilam sama wlasnie dlatego by oszczedzic mezowy niepotrzebnych stresow i emocji. wystarczy ze widzialam jak dzialaja na niego moje skurcze wiec on niemoglby zniesc ze tak cierpie.
To bardzo ciekawy wątek. W przypadku moim i Mojego K. wyglądało to następująco: Ponieważ byliśmy bardzo krótko razem, kiedy okazało się że spodziewamy się dzidziusia zaczęliśmy dopiero rozmowy na ten temat. Oczywiście poruszyliśmy temat wspólnego porodu. Najpierw powiedział, że nie wie, czy będzie to dla niego komfortowe, że ma swoje obawy, również takie, że może czuć do mnie niechęć później w sypialni. Dałam mu czas, powiedziałam, że byłby dla mnie w tej trudnej i nowej sytuacji ogromnym wsparciem i, że zależy mi na tym, ale także, że ma jeszcze 7 miesięcy, żeby to przemyśleć i podjąć decyzję.
Im dalej w ciążę, im więcej rozmów z kolegami, którzy rodzili ze swoimi żonami, potem szkoła rodzenia, tym bardziej przychylnie patrzył na wspólny poród (choć nie rozmawialiśmy o tym wprost, ale czułam to, kiedy dopytywał o szczegóły i etapy porodu itd). Tydzień przed rozwiązaniem zapytałam ponownie co o tym myśli. I K. wtedy odpowiedział „OCZYWIŚCIE. NIE MOGŁOBY MNIE ZABRAKNĄĆ PRZY NARODZINACH NASZEGO SYNKA”.
Jak widać wystarczył czas i może właśnie rozmowy nie tyle z kobietą, co właśnie z innymi tatusiami, którzy tego doświadczyli i przedstawią sytuację z „męskiego” punktu widzenia :)
A tak btw w już w szpitalu okazało się, że konieczna jest cesarka i tego widoku postanowiłam mojemu K. oszczędzić, więc jednak rodziłąm sama :P
Za to K. czy był przy porodzie czy nie i tak jest najlepszym tatusiem na świecie! I mężem również
Ja bym nie zmuszała i nie zmuszałam i jest wszystko ok.
Urodziłam 4 dzieci, wszystkie siłami natury i bez męża. Nie chciał więc nic na siłę. Wolałam mu oszczędzić tego wszystkiego.
Jestem tego samego zdania nie można zmuszać mój maz tez nie był pewny czy chce być ze mną przy porodzie ja go nie zmuszałam pogadał z kuzynem który był podczas porodu swojego 2 syna i odrazu mu powiedzial ze zaluje ze nie zdarzył na pierwszy. Mój mąż wtedy zdecydował ze wejdzie ze mną ale jeżeli nie będzie się czuł na siłach wyjdzie zgodziłam się na to i powiedziałam ze nie będę mu miała tego za złe. W ostateczności okazało się ze był nawał porodów i gdyby ze mną nie został to albo bym im zemdlala albo urodziła sama w wannie bo nie wierzyli mi jak mówiłam im ze po 2 h od odejścia wod miałam skurcze parte ponieważ pierworodki tak szybko nie rodza i byłam mu wdziewczna ze został i trzymał rękę na pulsie bo ja nie byłam w stanie myśleć a jak urodziłam powiedział ze byłby glupi jak by go nie było przy kolejnych 2 nawet pytać nie musialam
Ja rodziłam trzy razy przy pierwszym mąż miał obawy i nie chciał być . Uszanowałam jego decyzję choć było mi przykro lecz po porodzie zmieniłam zdanie i wiem że to ja nie czułabym się komfortowo gdyby był ze mną. Przy kolejnych porodach było oczywiste że będe rodzić sama dla naszego obustronnego komfortu , choć z ciekawości zapytałam czy nie chce ale powiedział że nie. Dla nas była to najlepsza decyzja ,w sferze łóżkowej nic się nie zmieniło a ojcem jest cudownym. Myślę że lepiej nie nalegać bo inni byli niż później żałować że coś się zmieniło.
Ja jestem bardzo zdziwiona i się zastanawiam co do cholery ma widok z porodu do nie chęci współżycia z kobietą swoją żoną. Tak jak by się brzydził żony teraz. Poród to jakaś naturalna rzecz, rodzi się nasze dziecko. Może jestem jakaś „inna” no ale ja tego nie rozumiem. Może powinien iść do psychologa.
Co do wspólnego rodzenia to zgadzam się, że nie powinno się zmuszać faceta do tego. Powinna to być wspólna decyzja oparta na tym czy facet da rade czy nie to wszystko „przełknąć”.
Uważam, że nie powinna się winić za to, że on teraz nie chce współżyć bo coś zobaczył i coś tam. Raczej tylko za to, że go zmusiła a jemu było słabo i takie tam. Ewidentnie facet na problem bo coś zobaczył i może teraz mu się to przypomnieć czy co. Nie no ja tego nie czaje serio. No ale to moje zdanie.
Mój mąż był tylko przy pierwszym porodzie i wszystko obczajał ,zaglądał i wogóle. Na drugi nie zdążył bo był w pracy, a akcja trwała naprawdę krótko, przy trzecim też nie był bo był zagranicą a dziecko pchało się 3 tyg przed terminem.
Dokładnie zgadzam się z Tobą. W ogóle nie mam pojęcia z czym facet ma problem. Rok czasu się do siebie nie zbliżyli, co on ciagle myśli ze żona wyglądam tam jak podczas porodu? Mam wrażenie ze on ma całkiem inny problem a zwalić na poród najłatwiej. Ja swojego męża również nie zmuszała sam chętny nie mógł się doczekać chociaż nie powiem, przy planowaniu ciąży zaznaczyłam ze niewyobrażalne sobie ze go nie będzie. To jest nasze wspólne dziecko wiec powinien przy tym byc i pomagać. Jakby to faceci mieli rodzic to pewbie kobiety byłby zmuszone trzymać za rączkę ;)
Ja też tego nie rozumiem…. jak dla mnie to problem tkwi głębiej a poród to pretekst.
Ja uważam, że i tak odwalamy całą ” brudną ” robotę więc mamy prawo żądać ( tak właśnie), żeby partner był przy porodzie o ile tego potrzebujemy. Sorry… on się boi!!!???a Ty się nie boisz ….większość z nas umiera ze strachu przed porodem …skoro Ty musisz zmierzyć się z czym takim jak poród to czy nie masz prawo wymagać żeby on przezwyciężył swój ( tylko) lęk. Osobiście uważam, że poza 0, 5 % facetów którzy rzeczywiście mają, nazwijmy to ograniczenia fizjologiczne(…), pozostali, którzy deklarują swoją ” niemoc” są najzwyczajniej niedojrzali.
Ja na początku nie chciałam rodzić z mężem jednak w końcu wyszło naturalnie , że będzie ze mną bo strach mnie mega obleciał. To było niezapomniane przeżycie ( mimo wszystko) , które nas bardzo zbliżyło. Generalnie polecam ale z jednym zastrzeżeniem tj. partner powinien barć udział w szkole rodzenia – wtedy ma świadomość co się dzieje na każdym etapie i może faktycznie okazać się wsparciem.
Zgadzam się z Moniką, nie można winić dziewczyny za to że facet ma opory przed seksem. Rok po porodzie i nie chce żadnych zbliżeń ? zdecydowanie jest coś nie tak ale nie z Moniką, raczej z relacją i tym jak ten związek wyglądał przed porodem. Nie wiem w czym problem ale na pewno nie w samym porodzie.
Mój mąż był przy porodzie, który trwał 16 h, i nie wyobrażam sobie, że nie. ( był moment, że oboje płakaliśmy ze wzruszenia wtuleni w siebie i nigdy tego nie zapomnę ) ale… Ostatnia faza porodu.. To jest coś co on chciałby napewno zapomnieć. Kobieta, która próbuje wypchać małego człowieka ze swojego łona..to jest drastyczny widok. Mój mąż był bliski omdlenia . Było mu słabo ( i wcale się nie dziwię!) a najgorszy był moment jak położna zapytała czy chce zobaczyć ” główkę” a on poszedł!!! I to co zobaczył niestety zostanie z nim na zawsze. ( współczuje mu ) Nie ma mowy o żadnym magicznym momencie! A kobieta w trakcie parcia skupia się tylko na tym, żeby jak najszybciej wydobyć z siebie małego człowieka a nie trzymać za rąsie męża. Już nie wspomnę o tym, że jest dużo krwi, mogą puścić zwieracze a dziecko jest całe s mazi i we krwi porodowej. Magiczny moment następuje jak jest już „po”
U mnie mąż był cały czas ale jak zaczęły się skurcze parte to sama powiedziałam żeby wyszedł. Jak przyjechaliśmy do szpitala to położna powiedziała do męża,że fajnie by było jakby Pan był cały czas przy żonie ale na końcówkę jeśli nie czuje się Pan na siłach to lepiej wyjść na chwilę i poczekać bo końcówka to nic przyjemnego. No i faktycznie miała rację nie chciałabym go zmuszać do oglądania tego wszystkiego.
A ja nie wyobrażam sobie, że mojego Męża miałoby nie być przy porodzie. Był dla mnie ogromnym wsparciem i psychicznym i fizycznym, kiedy położonej na sali nie było. Po okresie połogu sama byłam pełna obaw czy mąż po tym całym 15 h porodzie będzie na mnie patrzeć jak wcześniej i wiecie co? Okazał się bardzo dojrzałym i kochającym facetem. A seks po porodzie jest lepszy niż wcześniej ;) teraz za parę miesięcy czeka nas drugi poród. Mam nadzieję że nic się nie zmieni :)
Trochę sobie dziewczyna strzeliła w kolano, może teraz niech odwróci jego uwage w sypialni np. jakims fajnym strojem, gadzetem? Mój mąż byl ze mna w czasie dwoch porodów i jestem mu bardzo wdzięczna, bardzo mi pomagał, jego wsparcie fizyczne i emocjonalne było nie do przecenienia. Widział wszystko, łącznie z morzem krwi i innych płynów ustrojowych :) a potem czekał jak na szpilkach 6 tygodni zaznaczając wielki dzien w kalendarzu :)
Mój mąż byl przy dwóch porodach z własnej woli :)
https://youtu.be/y6hnNODuD4I
Od zarania dziejów kobieta rodziła BEZ męża. A teraz taka moda. Mam znajomą seksuolog, która powiedziała, ze to najglupszy pomysł na jaki może wpaść para. Ma mnóstwo małżeństw lub samych mężczyzn, którzy mimo że chcieli, nie są w stanie udźwignąć widoku i KRZYKU kobiety. Także tych medycznych sformułowań o łożyska, szyciu krocza… Ja miałam cc ale nie wyobrażam sobie tego, ze Maz mnie widzi przy porodzie. Mój Lekarz PowoedIal wprost, ze to nie jest miejsce, dla MĘŻA i podobno nawet ginekolodzy nie odbierają porodów swoich zon- zostawiają to innym lekarzom. Usłyszałam , ze tak delikatnej sfery jak zmysłowość nie należy nadszarpywac. Tyle w temacie.
Ja jestem wdzięczna mojemu mężowi, że był przy obu porodach. Chciał być ja chciałam i był dla mnie mega wsparciem. Pozwólmy parom na decydowanie w takich kwestiach i przede wszystkim nie oceniać.
Ps. Nasze pożycie ma się dobrze. ;-)
Jestem aktuanie w pierwszej długo wyczekiwanej ciąży. Od początku wiedziałam że jestem za duża panikarą itd aby rodzić sama, biorę po uwagę dwie opcje: poród z mamą lub obecność duli przy porodzie. Czemu nie partner? Ponieważ sama nie chcę, może z obawy abym go nie udusiła tam ;) ale tak szczerze nie chce aby miał po takim doświadczeniu wspomnienia które mogą wpłynąć na nasz związek. Mam też na uwadze to iz znam go bardzo dobrze i nie muszę pytać czy chcialby brac udział w porodzie aby wiedzieć ze woli nie.
A u nas było odwrotnie. Mój facet mimo, że na widok igieł i krwi mdleje bardzo się uparł, że chce być przy mnie a ja nie chciałam. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać i bałam się właśnie tego, że jak się napatrzy to później może mieć jakiś problem. Ale on nie opuszczał więc pozwoliłam.. Z jednej strony to prawda, że bardzo mnie wspierał a poród trwał baaardzo długo i teraz myślę, że nie wiem jak bym przetrwała te godziny bez niego ale jak doszło do finału i widziałam jaki jest blady to kazałam mu wyjść i myślę, że mu ułożyło .. Chyba jednak by go to przerosło. I przy następnym porodzie chyba zrobimy dokładnie tak samo ?
W trakcie ciąży zapytałam męża czy chce być obecny przy porodzie, dodałam od razu, że go nie namawiam, że musi byc to jego decyzja, a on bez wahania zadeklarował, że będzie obecny. Wszyscy w rodzinie czy znajomi wiedzieli o jego decyzji i niektórzy (włączając w to mojego tatę :D) próbowali go odwieść od tego pomysłu, ten jednak wciąż trwał przy swoim. Gdy nadszedł ten dzień był ze mną cały czas- od 3:00 w nocy, gdy zaczęły się skurcze aż do momentu, gdy córeczka po 15:00 pojawiła się na świecie. Był ze mną prawie cały czas na sali porodowej- wyszedł może 3 razy, bo, jak twierdzi- nie mógł znieść widoku tego jak cierpię, nie trzymałam go, nawet proponowałam, że jak nie wytrzyma to nie musi być do końca, jednak przed samymi skurczami partymi wrócił, chwycił mnie za rękę i dopingował. Położna kazała mu stanąć za mną, by nie widział wszystkiego, a gdy Mała już pojawiła się na świecie przytulił nas, a łzy pojawiły się w jego oczach. Położna kazała mu nawet wyjąć telefon i zrobić Małej zdjęcia, choć wcześniej ani się nad tym nie zastanawialiśmy, ani tego nie przegadaliśmy. Gdy lekarz zaszywał nacięcie, męża nie było- asystował przy ważeniu i myciu córeczki. To było coś wspaniałego- wsparcie emocjonalne czy zwyczajna pomoc- przenoszenie torby, podawanie wody, pomoc przy prysznicu, asekuracja przy piłce czy wzywanie położnych, gdy ja nie miałam na to siły- bez niego nie dałabym rady :) a jeżeli chodzi o pożycie- gdy tylko doszłam do siebie, wszystko wróciło do normy ;)
Wydaje mi się że partner przy porodzie to zbędny tłum…przy skurczach jasne niech masuje plecy i pomaga ale na koniec lepiej niech wyjdzie….mój mąż był przy porodzie i spisał się super, ale przy kolejnym zostanie na korytarzu ?bo to ja się nie spisalam ?
Wspólnie z mężem ustaliliśmy że podczas porodu będzie czekał na korytarzu. I uważam to za dobre rozwiązanie. Poród początkowo naturalny musiał zakonczyc sie jednak cesarką. Mąż zobaczyl mnie i naszego synka tuz po i ucalowal nas, przytulil i to mi wystarczylo w tamtej chwili. Kolejny poród tez cesarka więc również tatuś na nas czekał na korytarzu. Wedlug mnie to żadna ujma dla mezczyzny ze nie jest przy porodzie swojego dziecka. Kazdy ma przeciez różną wrażliwość i czasem nie jest w stanie przewidzieć swoje reakcji. Po co sie narażać na dodatkowy stres jak sam poród jest wystarczajaco stresujacy dla obojga rodziców.
U mnie mój mąż na początku chciał być przy porodzie później mój tata naopowiadal mu ze lepiej żeby nie widział 'bo mogę mu się obrzydzic’ i pewnie trochę zwatpił. Lecz gdy będąc w szpitalu napisałam mu ze jak coś to jestem na porodowce i rodzę. (Poród wywolywany oksytocyna 11 dni po terminie). Wpadł zaraz do mnie i tak już został ze mną 8h. 'Na luzie’ sami na sali był dla mnie jedynym wsparciem. Masowal mi krzyż podczas skurczy tak ze jak się później okazało po porodzie aż zdarl mi skórę hah tez był w szoku bladziutki wykonywał wszystkie polecenie co jakiś czas tyloko pytał grzecenie czy może wyjść na papierosa. Gdy już doszło do partych i samego porodu stal za mną i trzymał mi glowe wiec nie widział jak synek wychodzi . Później mówił ze parł razem ze mną. Byl tez przy myciu małego i ważeniu. To było dla mnie ogromne wsparcie niewiem jak dałabym rade bEz niego. Było to dla niego ogromne przeżycie ale przez to zżyliśmy się ze sobą jeszcze bardziej. Jednak nie każdy facet jest tak odporny nie których to może przerosnac zobaczyć swoja kobietę w takiej sytuacji może przestać widzieć ja jako obiekt pożądania. U mnie na szczęście nie było z tym problemu. Uważam że nie można zmuszać partnera do wspólnego porodu i a tym bardziej żeby widział wszystko z perspektywy lekarza.. lepiej żeby stal z drugiej strony i zobaczył maluszka juz na zewnątrz :)
U nas było podobnie. Od razu z mężem ustaliłam, że nie wyobrażam sobie że miało by go nie być przy porodzie. Ustaliliśmy że jego miejsce jest przy mnie, a przy parciu on jest za moją głową tak żebyśmy oboje zobaczyli naszego synka z tej samej perspektywy ? a przy okazji żebym mu „nie zbrzydła” ?
Przyznam,ze jak czytam tutaj niektóre wypowiedzi,typu „chcialam mu oszczędzić stresu” to zaczynam wątpić w kobiety…Chryste Panie,to my- ĶOBIETY, które całą ciążę nierzadko przechodzimy w niełatwy i malo przyjemny sposób,w ciężkich bólach pozniej rodzimy I jeszcze mialybysmy sie zastanawiać,czy aby nasz szanowny Małżonek zastresuje sie czy też nie lub zniesmaczy widokiem?!No chyba przesada. A o nas kto myśli ja sie pytam?! No może jeszcze nie budzmy pozniej mężów w nocy do dziecka nigdy przenigdy albo niech nie zmienia pieluchy bo sie „zastresuje”? Moze jeszcze ródźmy po cichu i w wielkiej tajemnicy A potem do domu same z dzieciątkiem zeby meza nie stresować, nie fatygowac…No co za ABSURD! Ja jestem razem z moim mężem jednego zdania,bardzo prostego: Jesteśmy razem przy poczęciu,to jesteśmy razem przy porodzie. I koniec kropka! A jak jakiś Pan jest „wydelikacony” i wrażliwy na widoki,to niech się cofnie z łaski swojej do szkoły na lekcji biologii i sobie raz jeszcze uświadomi,ze tak TO wygląda do jasnej ch… Życie! A nie tylko bara bara,a potem na porodowce nara i radz sobie sama. Uwazam,ze mężowi Pani Moniki zabrakło odwagi i dojrzałości i wymaga ewidentnie popracowania nad
soba samym. A Pani Monika miala pełna prawo egzekwować od meza obecność przy porodzie-w końcu przysięgali sobie „na dobre i na zle”. Ot i co!
W pełni popieram Pani wypowiedź!!!
No nie do konca, facet nie ma do dyspozycji hormonów ktore mu czwsciowo kasuja pamięć po porodzie. Autorka ma co chciała, wsparcie na sali na tyle ile było chłopa stac ale facet ma teraz prawo nie móc wymazać tego z pamięci jak niektóre kobiety zdrady i mieć opory.
Czy ja dobrze czytam?!No błagam…A od kiedy kobiety mają jak to Pani ciekawie ujęła „hormony kasujące pamięć „??W życiu nie czytałam większej głupoty,proszę sie zastanowić,co Pani pisze i sięgnąć do fachowej literatury. Poza tym nie widzę tu najmniejszego związku widoku porodu do zdrady. Wg Pani to to samo? Gratuluję i współczuję.
Hehe, Pani Agnieszko, jakie znowu hormony kasujące pamięć? O matko, to ja jestem nienormalna bo ja ich chyba nie mam!:-) A gdyby to temu chłopu ręka się złamała, powiedzmy że takie ostre otwarte złamanie i szanowna małżonka byłaby świadkiem to co? Już do końca życia ma bać się go dotknąć..? Bo takie straszne rzeczy z nim związane widziała..? I nie może sobie wymazać pamięci..? Hahaha, rozbawiła mnie Pani do łez…
Ja rodzilam sama bez meza kiedy oznajmilam to położnej na sali porodowej była zdziwiona bo przeciez moda jest na porod rodzinny. My razem z meżem tak zdecydowalismy. Ja z obaw takich ze mąż nie bedzie chcial zblizej i kolejnego dziecka gdy zobaczy jak cierpie( poród był mało bolesny moze dlatego ze mam wysoki próg bólu rodziłam bez znieczulenie a poród był pierwszy?) a mąz poprostu nie chciał patrzec jak cierpie gdy mialam skurcze byl zly ze nie.moze mi pomóc. Choć wiem, że byłby dla mnie wsparciem tak jak bylo po porodzie gdy mialam problem z karmieniem, i pęknieciem krocza tydzien po porodzie( polozna za mocno sciagnela szwy ktore pekly i zszycie sie rozeszlo jeszcze bardziej gdzie i tak mialam ponad 20 szwów- popękałam w środku)
Poniekąd rowniez zmusilam mojego męża do obecnosci przy porodzie choc nigdy nie powiedzial NIE. Mimo że widzialam paniczny strach w jego oczach to chodzilam i gadalam az w koncu uległ. Dzis wiem ze byl to błąd strasznie mnie irytowal i wkurzal swoją obecnością takze musial wyjsc miedzy innymi z tego powodu. Nasluchalam sie opowiesci jaki to mężczyzna jest potrzebny i niezastąpiony przy porodzie i tez tak chcialam niestety dla mnie byl zbędny odwracal tylko moją uwagę (martwilam sie o jego samopoczucie zamiast skupic sie na sobie) Dlatego zawsze mowie zeby posluchac wewnetrznego glosu i sie dobrze zastanowic nad tym wyborem.
Ja swojego męża też poniekąd zmusiłam, żeby towarzyszył mi przy porodzie. Co prawda nie był zbyt mocno odporny, ale widziałam że się boi. Tylko że ja też się bałam i to strasznie!!! Czułam że to potrzebuje i mówiłam mu że bez niego nie dam rady. Podczas porodu pomagał mi przy prysznic u, wolał położne, masowal mnie, trzymał głowę przy parciu i odcinal pepowine!!!! Byłam szczęśliwa że jest ze mną!!! Przy drugim porodzie nie namawialam sam Chopina wiedział że jego miejsce jest przy mnie :-) przy porodach przestraszony, po porodach chwalił się wszystkim dookoła , że rodził że mną i odcinal pepowine i różne tym podobne. Teraz młodsza córka ma trzy lata a mać coraz częściej marudzi, że chciałby jeszcze syna. Tylko ja jestem jeszcze nie gotowa.
Moniko nie win sie! mój partner był przy mnie, widział powiedzmy sobie szczerze, aż za dużo ale to nasz związek jedynie umocniło! Rozumiem, ze Twoj mężczyzna miał obawy ale czy my ich nie mamy? Nie mamy możliwości wyboru czy chcemy byc przy porodzie czy nie, ja bardzo sie bałam i nie chciałam byc sama. Nie ma w tym nic, ale to nic złego. Nie romuzmiem zupełnie Zachowania Twojego partnera! Jednoczenie trzymam za Was kciuki! Życzę powodzenia
Moniko nie win sie! mój partner był przy mnie, widział powiedzmy sobie szczerze, aż za dużo ale to nasz związek jedynie umocniło! Rozumiem, ze Twoj mężczyzna miał obawy ale czy my ich nie mamy? Nie mamy możliwości wyboru czy chcemy byc przy porodzie czy nie, ja bardzo sie bałam i nie chciałam byc sama. Zwłaszcza, ze rodziłam za granica i mój partner byl jedyna bliska mi osoba tam…Nie ma w tym nic, ale to nic złego. Nie romuzmiem zupełnie Zachowania Twojego partnera! Jednoczenie trzymam za Was kciuki! Życzę powodzenia
Mój mąż nie chciał być przy porodzie i go nie zmuszałam nie każdy jest twardy i chce oglądać te widoki a do najprzyjemniejszych nie należą do drugiego też go nie naklanianiam
Jest łatwe wyjście z sytuacji- nie chce być, to skorzystać i niech płaci za doule -kobieta będzie miała wsparcie a mężczyzna czyste sumienie :) Ja rodziłam trzy razy i zawsze mój mąż był ze mną. Przeżywał tylko 1 poród, reszta to ja mówił „rutyna”. Ale mam koleżanki, które skorzystały z usług douli i nie żałują:)
Jak dla mnie wina nie leży po stronie Moniki. Straszne rzeczy, że mąż się bał….a co na to biedna kobieta. Czy jej strach się nie liczy? Teraz będziemy się użalać nad biednym, małym, zagubionym chłopcem. No błagam! My mówimy o dorosłym mężczyźnie, który ślubował na dobre i złe oraz, że nie opuści, czy rozmawiamy o 5 latku, który boi się potwora w szafie i cierpi na PTSD? Miał ok. 9 miesięcy by się przygotować do tego psychicznie. Żona od początku szczerze stawiała sprawę, a mąż nie zrobił z tym nic, a mógł powziąć odpowiednie kroki. NIE Moniko, nie jesteś sobie sama winna, a jeżeli delikatny mąż ma problem z byciem mężczyzną i wsperaniem swojej wybranki serca w najtrudniejszych i nastraszniejszych momentach jej życia to powinien się udać na poradę do specjalisty.
A ja bym nie chciała żeby mąż był ze mną. I bym go wyganiała. Czułabym się silniejsza bez niego. Ale że miałam cięcia to go i tak nie było. I tak jest dobrze. Nie można namawiać faceta na siłę tak samo jak nie mógłby być na siłę wbrew mojej woli. Nie można się zapatrywać na innych. A teraz niech autorka maila bierze się za męża i powoli myślę przejdzie mu trauma ?
Mój cudowny mąż był przy dwóch porodach,dzięki niemu zniosłam je lepiej. Przy pierwszym był moment ze musiał wyjść i nie było problemu,z założenia miałam zostać sama w końcowej fazie ale dał rade więc drugi poród nie byl juz straszny. Nawet przeciął pempowine. Nie zmuszalam go.do tego,i mimo tych wszystkich scen porodowych których był świadkiem nadal ma ochotę na zbliżenia
Ja nigdy nie chciałam aby mąż był przy porodach niekomfortowo bym się czuła.
Uważam że niewszystko jest dla oczu mężczyzn oczywiście kto ma takie życzenia czemu nie ale nic na siłę.
hmmm… ja swojego nie zmuszałam. Zapytałam czy chciał by być. Wyraził zgodę choć to ja po paru opowsiatkach co tam się dzieje czasami,miałam obiekcje czy chce by był ze mną. Ale był. Dojechał i nawet zajrzał mi w krok-za przeproszeniem- jak główka wychodziła. mamy dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Nie ma do mni2 odrazy choć bałam się by się nie wyraził pp tym co widział. Ale nie. Każdy facet jest inny. Niestety nie widziała jakie jasne sygnały wysyła że nie chce. Ciężko to będzie naprawić. Choć psychologiem również nie jestem….
Pół roku temu urodziłam synka, mój mąż był przy porodzie, sam od zawsze mówił że chce w tym uczestniczyć razem ze mna a ja tylko sie cieszyłam bo nie chciałam być sama. Nie wyobrażam sobie żeby go tam nie było, bardzo mi pomagał psychicznie i nie raz już po wszystkim śmiałam się że to on urodził naszego syna.
Uważam że mężczyzna powinien pomagać swojej partnerce w przyjściu na swiat ich dziecka, w koncu to ich wspolne dziecko. Nie mozna kobiety zostawiać w tak trudnej sytuacji samej, w szczególności jesli ona poyrzebuje partnera obecnosci, w tej historii zachowanie Dominika to tchurzostwo i pójście na łatwiznę…
Ja rodziłam w samotności, nie prosiłam nikogo z rodziny, bo uparłam się właśnie, że nie chcę by mnie oglądali. Mąż był w tym czasie za granicą, więc nawet jakby chciał to by nie dojechał, ale utrzymywalam z nim kontakt telefoniczny przez cały poród i stwierdzić, że kiedy znów będę w ciąży i zacznę rodzić to nie zostawi mnie samej, będzie przy mnie w tym dniu choćby nie wiem co. Bardzo źle mi się rodziło, na sali byłam sama, a położna cały czas gdzieś biegała. Brakowało mi obecności kogokolwiek, nie mówię już o rodzinie, ale choćby nawet położnej – po prostu by siedziała obok, może się zająć swoimi sprawami, ale żeby siedziała obok, w razie czego wsparła słowem, podała wodę, złapała za rękę. Rodziłam cały dzień i pół nocy, więc na nocnej zmianie kolejna położna już częściej przy mniej siedziała, dopytywała jak się czuję, ale i tak brakowało mi tej obecności żeby była non stop. Tylko odchodziła, a ja krzyczalam z bólu i przy okazji żeby ją do siebie znów zwabić ;) Też się naczytałam historii, że mężowie/rodzina nie chcą nas w takim stanie oglądać i dlatego się uparłam żeby nikt ze mną nie był, a potem tego żałowałam. Może to dziwne, ale ten ból psychiczny – to, że podczas porodu byłam sama – był dla mnie gorszy niż same skurcze. Dlatego dobrze rozumiem autorkę tej wiadomości, nie dziwię się, że nie chciała sama rodzić. Mąż mógł po prostu usiąść bliżej Twojej twarzy, nie zaglądać na drogi rodne, być skierowany twarzą do Twojej twarzy. Choć podejrzewam, że był przerażony nie tylko faktem jak to wygląda, ale też samym widokiem jak Ty cierpisz. Mógł też siedzieć na komórce, grać w coś, żeby na chwilę zabić myśli (ja bym się cieszyła nawet, że mój mąż po prostu jest mimo zajęcia się telefonem). No ale nie ma co już gdybać. Nie miej sobie tego za złe, bo nie mogłaś przewidzieć reakcji męża – jedni mdleją, drudzy płaczą ze szczęścia, a inni pewnie reagują surowo nie okazując żadnych emocji. Wydaje mi się, że najlepiej pomógłby Wam psycholog, porozmawiaj z mężem o Twoich wątpliwościach i zaproponuj mu wizytę u psychologa, niech z nim pogada i oczyści sumienie. Ale Ty również porozmawiaj z psychologiem, Tobie też pewnie się przyda jego pomoc, przestaniesz się obwiniać. Trzymam za Was kciuki! :*
Jacy oni wszyscy nagle kur.. wrażliwi. Był przy poczęciu, to niech będzie i pomaga przy porodzie. Wkońcu to ich wspolne dziecko, nie dość, ze to kobieta nosi, znosi trudy ciąży, rzyga, nie śpi, zmaga się z bólem pleców i wieloma innymi dolegliwościami w ciąży, potem bólem porodu, który często trwa kilkanascie albo i wiecej godzin, to jeszcze potem słyszy „nie jestem na to gotowy” i „nie widzi w jego oczach entuzjazmu”. No szlag mnie trafia. Prawdziwy facet i partner powinien tam przy niej warowac jak pies. Pomagać. Podawac wode. Zaprowadzić do lazienki. Podnosić na duchu. Wspierac. Przywolac w razie czego personel do porzadku. Otoczyc opieką i troska w tym cholernie trudnym czasie. A nie pitnąć, jak zaczna się ból, pot, krew i łzy. Powinien stanąć na wysokosci zadania i być tam, gdzie jego miejsce- przy żonie i swoim rodzacym sie dziecku. Tak powinien zachowac sie prawdziwy, dojrzały mężczyzna.
Ja rodziłam sama I było mi z tym dobrze. Ja w ogóle dobrze się czuję gdy jestem sama. Teraz jestem w ciąży i mąż nie chce być przy porodzie. I ja to szanuję. Zresztą jak sobie pomyślę że miałby dreptać i co chwilę dopytać „czy to już” to zdecydowanie wolę być sama.
Są mężczyźni którzy dają swoim partnerkom duże wsparcie ale jeśli się chłopa do czegoś zmusi to on to zrobi „na odpieprz” i dotyczy to wszystkich aspektów życia.
Ja rodzę sama i cieszę się bo dzięki temu będę się mogła skupić na sobie i na dziecku.
Przy moim pierwszym porodzie mąż był, ale ciężko to przeżył, przy drugim powiedział że wolałby nie być chociaż jak byłam już na sali porodowej powiedział żebym dała znać to przyjedzie(nie bylo wiadomo czy tego dnia urodze) w ostateczności sama urodziłam i powiem wam że jakoś i mi było lepiej nie miałam tego obciążenia psychicznego że on znowu będzie 2 tygodnie do siebie dochodzil :)
Sorry ale nie. Nie róbmy z facetów super wrażliwych pipeczek. Boi się być przy porodzie? Właśnie wróciłam z porodówki- cholera, jak ja się bałam! Dla mnie problem leży gdzieś indziej.
Facet nie ma być przy porodzie po to, żeby trzymać kobietę za nogę i zaglądać jej w krocze. Ma być dla niej wsparciem emocjonalnym, trzymać za rękę, przynieść wodę, pomóc pójść pod prysznic. Jego rejon to od pasa w górę, personelu od pasa w dół. Zanim dojdzie do tej najbardziej widowiskowej części porodu mija sporo czasu. Żadna krew się wtedy nie leje więc WTF? Pod koniec może przecież wyjść, usiąść gdzieś indziej. Swoją rolę spełni.
A obecność przy cesarce jest dla mnie zupełnie czymś innym. Mój poród właśnie nią się skończył. Mąż był ze mną do samych drzwi, potem czekał żeby przejąć Malucha. Na obecność przy cięciu szpital się nie godzi.
To też było super, całość trwała moment.
A jeszcze mam pytanie- czy ten wrażliwy Pan to pieluchy zmienia czy jego wrażliwe oczy nie znoszą widoku kupy?
Doskonale rozumiem decyzję Magdy. Przy kolejnym dziecku decyzję podejmie mój mąż. Dla mnie pomoc męża przy porodzie była ogromna. Pomagał i wspierał, rozmawiał z personelem. Niestety końcówka porodu przyniosła komplikacje i ogromny stres. Udało się urodzić naturalnie z pomocą położnych i innych narzędzi, bo na cesarkę było już za późno (dziecko ponad 4 kg – błędnie oszacowana waga). Kobieta rodząc nie widzi, nie słyszy tego wszystkiego i nie analizuje całej sprawy. Tu chodzi o życie matki i dziecka. Ojciec ma prawo mieć nogi z waty kiedy widzi, że tętno dziecka drastycznie spada i zanika. Kiedy słyszy, że oddział neonatologiczny musi się przygotować, bo jest ciężki przypadek. Takie rzeczy się zdarzają i nikt tego nie przewidzi. Nikt nie powie przyszłemu tacie „teraz może Pan wyjść, bo się zaczyna”.
Mleko już się rozlało, nie ma co sobie teraz robić wyrzutów… Myślę, że Monika miała pełne prawo oczekiwać wsparcia i pomocy ze strony partnera, a prawdziwy problem nie tkwi w tym, że był przy porodzie, tylko raczej w tym dlaczego nie był na tyle silny i zaangażowany, aby chcieć przy nim być..? Może to jest tak, że już wcześniej nie był obecny w związku na 100%, nie był zaangażowany, zdystansował się do Moniki… i po porodzie uzyskał świetny pretekst do tego, by ten swój dystans jakoś wytłumaczyć? Może już wcześniej nie czuł pożądania i „motyli w brzuchu”? A że nie dorósł do następnego etapu związku – etapu, gdy pożądanie schodzi na dalszy plan, gdy jest świetnym dodatkiem, ale nie podstawą związku – to teraz w łatwy sposób może sobie i Monice wytłumaczyć „Nie pragnę cię, bo byłem przy porodzie”. Jak dla mnie prawdziwie męski facet to ten, który bierze na klatę cierpienie swojej kobiety i chce razem z nią przejść przez wszystkie trudy wspólnego życia. No ale może ja jestem z tych wymagających :-) Mój mąż był przy obydwu porodach, jakoś od razu było to naturalne że ze mną będzie. Trochę mnie wkurzył przy pierwszym, jak po 3 godzinach w poczekalni stwierdził że jest zmęczony i się zdrzemnie :-) Ale potem dał mi wsparcie, jakiego nie dałby nikt inny, podtrzymywał mnie i przez 45 min. dosłownie dźwigał na swoich ramionach, gdy po wskazówkach położnej próbowałam urodzić synka w półsiadzie. Wyszedł z porodówki mokry tak samo jak ja :-) Przecinał pępowinę i płakał, to on pierwszy oglądał dokładnie naszego synka gdy położna go wycierała i ważyła. Bał się o mnie bardzo gdy podawali mi tlen i gdy znieczulenie nie działało, ale dał radę i potem był z siebie dumny jak paw. Jesteśmy razem 16 lat, 2 porody za nami,a podobam mu się tak samo jak na początku. Prawdziwej relacji nie zniszczą trudne momenty, wręcz przeciwnie, te trudy budują związek.
Nie warto zmuszać drugiej osoby do czegoś czego ona nie chce… Każdy ma prawo wyboru :) ja obecnie w ciąży nawet nie próbowałam zmuszać męża, żeby wchodził ze mną na wizyty by móc spojrzeć na usg bo po prostu nie chciał, aż do momentu usg połówkowego, przy którym koniecznie chciał być ;) Przed wizytami mówiłam jedynie, że jeśli ma ochotę to niech mi da znać, że chce wejść ze mną i szanowałam to, że np. nie chce :) przy porodzie natomiast wiem, że nie będzie go obok bo nie chce, ale za to chce czekać przed salą porodową i to już dla mnie jest duża pomoc :) niestety ja z tych osób, które nie lubią jak ktoś jest przy mnie gdy coś boli…
Ale że mnie wredna baba 😂 ja mojemu zakazałam. No, może nie zakazałam, ale jak szlam na cc udawałam że go nie widze i nie znam w ogóle😂 ale to chodziło o mnie i mój komfort psychiczny a przede wszystko o małą. MialamMsie nie denerwować bo jeszcze bardziej tetno zanikało, a przy znajomych sie rozklejałam poloznypo to co dopiero przy mezu by sie działo. Przy pierwszej corce był że mna do momentu boli partych, później go wygoniłam, prsy drugiej nie chciałam w ogóle a ten siesz pracy urwal żeby że mną byc, na szczęście spóźnił sieste kilka minut, ja już w drodze bylam na operacyjną 🤣 ale i tak sie wepchnął, pierwszy ja widzial, byl cały czas przy małej i pilnowal czy wszystko ok 😂