Przychodzi taki moment w życiu (każdej?) kobiety, kiedy orientujemy się, że minęły już czasy totalnej beztroski i robienia wszystkiego, na co tylko mamy ochotę. Nasze życie nagle nabiera pewnego rodzaju rozpędu a decyzje, które zaczynamy podejmować, już nie dotyczą tylko tego, czy na śniadanie zjemy chleb z dżemem czy parówkę.
Przychodzi moment, w którym wchodzimy na wyższy level. Zastanawiamy się, czy facet z którym jesteśmy wart jest tego, aby spędzić z nim całe życie. Czy będzie również dobrym kandydatem na ojca naszych dzieci i czy w trudniejszych życiowo chwilach będziemy w stanie wspólnie wspierać się zamiast wbijać sobie szpileczki. Jak już zdecydujemy, że to ten właściwy a i on uzna, że mamy „potencjał”, to zaczynają się kolejne schody. Pojawia się dziecko i ta cała otoczka z dzieckiem związana, z którą to otoczką przychodzą kolejne wyzwania. A oprócz wyzwań pojawiają się ludzie, którym wydaje się, że mają jakąkolwiek decyzyjność w naszym życiu. Całe szczęście zazwyczaj przekonują się, że mogą być jedynie biernymi obserwatorami w teatrze naszego życia. Tak, naszego. To słowo klucz, które powinni zrozumieć.
Jakiś czas temu weszłam na wyższy level. Nie piszę tego, aby tutaj się czymkolwiek chwalić czy też pisać mniamuśne zdanie, cobyśmy sobie z dziubków spijali. Właśnie dzisiaj chcę zapisać w moim wirtualnym pamiętniczku, że jest dobrze. Że (do cholery jasnej) nareszcie moje życie zaczyna się układać w piękną całość. Dorzucam kolejne puzzle do mozaiki i zaczynam być z siebie dumna. Zaczynam być wreszcie szczęśliwa, ale tak świadomie i dojrzale, i zaczynam wierzyć w to, że to jakimi ludźmi się otaczam ma olbrzymie znaczenie! Odsiewanie ziarna od plew przyniosło oczekiwane rezultaty! A ja…? A ja w tym wszystkim dostrzegam w tym samą siebie i jestem w miejscu, w którym zawsze chciałam być. W tej mojej prywatnej niecce, w której czuję się szczęśliwa… Dlaczego czuję się szczęśliwa?
1. Nareszcie zrozumiałam, że tylko to jest dla mnie istotne, co dopuszczę do siebie, aby było dla mnie istotne!
Czyli zaczęłam ustawiać granice, których nie pozwalam innym przekraczać. Nie wiem, czy porównanie, które za moment przytoczę, będzie jakkolwiek dla Was bliskie, ale spróbuję.
Jestem blogerką. Bloguję na publicznej platformie i dzielę się z innymi moimi myślami i doświadczeniami. Wiecie, jak wyglądam. Znacie część moich rytuałów. Wśród miliona Czytelników, którzy odwiedzają mnie w tym miejscu każdego miesiąca, jest procent osób, które nie patrzą na mnie przez pryzmat tego, kim jestem. One nie widzą w mojej osobie wrażliwości, nie zastanawiają się nad tym czy negatywnie komentując mój wygląd czy inne sfery sprawią mi tym przykrość. Dla nich istotne jest to, aby wyrazić swoją opinię, do czego mają prawo – ok. Czy ja przejmuję się tym, że przedwczoraj ktoś nazwał mnie w komentarzu „próżną i brzydką”? Albo „blogerką, która ma czelność na blogu publikować reklamy”?
Nie. Czytam takie wywody i wywołują one we mniej mniej więcej tyle samo emocji, co prognoza pogody dla Chicago i okolic. Spławiam. Czy tak było zawsze? Nie. Nauczyłam się tak filtrować informacje, które każdego dnia do mnie docierają, że podczas tego filtrowania totalnie odsiewam wszystko, co miało mnie zaboleć i tylko taki był powód czyjegoś wywodu. Zostawiam tylko to, co skłania do mądrej refleksji.
I chyba najważniejsze – otaczam się tylko takimi osobami, które mnie niosą, inspirują, są mi życzliwe lub potrafią zmotywować do pracy nad sobą. Uciekam od takich, które chcą ugryźć, ukraść odrobinę mojej energii i kopnąć.
To oni mają problem a ja nie mam najmniejszego zamiaru być częścią ich rozwiązania.
2. Mówię to, co myślę, a nie to, co ktoś chciałby usłyszeć.
Moja rodzina już się o tym dobrze przekonała. Myślę, że jestem przykładem osoby, do której wykonuje się telefon, zadaje się jej pytanie a następnie nie usłyszysz peanów na swoją cześć, tylko pytając mnie o opinię, dostaniesz „mięso”. Dostaniesz samo prawdziwe mięcho, a nie jakieś kolokwialne „pierdololo”, które zaprowadzi Cię donikąd.
Nie lukruję, nie cukruję, nie ugładzam rzeczywistości. Czuję się z tym lżej nie musząc wpasowywać w niczyje ramy. Na pytanie „Jak się czujesz?” nie odpowiadam „I’m okay.” jeśli moje samopoczucie jest dalekie od okay. Na pytanie „Czy pasuje mi ta kiecka?” powiem Ci prawdę, jeśli jest za ciasna albo totalnie nie robi roboty.
Nie nakładam na rzeczywistość filtrów. Nie jestem Instagramem.
3. Wiem, że mogę wszystko i że ograniczenia są tylko w mojej głowie.
Ale naprawdę wszystko. Jeśli nie otworzymy tego wentylu z napisem: „no to do dzieła, bejbe!”, to będziemy stać w miejscu. Oprócz tego, że wiem że mogę wszystko, to wiem, że mogę się podnieść z każdej metaforycznej depresji. A już nie raz miałam w kieszeni tylko dwa dolce, a z moją sytuacją było gorzej niż źle.
Ciężko praca, upór, wiara we własne możliwości, niepatrzenie się na innych a koncentrowanie na swoich celach, optymizm, realizm i nieustanna walka o kolejny szczebel w nieskończonej drabinie życia. Prę i będę przeć, choćbym miała pluć krwią.
Dam radę. Wierzę w to.
Jeszcze dlaczego uważam, że w końcu jestem szczęśliwa?
4. Bo mam przy sobie tych, których kocham. Którzy stanowią sens mojego życia. To dla nich i dla siebie, dla nas budzę się rano i podejmuję wyzwania.
Myślę, że jestem w miejscu, w punkcie mojego życia, w którym mogę śmiało powiedzieć, że dojrzałam. Jestem z tego dumna. Cieszę się, że z płochliwej dziewczyny zamieniłam się w dojrzałą, twardo po ziemi stąpającą kobietę. Odpowiedzialną, wrażliwą, ciężko pracującą. Tak, mówmy samym sobie każdego dnia, że stajemy na wysokości zadania.
Bo stajemy. Uwierzmy w końcu, że jesteśmy jednym z filarów, bez których ta machina życiem rodzinnym zwana, nie dałaby rady. Jesteśmy częścią kodu, który scala wszystko w jedność.
5. Lubię siebie.
To też świadczy o tym, że jestem szczęśliwa. Lubię moje oczy, moje usta. Lubię moje zmarszczki, które pojawiają się na mojej twarzy i rysują mapę moich emocji i doświadczeń. Lubię moją skórę. Lubię mój ciepły głos, który mówi wieczorem moim synom, że bardzo ich kocham. Lubię to, że się zmieniam. Że nie stoję w miejscu. Że szukam swojej drogi. Lubię moje naleśniki robione z 5 jajek w przypływie braku kulinarnej weny ;-) Lubię niedzielny rosół, do którego zawsze dodam za dużo marchewki i jest bardziej słodki niż słony ;-) Lubię moje niedoskonałości, moje poczucie humoru. Lubię w sobie też to, że potrafię przyznawać się do błędów. Lubię mieć rację i lubię przyznawać rację. Umiem patrzeć na ludzi i widzieć w nich dobro.
6. Zaczynam odkrywać w sobie pasję do życia.
Wiem, że to brzmi patetycznie i można od tego zwymiotować. Też nie lubię wysłuchiwać takich morałów. Ale opowiem Wam coś.
Mniej więcej dwa tygodnie temu przez zupełny przypadek obejrzałam wywiad video z jedną z polskich aktorek. Ponieważ mam czuja do ludzi, wiem że nadawałybyśmy na podobnych falach. Joanna Brodzik. Abstrahując od tego, jak kto ocenia warsztat aktorski pani Joanny, który ja akurat bardzo lubię, rozmowa z Panią Joanną była akurat o macierzyństwie, o życiu. I padło tam pytanie, nie pamiętam niestety jego treści, ale zapamiętałam odpowiedź, która mnie ukłuła a jednocześnie zainspirowała. Pani Joasia powiedziała coś w stylu:
„Ale ja autentycznie rano wstaję i chce mi się żyć. Autentycznie chce mi się żyć!”
Wywiad tutaj.
I wiecie co? Ja wtedy miałam akurat gorszy dzień. Byłam w totalnej emocjonalnej dupie. Zmęczona, wyglądająca jak „kupa po przejściach”. I usłyszałam to zdanie, że „jej autentycznie chce się żyć, jak wstaje rano”. I pomyślałam sobie:
„Kuuuu…rde! Ja też tak chcę! Też chcę wstać i (japierdzielę) chcę zdobyć ten dzień! Dobra, zrobię tak! Po prostu zaplanuję sobie bezczelnie, że wstanę „z pasją”, o ile można wstać z pasją. Zrobię to. Przełamię się. Życie takie jest krótkie. Wszystko może się wydarzyć. Niech te dni będą, jakby były ostatnie! Niech te dzieci pamiętają swoją matkę z raną szczęśliwą, śpiewającą piosenki, fałszującą ale … z werwą fałszującą!”
Jak postanowiłam, tak zrobiłam! Matko, jakie to było cudowne uczucie zaciskać zęby, śpiewać jak idiotka i patrzeć na dzieciaki, które zarażają się pozytywną energią. Daję sobie rękę uciąć, że zapamiętały ten nasz poranek! I zapamiętają kolejne! :-)
Dobra, to na tyle! Właśnie dlatego w końcu jestem szczęśliwa, bo naparzam szczęściem samą siebie. Zaprogramowuję się na czerpanie radochy z dnia codziennego. Oczywiście, że czasami polegam i się poddaję. Ale wstaję i naparzam dalej! :-)
Piąteczka! :*
5 komentarzy
Tak bardzo zgadzam się z tym postem! TO wspaniale, że dostrzegłaś tyle cudownych zmian w sobie i jesteś szczęśliwa. Ja uważam, że nasze szczęście uzależnione jest w dużej mierze od nas samych. Jeśli nastawisz się na szczęście to po prostu będziesz szczęśliwa. Moje życie wielokrotnie pokazało mi, że nastawienie zmienia wszystko. Ono nie sprawi, że nie zachlapie Cię przejeżdżający samochód albo nie wyrzucą Cię z pracy. Sprawi raczej, że to wszystko przyjmiesz zupełnie inaczej, znajdziesz w nim pozytyw, który przeniesie Cię level wyżej. Zamiast wyklinać kierowcę roześmiejesz się w głos, straconą posadę potraktujesz jako szansę na rozwój własnego biznesu, o którym zawsze marzyłaś ale nie miałaś odwagi. Nastawienie i życie w zgodzie ze sobą to klucz! Bardzo dziękuję za ten tekst, bo przypomniał mi w dzisiejszym dniu, że muszę być szczęśliwa :)
Pozdrawiam!
A ja mam wrażenie, że autorce tych postów mimo wszystko „czegoś” jednak brakuje…
Zawsze „czegos” brakuje :)
Dużo mi jeszcze brakuje do pełni szczęścia, zwłaszcza że mam ostatnio same złe dni, ale cieszę się Twoim szczęściem i oby tak dalej;))
Można tylko po zazdrościć ja ostatnio przez chorobę do pełni szczęścia dojść nie mogę ;) Mogę chociaż cieszyć się twoim szczęściem i żeby ta aura nigdy się nie skończyła ;)