Nie jestem na żadnym rozdrożu, choć na wielu rozdrożach już bywałam. Nie mam gorszego czasu, choć za mną niejedna gorsza chwila w ostatniej dekadzie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam, ale zdolna jestem do łez, gdy w gardle ściska bądź wzruszenie za serce chwyta. Potrafię się głośno śmiać i lubię ten moment, gdy puszczają wszelkie hamulce a serducho rozrywa radość.
Od jakiegoś czasu mam w sobie spokój, którego brakowało mi kiedyś.
Usilnie do niego dążyłam i może dopiero gdy przestało mi na jego osiągnięciu tak bardzo zależeć, to przyszedł do mnie sam. Rozgościł się we mnie i tak we mnie trwa.
Znam moje mocne strony. Niektóre z nich są tak mocne, że wiem, że mnie wyróżniają. Znam też moje słabości. Oswajam je, czasami zamieniam w neutralne tony. A niektóre z nich udało mi się nawet przekuć w zalety.
Mam swoje zmartwienia. Czy ktoś ich nie ma? Tego nie wiem. Moje są takie codzienne, niby zwykłe a jakże cholernie ważne.
Zdrowie. Dopiero, gdy jego zaczyna brakować, to orientujemy się, że grunt pomału zaczyna nam się pod nogami osuwać. I takie zmartwienia trzeba oswoić. Oswoić poprzez działanie. Ja każdy z takich sygnałów zaczynam wyjaśniać, szukać rozwiązań. Tyle mogę i tyle robię.
Byt. Byt codzienny. Byt rodziny. Niektórzy nazywają to bezpieczeństwem finansowym. Zawsze jest w mojej głowie powiązany ze zdrowiem. Wychodzę z założenia, że dopóki mam siłę, to nie mam ograniczeń.
Związek. Zawsze byłam zerojedynkowa. Nigdy nie tkwiłam w relacjach, które budziły w mojej głowie jakiekolwiek wątpliwości. Szybkiem cięciem, bez zawahania, bez krzty litości. Nie lubiłam marnować czasu dla osób, które zasiewały choćby najmniejsze ziarno niepewności, nieufności. Od 11 lat płynę z moim mężem na tym samym statku, w tę samą stronę, na tych samych zasadach. Pełnych miłości, zaufania. Jest moim przyjacielem. Jestem pewna, że zbudowaliśmy coś naszego, wyjątkowego. Gdyby jednak cokolwiek, kiedykolwiek naruszyło tę naszą trajektorię, to wiem jedno – ja dam sobie radę. Mam swoje zasady. Nigdy ich nie łamałam. To one dają mi siłę.
Nie piszę powyższego, żeby próbować łechtać moje własne ego tudzież chwalić się. Ostatnio mam coraz mniejszą ochotę na dzielenie się prywatą, która do niczego sensownego nie prowadzi.
Pomyślałam, że podzielę się tym moim spokojem i pewnością, że dam sobie radę, bo wiem, że nie jestem żadnym wyjątkiem. Ani ze mnie okaz siły, ani nie mam jakiegoś tonowego bagażu ciężkich życiowych doświadczeń aczkolwiek i depresji kiedyś doświadczyłam, i zdrowie mi się kiedyś załamało dość poważnie. Ale wiem, że my kobiety czasami musimy od innych usłyszeć, że jesteśmy niezwykłe. Może wśród Was jest właśnie ktoś, kto potrzebuje tego usłyszeć, bo ma chwile zwątpienia bądź jest na rozdrożu?
My – kobiety jesteśmy cholernie silne, niezłomne, walczące o każdy dzień. Próbujące nieba uchylić najbliższym, którzy nie zawsze to widzą i doceniają. Pewne rzeczy czasami powszednieją i te nasze starania czasami umykają w rodzinnej codzienności. A bywa, że nigdy nie są doceniane.
Gdybyśmy pamiętały o naszej wyjątkowości każdego dnia, gdybyśmy miały tę nienaruszalną świadomość naszej siły, to nigdy byśmy w nas same nie wątpiły.
Jestem w punkcie, w którym zaczęłam z premedytacją uczyć moich bliskich, że nie jestem robotem, który nie potrzebuje doceniania. Upominam się o to, by moje starania były zauważane. Nie siedzę cicho, gdy coś innym nazbyt powszednieje.
Daleko mi do bycia Kopciuszkiem, który pokornie przyjmował los, jaki mu został w rodzinnych kartach zapisany. :-)
Jestem kobietą upominającą się. Pewną swojej kobiecej i matczynej siły. Mam własne zdanie i nie waham się mówić o nim głośno. Nie pasuje? Trudno. Nie jestem pomidorową. ;-)
Gdy coś mnie nie śmieszy, nie śmieję się, bo tak wypada. Gdy ktoś narusza moje zasady – stanowczo i głośno mówię, że nie ma na to mojej zgody. Gdy coś mnie nudzi, nie udaję zainteresowania. Gdy widzę, że komuś zaczyna wydawać się, że mógłby mnie zrobić na szaro – szybko go wyprowadzam z błędu. Nie jestem naiwna. Nie mam w sobie strachu. Nie chowam się z moimi opiniami, jeśli sytuacja tego wymaga. Tego też uczę moich dzieci.
Wiem jedno – (gdyby ktokolwiek, cokolwiek, kiedykolwiek) – ja dam sobie radę.
I Wy też.
❤️
Brak komentarzy