Pamiętam siebie sprzed lat. Raczej trudno było mnie wyprowadzić z równowagi. Byłam co prawda dość porywczą dziewczyną, jednak nie przypominam sobie, abym traciła cierpliwość czy też podnosiła na kogokolwiek głos.
Teraz jako dorosła już kobieta matka trójki dzieci trochę śmieję się pod nosem przypominając sobie stare dzieje. ;-) Mleczko pod noskiem, lista życiowych priorytetów, która teraz rozbawiłaby mnie pewnie do łez. Dobrze to sobie skonfrontować z tym, co mam i jak zachowuję się obecnie. ;-)
Och, zapomniałabym! Przypomniało mi się, gdy byłam w ciąży i obserwowałam matki z dziećmi na spacerach, w sklepie, w sytuacjach prozaicznych. Często byłam totalnie wzburzona ich zachowaniem. Po jakimś czasie traciły cierpliwość do maluchów, zdarzało im się krzyknąć. Miałam nieodparte wrażenie, że coś … przegrywały. Obiecywałam sobie wtedy, że ja nigdy taka nie będę. Że (cholera jasna) nie krzyknę, nie stracę cierpliwości. Jednym słowem będą słodko-pierdzącą idealną matką mojego dziecka, cudu największego oświecającego, który będę zawsze podlewać i nie dopuszczę do jakiejkolwiek sytuacji nie mieszczącej się w moim ówczesnym dekalogu matczynych norm. :P
:D Zaśmiałam się teraz.
Jak cholernie ławo oceniać innych samemu nie będąc w butach drugiej osoby!
Biję się w pierś i odszczekuję te wszystkie zdania wypowiedziane pod nosem, w których zarzekałam się, że „ja taka nie będę!”. Bo ja niby będę zawsze super i zawsze o krok przed innymi. A g.ówno prawda! Rzeczywistość bardzo szybko sprowadziła mnie do parteru. Wystarczyły notoryczne kolki moich maluchów, nieprzespane noce, po raz setny wylana na podłogę zawartość talerza. Pękałam. Tracąc już resztki sił wybuchałam. Krzyknęłam. Po jakimś czasie dochodziło do mnie, że ten mały człowiek nie rozumie. Że to nie jego wina, że ja tracę cierpliwość. Mimo że pracowałam cały czas nad sobą i starałam się panować nad moją wybuchowością, były momenty w których pękałam, a później starałam się za wszelką cenę gasić pożar, który rozpaliłam.
I wycierać łzy, które spowodowałam. Fatalne uczucie.
Jakiś czas temu napisała do mnie Ania. Jej mail to było zaledwie kilka zdań napisanych na kolanie. Wyczuwałam w nich desperację, smutek i bezradność. Dokładnie to, co ja również czasami czuję, kiedy mam wszystkiego dosyć.
„[…] Zamknęłam się w łazience, dzieci zostawiłam w kojcu i ryczę. Łzy kapią mi ciurkiem po telefonie i piszę do Ciebie. Kolejny raz krzyknęłam na nich. Nie wytrzymałam. Cała się trzęsę. Wrzasnęłam na nich jak na najgorszych wrogów, a przecież kocham ich tak bardzo. Czasami dosyć mam tego ciągłego sprzątania po nich, mycia wszystkiego, łagodzenia kłótni. Zgubiłam się w tym wszystkim. Chcę być cierpliwa, ale to mi się w ogóle nie udaje. Obiecuję sobie wieczorem głaszcząc te małe główki, że rano zacznę wszystko od nowa, i rano szlag wszystko trafia. […] Co mam robić?
Kiedy mój mąż był świadkiem mojej ostatniej furii, powiedział że takie przypadki jak mój leczy się u psychologa. Mam się wziąć w garść i nie mazać […] Nie mam żadnego w nim wsparcia.”
Mogę się wypowiedzieć tylko za siebie.
My kobiety karmione jesteśmy obrazkami sielankowego macierzyństwa. Nawet, gdy spróbujemy ponarzekać od czasu do czasu na naszą rzeczywistość, to za chwilę znajdą się tacy, którzy nam to wytkną i będą chcieli sprowadzać do parteru.
Zaczną nam punktować, że kiedyś srogo za tym zatęsknimy, że dzieci małe są bardzo krótko a są kobiety, które mają sto razy gorzej od nas. I ja wtedy na listę tych powyższych argumentów mających nas niby sprowadzić do pionu mam ochotę powiedzieć jedno:
– „Coś jeszcze, k..wa?”
Zupełnie serio uważam, że w macierzyństwie potrzeba nam wszystkich emocji.
Bo macierzyństwo nie polega na notorycznej afirmacji i spijaniu sobie i dzieciom z dziubków. Macierzyństwo to ciężki kawałek chleba.
A prawdziwe macierzyństwo to macierzyństwo nieudawane, nieidealizowane, niehamowane. Macierzyństwo to wielki poligon doświadczania i prawdziwych, jedynych w swoim rodzaju emocji. Miłości przeplatanej z bezradnością. Radości ze szczyptą smutku i brakiem cierpliwości.
Och, ja wiem, że w filmach i serialach często nas karmią idyllicznym macierzyństwem, a Instagram pokazuje często obrazki, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Tam niemalże każdy wychodzi do świata z sentencjami rodem z książek o psychologii zakrapianej życiowym oświeceniem…
Kiedy zastanawiam się, co my kobiety możemy robić, aby nie wybuchać, to próbuję sobie przypomnieć, co działa na mnie najlepiej. Zupełnie bez ściemy najlepszym lekarstwem jest dla mnie godzina bez dzieci. A czasami dłużej.
Co bym zrobiła po takim ataku złości, której towarzyszyłby mój Mąż, jak w sytuacji opisanej przez Anię? Ubrałabym się i wyszłabym z domu. Serio. Na spacer, po bzdurny żel pod prysznic albo kawę na wynos. Zostawiłabym dzieciaki z ich ojcem i poszłabym w cholerę na umysłowy reset.
Po to, aby poukładać sobie myśli, odpocząć od monotonii, przerwać tę machinę złych emocji. U mnie działa! Bardzo ważne na koniec – wsparcie mężczyzny jest przy tym nieocenione! Kiedy jedno na moment wysiada emocjonalnie, drugie powinno przejąć pałeczkę.
Piona!
P.S. Zostawcie po sobie ślad na FB, jeśli udało Wam się przeczytać dzisiejszy post. Dziękuję! :*
28 komentarzy
Mieliśmy to samo. Też karmiłam piersią znaczy odciągałam mleko laktatorem. Okazało się że córka ma alergię na prawie wszystko. To był straszny okres. Byłam na strasznej diecie: ciągle głodna, piersi myślałam, że mi ktoś wyrywa z korzeniami przy każdym odciąganiu, o niewyspaniu nawet nie wspomnę. Dzwoni koleżanka i pyta: jak się masz? a ja za każdym razem, przez pół roku że źle… Aż już nie chciałam rozmawiać z ludźmi bo ciągle im marudziłam… Straszne to było. Porozmawiaj z lekarzem, może Twojemu synowi rzeczywiście coś jest… Powodzenia i trzymam kciuki
Moj pięciolatek teź był okropny jak był malutki. Spał w dzien i w nocy 5×15 minut. Miałam dość wszystkiego. Po skończeniu roku przestał spać w dzień a do trzeciego roku budził sie po kilka razy w nocy. Nie wiem jakim cudem to przetrwałam. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jest taki fajny. Chodzi do przedszkola i tesknie za nim i jego głosem jak tam jest. Mały potrafi budzić się w nocy i nie wiem czy przez sen czy świadomie mówi mamo kocham cię nad życie. I jak go tu nie kochać. Wiadomo czasami też mam gorszy dzień, mąż pracuje także jest a jakby go nie było. Kochane Mamy przetrwamy wszystko dla naszych dzieci. Później tylko będziemy się śmiały że złościliśmy się z byle powodu
nie masz jakieś babci cioci koleżanki która by Cię czasami odciążyła? My narzekamy że nam ciężko. Aż mi głupio że mówię o swoich problemach które są małe przy Twoich. Dziecko niepełnosprawne to duża odpowiedzialność. Szkoda że żyjemy w kraju gdzie ojce zamiast być i pomagać rodzinie muszą wyjeżdżać za chlebem za granice. Podziwiam Cię. Jesteś Wielka
Myslalas o przedszkolu dla mlodej? Chociazby jeden dzien w tygodniu. Ty moglabys odetchnac, a corka mialaby kontakt z dziecmi.
An… Teraz trudno Ci w to uwierzyć ale to minie. Nic nie trwa wiecznie.
Moja pierwsza córka to też „wrażliwiec”. Przez półtora roku nie wiedziałam co to sen. Spałam po 2,3 godziny dziennie. Były dni, że nie wychodziłam z łóżka cały dzień bo mała wisiała mi na piersi. Gdy jakimś cudem udało mi się wyślizgnąć do toalety to nie spuszczałam wody by jej nie obudzić. Zazwyczaj po 10 minutach był już wrzask i musiałam wracać. Mądrzejsi ode mnie mówili, że pewnie głodna, że potrzebuje czułości, że każda matka to przechodziła. Otóż nie każda i ta która tego nie doświadczyła pewnie Cię nie zrozumie. Tak jak Ty nie chciałam się już żalić bo przecież nikt nie chce słuchać że Ci źle a to sprawiało, że czułam się coraz bardziej wykończona fizycznie i psychicznie. Na szczęście mam cudownego męża, który przejmował obowiązki gdy tylko przychodził z pracy a w ciągu dnia pocieszał gdy mu płakałam przez telefon. Ale nawet jemu wstyd mi było mówić o wszystkim i ciągle się użalać. Po półtorej roku gdy po raz pierwszy moja córka przespała ciągiem 6 godzin a ja wraz z nią, przypomniałam sobie jak wspaniale być wyspaną.
Po tych przejściach myślałam, że nie zdecydujemy się na drugie dziecko. Trzy miesiące temu urodziłam drugą córkę. To aniołek, ciągle uśmiechnięta, radosna i przesypia całe noce odkąd skończyła 2 miesiące. Gdy wcześniej czytałam o takich dzieciach w netach to czułam żal połączony z frustracją i niedowierzaniem, że takie dzieci istnieją.
To nie jest zasługa tego, że przy drugim dziecku jesteś ponoć bardziej wyluzowana bo ze względu na problemy okołoporodowe stresu i nerwów mieliśmy dużo więcej. Ona po prostu jest inną osobą, mniej wymagającą.
Starsza córcia ma teraz prawie 3 latka. Czasami przesypia całe noce w swoim łóżeczku ale zazwyczaj budzi się raz w nocy i albo chce coś do picia albo przychodzi do nas do łóżka. W porównaniu do tego co przechodziliśmy wcześniej, jedna pobudka to dla nas luksus ;)
An opisując to wszystko chcę Ci dodać otuchy, że nie jesteś sama. Twój synek również zacznie przesypiać więcej godzin a Ty w końcu odpoczniesz. Trzymam kciuki aby nastąpiło to jak najszybciej.
Moja corka dawala w kos. 9m-cy, w dzien dluzej usypiałam niż ona spała, w nocy pobudka co godzine… Szukałam pomocy wszędzie -lekarz stwierdził, że jestem złą matką bo chciałabym idealne dziecko…. Kobietki wystarczyło, że odstawiłam mleko… Młoda przesypia całe noce… Była juz na tyle duza ze podawałam inne produkty…. pani pediatrze nie wybacze nigdy, ze nie wpadla nawet na pomysl ze to moze byc allergia na vos co jest w mleku….
Brawo Ty !
❤❤❤❤
Duzo zdrowia I szczescia Wam zycze !
Nakarm dziewczynki i wyjdź. Zostaw ojca, poradzi sobie godzinę czy dwie
Brawo
Najlepszy tekst i spojrzenie na sytuacje jakie przeczytalam. Niby takie to oczywiste ale ktos musiał to przypomnieć. Dzieki
Miałam podobnie, tyle, że z jednym dzieckiem. Żadnego wsparcia ze strony męża, codziennie nieprzespane noce (synek budził się 5razy w nocy i tylko ja do niego wstawałam). Mąż wiecznie był zmęczony po pracy, nie zajmował się dzieckiem. Synek miał lepszy kontakt z babcią, która nas odwiedzała raz na dwa tyg, niż ze swoim tatą. O wszystko musiałam z nim walczyć, nawet żeby wyszedł z psem na spacer. W momencie jak młody miał rok i zaczęły mu iść kolejne zęby, coś we mnie pękło i miałam już wszystkiego dosyć. Jak mężowi powiedziałam, że już mi na nas nie zależy, że mam go w dupie to dopiero wtedy się opanował. Zaraz po tym ja poszłam do pracy, a on został sam z synkiem na 2,5tyg. Wtedy dopiero zobacył jak opieka nad dzieckiem jest ciężką pracą i ile przez ten rok stracił. Natomiast ja pomimo tego, że cały czas pracuję nad sobą to ciągle po tym roku ponownie nie mogę już mu tak w 100% zaufać. Jak tylko mamy trudniejsze chwile, wracają myśli, że zaraz znowu zostanę z tym wszystkim sama…
Mam to samo. Z dala od krewnych i wiecznie nieobecny maz. Dwójka syn 3 lata córka prawie 1.5. Dramat każdego dnia. Wyrzuty sumienia. Płacz. Obietnice poprawy od jutra i nici z tego. Nawet znajomych nie mam. A od trzech wychodzę tylko do spożywczego…
Współczuję. Mogę sobie tylko wyobrazić co czujesz. Ja też siedzę w domu z dwójką dzieci ale moj mąż to inny typ człowieka i nie wiem jak bym wszystko ogarnęła bez jego pomocy… Mogę Ci tylko podpowiedziec ze z czasem będzie coraz lepiej i że musisz być twarda, być ostoją dla Twojego malucha w tym szalonym świecie… Otwórz się na innych – to niełatwe, wiem, ale czasem wystarczy odezwać się do sąsiadki, do innej mamy na placu zabaw, spacerze – od tego czasem zaczyna się kolezenstwo, przyjaźń. A jak masz z kim podzielić się skutkami to już jest dużo lepiej! Powodzenia!
Nawet nie wyobrażam sobie jaki to koszmar być w takiej sytuacji… Mi jest dramatycznie nawet kiedy w ciągu dnia studiuje, ale sama świadomość że nie zarabiam jest bardzo trudna – a na wsparcie akurat też nie mogę narzekać.
Jeśli potrzebujesz pracy żeby czuć się dobrze-nie poddawaj się! Na https://mamopracuj.pl/ jest chyba trochę pomocy z tym. Zresztą czemu by nie pracować z domu, robiąc to, co kochasz? Szycie, malowanie, pisanie, nawet pośrednictwo jeśli znajdziesz ciekawą niszę. Zaczyna sie od drobiazgów ale z Internetem coraz łatwiej się rozkręcić. Wierzę w Ciebie! Dasz radę <3
Bardzo dziękuję za wsparcie. Wiele to dla mnie znaczy, tym bardziej, że w rodzinie nie mam wsparcia wcale ?. To tak cholernie boli, że najbliżsi zamiast pomóc chociaż mentalnie, to dołują na każdym kroku. Mam nadzieję, że w końcu mi się uda. Mam nadzieję, że albo opamięta się mój mąż albo spotkam kogoś kto oszaleje z miłości do mnie i moich dzieci.
Jakie to jest smutne, że kiedy nie mając wsparcia u męża/partnera myśli się o odejsciu i innym mężczyźnie. Ja wiele razy o tym myslalam ale mimo wszystko nie miałam tyle odwagi. Mimo wszystko ze względu na mojego partnera, ktory za chiny nie potrafi odnaleźć sie w roli ojca. Ale rozumiem, że to wina jego posypanej rodziny która nie potrafila stworzyć normalnej rodziny. Zawsze najważniejszeniejsze byly dla nich pieniadze a ja nigdy nie mogłam sie z tym pogodzić. I dlatego wychowanie syna biorę na siebie poświęcając przy tym moją cierpliwość i energię.
Łatwo nie masz, ale nie lubię jak kobiety dają się tak tłamsić, a potem żalą się na forum. Tu nie znajdziesz pomocy, sama sobie musisz pomóc. Pozwoliłaś facetowi być dupkiem to go masz. Jak to czeka aż podasz mu ciepły obiadek? A w dupę niech się pocałuje i je kanapki przez cały tydzień (które sam sobie będzie musiał zrobić) kobieto nie rób z siebie niewolnicy.
A asystent rodziny z mopsu czy pielęgniarka skoro dziecko niepełnosprawne to należy się to Pani proszę się dowiedzieć w mopsie zawsze to jakaś pomoc i odciazy trochę dnia zdrowia i sily
Kochana, Wiem, co masz na myśli. Moja córcia też płakała cały czas przez pierwsze miesiące. Spędzałyśmy dużo czasu w łóżku razem na początku. Byłam wykończona tymi zerwanymi nocami, karmieniem, „dobrymi” radami wszystkich dookoła. Bardzo stresowało mnie karmienie, bo chyba z tego stresu na początku nie miałam pokarmu. Pielęgniarka i teściowa nakazywały mi zaprzestanie karmienia i przestawienie się na butelkę. Uparłam się i jakoś ruszyło się wszystko z karmieniem. Dużo stresu było ale szłam za swoim odczuciem. I to była jedna z najlepszych rzeczy, które zrobiłam. To bardzo ukształtowało moje stosunki z dzieckiem. Jak mała zasnęła to ja biegiem do toalety i po 5 sekundach płacz, stres i biegiem do małej. Podobnie było z prysznicem…. stoję tam mokra, czuję, że stres schodzi pod kojącym wpływem wody, moczę włosy… i znowu płacz! Koleżanka poradziła mi, żeby małą kłaść w bujaczku przed prysznicem, że będzie przecież płakać, no trudno. Wykąpać się trzeba. Za każdym razem było łatwiej. Sprzątanie olałam kompletnie. Jak mąż przychodził, to albo musiał małą przejąć, albo sam gotować. To samo ze sprzątaniem i ogarnianiem domu. Próbowałam wszystkiego – wózka, chusty do noszenia, zabawiania… pomagała tylko moja bliskość. Moje odczucie podpowiadało mi, że miałam poświęcić się córeczce i tak zrobiłam. Koleżanka, która zostawiała synka płaczącego, bo trzeba było dom ogarnąć nie miała łatwo później, jak synek miał ponad rok. Moja córcia bawiła się, przybiegała do mnie, pokazywała i znowu biegła się bawić. Synek koleżanki biegał tylko za mamą… Wtedy to ona nie mogła nic zrobić. Trzeba poświęcić się dziecku, to zaprocentuje na przyszłość. Pranie i sprzątanie nie ucieknie (próbowałam… zostało). Ja mieszkam za granicą, więc też miałam daleko do rodziny. Ale pomagały mi rozmowy z koleżanką przez telefon, app z mamami z grupy ciążowej, spanie po południu :) Nie próbuj robić wszystkiego na raz… nie da się, nie rozdwoisz się. Z każdym miesiącem będzie lepiej. Mimo, że mąż mi potrafił wyrzucić, że najważniejsze było dla mnie dziecko :D no i mu przytakiwałam. Ale tak też było. Będzie łatwiej i będzie dużo dużo radosnych momentów. Wyjdź do innych mam, na spacer, do sklepu. Teraz z drugim dzieckiem ;) myślę, że wtedy było łatwo! Ale też pamiętam jak dzisiaj moje wyzwania. Ciesz się, że malutki jest zdrowy, że masz go! Szybko zapomina się te podstawowe rzeczy! Życzę wytrwałości i dużo radości! Pozdrawiam
Cała rodzina rzuciła się na mnie jak stado pirani gdy powiedziałam że wracam do pracy za 2 m-c :- dobrze że chociaż mój mąż mnie wspiera…maluszek zniósł to dobrze u Ciebie?
Bardzo dobrze i nie żałuję decyzji bo teraz chętniej zostaje z innymi członkami rodziny a i tak widzę że tęskni za mną bo popołudniami nie schodzi z rąk…
I bardzo dobrze :-) też uważam że nie bez powodu żyjemy w stadzie…ludzi wokół ma się aby pomagali w potrzebie…leżenie na kanapie w samotności przez godzinkę to też potrzeba :-)
Witam. ja mam dwóch synków. Jeden 3lata a drugi 9 miesięcy. też bywa że mam dość ale nie mam czasu na jakieś wyjście bo „on” sobie nie poradzi „z dwójką naraz”
Bardzo mądre słowa….Czytam i spijam słowa… Z takim podejściem napewno Państwu się uda. Ja nie radzę sobie z wyczekanym ponoc mega spokojnym synkiem (13 mcy) i złymi emocjami w stosunku do męża (pomaga, kocha dziecko, a nie dostrzega mnie). Schudłam, prawie nigdzie nie wychodzę, nie mam sił, by brać ze sobą Małego, bo fizycznie nie daje sobie z nim rady, kręgosłup chyba już dawno mi wysiadł. Jestem sfrustrowana, a w dodatku moja mama wbija mnie w poczucie winy, ze tak się zachowuje, jakbym obwiniała Małego o wszystko, co złe, podczas gdy można sobie życie dobrze zorganizować. Ciagle nastawia mnie negatywnie do męża, powodując, ze przestał być w moich oczach mężczyzna i ciagle go krytykuje. Wkurza mnie to, ze jest, a na synka jestem zła, ze swoją nadaktywnoscia wymyka się spod kontroli. Jak się chodzi, nie ma czasu na nic innego. Czuje, ze oszaleje. Jestem totalnie zmęczona i sfrustrowana.
Wiecie co jest najlepsze na to chwilowe zalamanie? Czytanie tego artykulu i wszystkich wpisów pod nim, świadomość że inne maja tak samo albo i gorzej. Dzisiejszy dzien byl ciężki oj bardzo… bylam wściekła na wszystkich moją 2letnia córkę i 6miesiecznego synka krzyczalam plakalam postanowilam sie nie odzywać do meza mamy siostry i innych a po przeczytaniu tego wszystkiego jestem o wiele wiele spokojniejsza dzieki dziewczyny.
Jestem mamą rocznej dziewczynki. Czasem mała wystawia moją cierpliwość na próbę…często zdarza się że coś we mnie pęka czekam aż uśnie i zalewam się łzami. Rano wstaje i jest wszystko ok. Jednak męczy mnie coś jeszcze u mnie w domu nigdy nie było czuć miłości, mama rzadko kiedy mówiła że mnie kocha. Przez to obwiniam się że może nie daje mojej córce tego co powinna dawać mama bo sama tego nie dostawałam…Chciałabym dla mojej córci wszystko co najlepsze ale martwię się , że coś przeocze…
Tak wszystko to przeżylam. I przeżywam dalej. Jest mega ciężko.
Och,czytam i płacze. Tak ,jak bym czytała o sobie, w pewnym momencie. Mam 2 chłopców w wieku szkolnym i szczerze ,ostatnio juz psychicznie wysiadam. Kocham moich urwisów ponad życie,ale to jak ich traktuje, jak na nich krzycze,bo powtarzam poraz etny ,żeby się uspokoili,nie bili, odrobili lekcje itp,itd. Brakuje mi juz po prostu siły, cierpliwości. Bo kary i groźby już nie działają. Codziennie powtarzam sobie Bedzie lepiej , muszę się wziąć w garść i polegam. A co jest najgorsze ,jak wraca mąż z pracy, chce mu opowiedzieć co się wydarzyło ,ze juz nie mam siły do tych Łobuzów, to słyszę”przestan juz narzekać, tak ich wychowalas,za dużo pozwalałas.” on nie ma z niczym problemu, dzieci sie go słuchają, jak cos powie to tak będzie, gdy do szkoły obudzi ,wstaja od razu. I tutaj mam największy żal, tylko już nie wiem sama do kogo.