Po wczorajszym krótkim poście na FB, w którym poinformowałam Was o tym, że właśnie ruszamy w naszą pierwszą 300 km podróż z trójką dzieci (w składzie: 1,5 miesięczne niemowlę, 2,5 letni junior i 4,5 letni starszak) dostałam od Was mnóstwo maili z pytaniem, jak przygotowałam się do dłuższej jazdy samochodem.
Jak się przygotowałam? Dobre pytanie!
Przyznam się Wam zupełnie szczerze i bez koloryzowania, że robiłam w portki na samą myśl o tym, że po raz pierwszy będę z trójką dzieci na pokładzie samochodu. Podróż z moją dwójką chłopców w ostatnim roku była całkiem znośna, ale wcześniej moi chłopcy nigdy specjalnie nie należeli do bezproblemowych podróżników. Pierwsze miesiące podróżowania z Ivkiem i Teośkiem, kiedy mieli zaledwie kilka tygodni czy miesięcy, to był istny koszmar.
To były niekończące się koncerty płaczu, które powodowały postoje co kilkanaście kilometrów. Bujałam, tuliłam. Niestety żaden z nich nie dawał się przekonać do jazdy. Z perspektywy czasu i po rozmowie z kilkoma osobami wiem już, że moje dzieci tak właśnie reagowały, ponieważ jazda powodowała u nich duży dyskomfort, który mógł być np. związany z problemami z błędnikiem. Zresztą, daleko szukać nie trzeba. Ja do tej pory miewam spore problemy z jazdą samochodem i choroba lokomocyjna daje mi się we znaki. Chłopcy zapewne mieli podobne odczucia podczas jazdy.
Zazwyczaj pierwsze kilkanaście minut jazdy autem było dla nich istnym tragizmem, ale później uspokajali się i ich nastawienie z negatywnego zmieniało się na neutralne. O tyle dobrze.
W chwili obecnej moi chłopcy wsiadają do samochodu i mniej więcej po 10 minutach jazdy już sobie smacznie kimają, ale nadal mam w pamięci ich koncerty z przeszłości i mam ciarki na plecach, gdy sobie o tym przypomnę!
Dlatego ogromnie współczuję tym z Was, którzy przechodzicie lub przechodziliście podobne cyrki. Zawsze zazdrościłam rodzicom, których brzdące po prostu kimały sobie w aucie i nic ich nie ruszało. Znam nawet przypadki, że dziecko w aucie czuło się jak ryba w wodzie i rodzice zwiedzili z nim pół Europy i świata, robiąc tygodniowo tysiące kilometrów…
Niektórzy są zdania, że wystarczy zagadywać, śpiewać, mieć różne asy w rękawie, które urozmaicą podróż i można jechać 1000 km przed siebie z postojem tylko na sikanie i zmianę pieluchy. No niestety, niektórym dzieciom to nie wystarczy :-)
Dlatego doskonale rozumiem radość tych, którzy mają złote dzieciaki, ale i łączę się w bólu z tymi, którzy byli w czasie jazdy wyżymani przez swoje dzieci niczym gąbki…
Zaraz się odezwą głosy, że skoro dziecko tak płacze, to kategorycznie nie należy podróżować z nim i wypadałoby zamknąć się w domu i zapomnieć o podróżach aż do czasu, kiedy dziecko do tego dorośnie. Jasne, jeśli jesteście gotowi na podjęcie takiej decyzji, to rozumiem. Ja nie zdecydowałam się na to. Dlaczego? Ponieważ nasze rodziny oddalone są od nas o setki kilometrów i niestety nie mogli nas tak często odwiedzać, jak byśmy chcieli. Dlatego, aby nasze dzieci poznały dziadków musieliśmy ich do tych dziadków zawozić. Uznaliśmy, że 3 godziny jazdy z czego 2 kwadranse okupione płaczem to nic w porównaniu do ogromu miłości dziadków, wyjątkowych wspomnień i więzi, którą będą pielęgnować przez 2-3 tygodnie poznając się ze sobą.
Jak zatem wyglądała nasza wczorajsza podróż z trójką dzieci na pokładzie i naszą miesięczną Gaią (której reakcji obawiałam się najmocniej!)?
No właśnie. I tutaj sprawdza się prastara zasada, która mówi o tym, że każde dziecko jest inne! Uwaga! Nie znienawidźcie mnie! Gaia przespała nam całe 3,5 godziny jazdy! Otworzyła oczy kilkukrotnie, ale po chwili je zamykała. I przekimała całą drogę! Byliśmy w totalnym szoku. Nie jesteśmy przyzwyczajenia na takie widoki… :D Mój M. nie wierzył i co chwilę zerkał na mnie przez lusterko nie wierząc w to, co się stało :D Czyli, że bezproblemowe podróże z niemowlakiem są możliwe! :D
Pytaliście mnie, jak nam minęła podróż i jak się do niej przygotowałam. Poniżej moje złote rady, które albo będą trafne albo zupełnie rozminą się z potrzebami Waszych dzieci. To normalne. Każdy maluch jest inny!
Dziecko w samochodzie to wyzwanie! Jak przetrwać podróż samochodem z niemowlakiem?
1. Po pierwsze: upewniłam się, że dziecko było przewinięte i nakarmione tuż przed samą podróżą, tak aby wytrzymało nam jak najdłużej bez marudzenia, że jest głodna.
2. Upewniłam się, że Gaia jest dobrze zapięta w foteliku i nigdzie nie zagina jej się body, albo nie wpija jej się jakiś szew spodenek. Nie zdajecie sobie sprawy, jak może malucha wkurzać czasami podkoszulka, która przez trzy godziny wpija się w bok. I ja bym próbowała się wtedy z niej wyswobodzić ;-)
3. Upewniłam się, że dziewczynie jest ciepło, ale na wszelki wypadek miałam na podorędziu kocyk. Gaia jest ciepłolubna i ona najlepiej śpi wtedy, jak coś ją grzeje. Jeszcze z niej malizna straszna, dlatego ciałka, tj. tłuszczyku ma niewiele ;-)
4. Zaopatrzyłam się w smoczek – no niestety, możecie mnie zlinczować, ale ostatni tydzień dziewczyna miała dość marudzący i często zostawała tylko z moim M. a bez mojej piersi strasznie mu marudziła. Dlatego jak na radzącą sobie matkę przystało i podejmującą decyzje wbrew otoczeniu, a także najlepiej znającą swoje dziecko, postanowiłam spróbować ze smoczkiem, który dajemy jej wtedy, kiedy są sytuacje ekstremalne. Jak np. moja kilkugodzinna nieobecność albo podróż autem. I ten smoczek ją uspokaja.
I jestem pewna, że to on w 95% zapewnił nam spokojną podróż. Wiem, że nie zaleca się jego stosowania (zgryz i te sprawy). Wiem, że zaburza on odruch ssania z piersi niektórym dzieciom (mojemu akurat nie). Wiem to i siamto. Ale u nas się sprawdza i dopóki będzie nam służył, dopóty będę z jego plusów sporadycznie korzystała.
5. Zaopatrzyłam się w aplikację z szumami (tzw. white noise app, wiele ich na rynku). Nasz szumiący miś gdzieś się zagubił w akcji, tj. pewnie chłopcy go skitrali, dlatego skorzystałam z aplikacji, której dźwięki moje dzieci lubią i zapewniają im spokojny sen, gdy jest wiele jego przerywników na drodze. Ja podczas tej jazdy appkę włączałam kilkukrotnie na autostradzie, kiedy trzeba było zapłacić za przejazd, etc. i wtedy ten jednostajny dźwięk jazdy został przerywany np. przez gadkę-szmatkę z panią na bramkach. Mój Mąż z tych, co zawsze dzień dobry i do widzenia, a ja to bym od razu w długą byle tylko nic nie szeptać i dziecka nie obudzić :D
Oczywiście miałam też przy sobie awaryjnie poduchę do karmienia, zapas pieluch, mokrych chusteczek po to, aby zatrzymać się i nie musieć szukać tego po bagażniku. Ale nic z tego się nie przydało, bo laska spała nam aż do samego celu ;-)
Jak z kolei przetrwać jazdę z dzieckiem, które ma kilka lat, jak moi synowie?
Tutaj sprawa jest bardzo podobna. O ile śpią przez większość drogi, to jest spoko. Ale schody zaczynają się, kiedy się budzą i zaczynają marudzić. Co miało miejsce już po 200km jazdy. Wtedy istnieje ryzyko, że obudzą swoją siostrę, której to pobudki nie chcemy, oj nie chcemy! :D
1. Standardzik, to upewnić, się, że tuż przed jazdą chłopcy zaliczyli toaletę.
2. Upewniam się, że mam dla nich picie i jakąś przekąskę. Jedno i drugie mam schowane w torbie, którą mam zabezpieczoną. Nie trzymajcie butelek i innych pierdół luzem. Już kiedyś Wam o tym pisałam. Podczas ew. uderzenia taka buteleczka waży kilkadziesiąt kilogramów i ma moc uszkodzić a nawet zabić :( Wszystko musi być pochowane i zabezpieczone.
U nas do picia najlepiej sprawdza się woda. Z przekąsek preferuję batony muesli, ew. coś w stylu paluszków czy bananów. Wiem, że nie powinno się podawać dzieciom ani jedzenia ani picia podczas jazdy, ale umówmy się, że czasami trzeba.
3. Jasne. Mam ze sobą repertuar piosenek, wierszyków i zagadek, którymi próbuję raczyć moje dzieci. Ale kiedy w grę wchodzi nieobudzenie drugiego dziecka, które śpi a budząc się mogłoby spowodować niezły raban, to ja mojemu dziecku stety-niestety daję telefon lub tablet, na którym ogląda sobie bajkę. Mamy w środku samochodu odtwarzacz DVD, ale niestety ekran widzą tylko Ci, którzy jada przodem do kierunku jazdy, a mój junior jeździ jeszcze tyłem a z reguły to on budzi się pierwszy.
4. Duuużo cierpliwości trzeba zabrać na pokład naszego samochodu :D Bez niej szlag jasny wszystko trafi.
Dziewczyny, nie wiem jak Wy, ale z racji tego, że ja podczas jazdy jestem cała spięta i w najwyższej gotowości (i po pakowaniu, które trwało pół dnia i kosztowało ogrom nerwów to ledwo zipię), to serio, pierwsze o czym marzę po takiej kilkugodzinnej jeździe, to walnąć się na łóżko i odpocząć zasypiając snem kamiennym. Ale ni ujeczka, jak to się mówi! :D
Po takiej jeździe to jedno się zes..ra w pieluchę, i trzeba go myć pół kwadransu. Drugiemu chce się w tym samym czasie siku i nie może znaleźć w samochodzie drugiego buta. A trzeciemu chce się jeść i pić i zamarzyły mu się właśnie naleśniki z dżemem :D Do syta! :-D
Cierpliwości zatem, nie dajmy się! Co nas nie zabije, to nas wzmocni! :D ;-)
7 komentarzy
Moje dzieci z tych bezproblemowych podczas jazdy, też mam daleko rodzinę i też często z nimi podrozujemy. Chciałam się podzielić jedną ciekawostka. Nigdy nie zajmowaliśmy niczym specjalnym dzieci w podróży. Na bardzo długie, 5 godzinne na przykład, mieliśmy parę książeczek. I dzieci nauczyły się, że w podróży nie ma zabawiania z naszej strony. My sobie rozmawiamy, a dzieciaki potrafią się trzymać z tyłu za ręce i godzinę patrzeć przez okno ?. Tez sporo śpią w podróży. Dodam, że na co dzień są bardzo żywe, mają po 3,6 i 2,2 roku?.
O matko :D Robię tak samo :) i o ile nasza już 6 letnia pannica będąc niemowlakiem robiła niezłe LARMO podróżując samochodem, doznałam szoku po urodzeniu bliźniaków ;) one są w aucie jak aniołki :D (w domu są mega wymagającymi dziećmi, które całkiem niedawno miewały MEGA KOLKI) co prawda nie wiem jak by się to miało do podróży na drugi koniec Polski (jechaliśmy nad morze gdy nasza pierworodna miała pół roczku) to i tak jestem w bardzo zadowolona z wspólnej jazdy całą piątką ;) nie znaczy to że nie mam dość od przygotowań do tej jazdy ;) ale to rzecz oczywista uszykować i zapakować trójkę dzieciorków :) pozdrawiam :)
Jeżeli chodzi o smoczek w szpitalu przed porodem (11.2017) powiedzianpowiedziano mi, że zmieniono zdanie co do smoczka ponieważ niemowlę, które ssie smoczek podczas snu utrzymuje funkcje życiowe tzw. Wie, że żyje i to minimalizuje ryzyko śmierci łóżeczkowej.
Ja też biorę zawsze książki w podróż, ostatnio pomogły, podróż 800 km.
My nie mamy samochodu. Co do smoczka to ja też uważam, że bez przesady że używanie ich to nie taka wielka tragedia. Jeśli dziecko całymi dniami z nim nie chodzi to ok lub nie daj Boże 2 lub 3 letnie dziecko z smoczkiem to przesada. Ja przy trójce dzieci używałam smoczka np przy ząbkowaniu jak byli marudzący to smoczek ich uspokajał i na zasypianie wieczorne.
Mój synek od małego uwielbia podróżowac od zawsze to był najlepszy usypiacz dla niego potrafił przespać całą drogę. Teraz gdy ma prawie dwa latka i w domu nawet nie usiedzi 2 sek. w jednym miejscu nadal uwielbia jeździć i gdy nie śpi to jest jedyne miejsce w którym lubi siedzieć patrzy przez okno lub obserwuje jak tata kieruje żeby potem go naśladować. Kiedyś w ekstremalnych sytuacjach nawet jeździliśmy po miescie przed pójściem do domu żeby zasnal bo był to jedyny sposob hah. Nawet czasem się śmieje ze ja podczas jazdy się relaksuje bo jest taki spokój :)
moja córcia to urodzony podróżnik:) Za to syn…M.A.S.A.K.R.A. Wycie wycie i jeszcze raz wycie. U niego było to spowodowane zapewne niestety jazda tyłem do kierunku jazdy-mamy w rodzinie takie przypadki u dorosłych. Ale zeszŁe wakacje-córcia 26 miesięcy i syn 11 wtedy-super! troche marudzenia pod kon8wc jazdy ale przez pobłądzenie nasze i korek. Daliśmy radę:)