No dobra, może przesadziłam. Niekoniecznie jedno! Tak naprawdę to znaczeń tego typowego wzroku może być wiele. Właściwie to mogą być ich miliony, ale jeśli znaczenia tych maślanych patrzałek nie odgadniecie, to słabizna.
Panowie, jedna wielka słabizna! ;-)
Ja na mojego Męża patrzę charakterystycznym wzrokiem wtedy, gdy rzuci gacie na krzesło.
I ja sobie wtedy tak myślę. Jakim trzeba być marzycielem, żeby takie portki co to przed chwilą były na tyłku, rzucić na krzesło. Jak rzuci gaciory na krzesło odwrócone na prawą stronę, to pół biedy! Ale czasami mój kochany marzyciel odwróci je dziwnym trafem na lewą stronę. I człowiek się wtedy zastanawia, w którym miejscu je dotknąć :D Bo nic nigdy nie wiadomo, czy one czyste czy niekonieczne. Prawda? :D I ja wtedy te moje maślane oczy mam z takimi rozjaranymi błyskawicami, co to zabijają w dwie sekundy. Patrzę wtedy na niego i zastanawiam się, o czym facet myślał, jak te gaciory odkładał odwrócone na lewą stronę. No o czym myślał?
Tym rozmydlonym wzrokiem patrzę też na niego wtedy, gdy przychodzi ze sklepu z poleceniem, żeby kupił mi coś słodkiego, a on przynosi (kurła) rodzynki.
Ro-kurła-dzynki. Każdy by raczej odgadnął, że jak baba mówi „coś słodkiego” to jest to raczej czekolada. No ewentualnie chałwa. Ale nie. Mój kochany i jedyny przynosi rodzynki. I poziom mojej frustracji rośnie. I chce mi się wtedy powiedzieć:
„Rodzynki, kurła? Serio? Sam sobie jedz te swoje rodzynki.”
Ale nie mówię tak, bo wiem, że jak tak powiem, to nie wróci do sklepu po tę przeklętą czekoladę. Więc mówię:
„Kurde, rodzynki nie. Są wzdymające. Nie przeżyjesz ze mną nocy. Kupisz mi czekoladę, prrroszę?”
I on wtedy tup, tup bojąc się tego efektu wzdymającego idzie kupić jakąś mleczną. To nic, że kupi ją znowu z bakaliami, których nie znoszę :D Ale kupi. No to się liczy prawda? :D
Tym rozmydlonym wzrokiem i domieszką wkuuu…ienia patrzę też wtedy, gdy proszę go, żeby mi w końcu kupił jakieś moje ulubione kwiaty.
Wiadomka: ja ulubione to od 7 lat mu tłukę, że róże. Ewentualnie eustomy, czy jak im tak. Mogą być też stokrotki. Ale nigdy margaretki, bo ich jakoś nie cierpię. No to co przynosi mój M.? Ano przynosi mi margaretki. Niebieskie i czerwone, bo panią kwiaciarkę fantazja poniosła z barwnikami, a on chciał mi jakieś kolorowe kwiatuszki przynieść. To przyniósł. I przychodzi zdyszany do domu, cały szczęśliwy. Wręcza mi te margaretki, wszystkie z innej bajki i mówi: „to Twoje ulubione, prawda?”. Tak, kurła. Ulubione :D Nie wiadomo, czy będą pasować do ręczników w łazience czy może jednak postawić je bliżej niebieskiego orbitreka, aby się komponowały :D Ale biorę je, dziękuję, całuję i mówię, że o nich właśnie marzyłam :D
Także panowie. Tak czy siak! Jesteście cudowni. Gasicie nasze pożary. Odtykacie kibel. Przytulacie. Bierzecie dziecko na ręce, kiedy poziom wkurzenia u nas rośnie tak, że do wybuchu milisekundy!
Ale pamiętajcie jedno. Gacie i skarpetki do pralki, a nie na wystawkę. A kiedy mówimy „coś słodkiego”, to nie są to rodzynki ;-)
Piąteczka!
3 komentarze
To ja chyba na jasnowidza trafiłam! :D
Sam się pyta czy chcę coś słodkiego (wczoraj przytaszczyl dwie!!!! czekolady.. Jakby sie baba z okresem zdecydowac nie mogla która ją bardziej uszczesliwi :)), kwiaty.. No pierwsze dwa razy nie trafił, ale domagał się informacji jakie dokładnie uwielbiam, bo on tylko takie chce mi przynosić Do tego dodam, że gacie i skarpetki lecą do prania od razu!
Gacie na krześle to pikuś….gacie i skarpetki w nogawkach od spodni!!! No i włącza się tryb babajaga patrzy ? a co do słodkości to uparcie dostaję wiśnie w czekoladzie (nie znoszę) i zawsze te same maślane oczy przy wręczaniu tych wiśni :”twoje ulubione” a ja jak zawsze odpowiadam :”nie, twoje ulubione”…..kochani są ci faceci, każdy inny a tacy sami ?
Czemu oczekujecie, że facet się domyśli??? Nie! On się nie domyśli. Kawę na ławę, a nie oczami przewracać, kobity!