My, kobiety, wychodzimy często z założenia, że ze wszystkim poradzimy sobie same. A właściwie, że ze wszystkim musimy sobie same poradzić.
Co ciekawe, nawet gdy nasz partner życiowy jest w naszym zasięgu, to również stajemy na wysokości zadania i wolimy go nie angażować próbując jednocześnie udowodnić sobie i całemu światu, że ogarniamy wszystko śpiewająco same. Mimo że czasami niektóre sprawy są ponad nasze siły.
Jesteśmy wtedy dumne z siebie. Ubieramy wtedy taki wirtualny kombinezonik supermanki. Raz po raz napinamy nasze muskuły, wytężamy nasze siły, wyostrzamy wzrok i resztę zmysłów, i taranujemy rzeczywistość. Miażdżymy ją niczym Hulk Hogan pełne puszki z Pepsi. I zajebiście. W końcu #KobietaJestSiłą, co nie? A później lecimy, a właściwie powłóczymy nogami, na energetycznych resztkach, ale to już temat na osobny post ;-)
W tym samym czasie, ta napierając na rzeczywistość, czujemy pewnego rodzaju niedosyt. Już tłumaczę jakiego kalibru jest to nasze deficytowe poczucie. Wydaje nam się, że zupełnie same, samiusieńkie stoimy na tym posterunku, życiem zwanym. I mimo że nasz facet jest z nami na śmierć i życie, na dzień i na noc, na jutro i pojutrze, to zdaje się być w niektórych aspektach naszej codzienności nieobecny. Albo nie angażuje się w to nasze życie rodzinne, albo angażuje się niewystarczająco, albo nie potrafi odgadnąć naszych potrzeb, albo.., albo….
Mogłabym tak wymieniać bez końca, bo i mnie ta sprawa po części dotyczy. Non stop, w dzień i w nocy, czy śpię, czy jem, czy piję czy nie dopijam, mam wrażenie, że są takie momenty, gdy totalnie się z rozmijamy z moim drugim połówkiem. Bo ja bym coś chciała, a on nie potrafi się dopasować w te moje puzzle. Nie potrafi odgadnąć, dla przykładu, że ja jestem zmęczona. Sam z siebie, z tego swojego pięknego środeczka, za cholerę nie zaproponuje, że ten jeden jedyny poranek w tygodniu sam zajmie się dziećmi. Albo nie poda śniadania do łóżka, a ja przecież o tym tak bardzo marzę! Nie wyjdzie z dzieciakami na spacer, gdy widzi że mam mnóstwo roboty. Nie naleje wody do wanny, jak to w romantycznych komediach pokazują. Nie pomizia po karku z własnej woli. Nie to, nie siamto, nie sramto i nie owamto.
Narzekam, co nie? Narzekam, wiem. W tym wszystkim słowem klucz, od którego zaczęła się ta moja bojaźliwa tyrada, jest to, że „On czegoś nie odgadnie”. I bingo! On nie jest żadną wróżką. Nie jest magikiem, który na pstryk powie, gdzie jest zając schowany. Nie jest bioenergoterapeutą, który gdzie energii w naszym związku ubywa, albo gdzie jej przybywa. On jest klasycznym facetem. Samcem. Przewidywalnym. Jednocześnie jest jednak bystrą bestią, o tak!
I ja doceniam tę jego bystrość! Bystry jest na przykład wtedy, gdy przewidzi, że wypadałoby zatankować samochód, bo wskazówka paliwowa tak jakby drgała i paliła się na czerwono. Woli napełnić bak niż czekać na to, że staniecie razem z całą familią w poprzek jakiejś polskiej autostrady. I chwała mu za to!
Szkoda jednak, że ta mądra bestia, którą kocham ponad życie nie przewidzi, że moja wskazówka, zwana brakiem energii, już pali się dobry tydzień, i że chodzę styrana na maksa, ledwo powłóczę nogami, i mam z lekka dosyć. No i dziwnym trafem tego nie zauważa, chociaż ja zieję ogniem i komunikuję, że z sił opadam. Pewnie nie wcelowuję w jego fale percepcyjne ;-) Albo najwyraźniej nie robię tego skutecznie.
Ja jednak do czegoś zupełnie innego piję, i mam wielką nadzieję, że może ten mój mały apel trafi do choćby wąskiego męskiego grona. I przytoczę korzystając z okazji pewną drobną, niewinną sytuację, w której mój mąż pewnego poranka ogarnął się. Najwidoczniej zapaliła mu się ta jego lampka „Eureką” zwana, informująca go o tym, że potrzebuję wsparcia z zewnątrz! W postaci jego osoby! Wziął te nasze dwa szkodniki na kolana, przewinął najmłodszego dziada, starszego nakarmił. Sprzątnął w międzyczasie kuchnię. Zmywarkę opróżnił. I po dwóch godzinach czekał na mnie dumny, aż wstanę z mego łoża ;-)
I nie mógł później narzekać na resztę dnia, bo dogadzałam mu jak nigdy, w dzień i w nocy, w ramach tej nieopisanej wdzięczności! Doceniałam. A jakże! :-)
Także Drodzy Panowie, ta Wasza dłoń wyciągnięta w naszą stronę, to wsparcie, które okazujecie, procentuje! Bonusujemy Was wtedy! Dogadzamy jak nigdy! Wspierana kobieta rozkwita, emanuje energią, pozytywnym nastawieniem do świata. Wie, że nie musi już sama stawiać czoła rzeczywistości. Dzięki tej świadomości będzie mogła góry przenosić.
I nie rozkwita ona dla samej siebie. Ona rozkwita dla Was. To Wy będziecie głównym adresatem tej genialnej przemiany. A na bonusowaniu jeszcze nikt nigdy źle nie wyszedł, prawda? ;-)
8 komentarzy
Czas trzeba swojego rycerza trochę przerobić, a to w końcu zajmuje trochę czasu :D
Ja mam to szczęście, że po 16 latach razem A. czyta czasem już w myślach :) I tak właśnie podał młodym śniadanie, ubrał, umył i zabrał razem z psami na spacer a potem cyknie zakupy, żeby mamuśka mogła sobie odespać nieprzespaną nockę (choć ja oczywiście zamiast spania odpaliłam komputer i Cię czytam ;)
Mam nadzieję, że kiedyś i ja się doczekam takiego poranka ;-)
Czekajcie, a będzie Wam dane :D
Och, właśnie nadszedł cudowny poranek (czytaj dzień jak codzień). W trójkę jesteśmy zawirusowani, ja dodatkowo właśnie wchodzę w trzeci trymestr ciąży. I standardowo, jak jest coś więcej do roboty to księcia plecki bolą! Już dzisiaj nie wyrabiam. Wkurzylam się, jest prawie południe, leżę przed tv pod kocykiem a on niech lata za przeziebioną dwulatką. Leki, które córka ma dostać na czczo dostała w trakcie śniadania, leki na po śniadaniu – pół godziny temu. A ja mam ochotę krzyczeć!
Jak trzeba nosa zakropić to ja muszę pamiętać, jak nie przypilnuję, że mała ma zęby umyć to idzie spać z nieumytymi. Dziś rano zresztą też nie umył jej tych cholernych zębów. Treningu czystości też nie mogę wprowadzić bo jak przyjdzie kolej tego lenia to każe jej sikać w pampersa. Mam załatane dziury w ścianach, niepomalowane od ponad pół roku, niezamontowane listwy przy panelach.
I czuję się oszukana bo to on namówił mnie na drugie dziecko. Za trzy miesiące zostanę z tym wszystkim sama. A roboty będzie razy dwa :-(
Tacy faceci też się zdarzają, no cóż ;) Może akurat trafi ci się mało wymagający bobas :)
Księżno Kate. Proponuję z tym pójść do psychologa. Serio. Masz w sobie tyle żalu a wszystko będzie się odbijać na waszych dzieciach. Musisz, albo podzielić się obowiązkami z mężem, albo zacząć się cieszyć życiem TERAZ pomimo obowiązków. I tak ten czas szybko zleci i gdy dzieci już jako dorosle nie będą chciały z Wami przebywać będziesz strasznie tęsknić za tymi czasami :-) powodzenia
Właśnie to mnie najbardziej boli – że kobiety się muszą prosić, że kobiety muszą apelować. A jak już pan i władca łaskawie przewinie dziecko i weźmie na kolana, to jest wielka chwała i dogadzanie. Bo 2h robił to, co powinien robić zawsze, po równo z kobietą. Czemu facet ma wyciągać pomocną dłoń w kwestii dzieci, w kwestii opróżniania zmywarki i sprzątania kuchni? Też spłodził potomstwo, też jadł i brudził naczynia. Więc to nie powinno być łaską lub świętem, ani nawet chrzanioną „pomocą”. Tylko normalnym odruchem, o którym nie pisze się potem na blogu, bo powinien być chlebem powszednim i „oczywistą oczywistością”. Kobietami, które są dumne z mężów, że oni im pomagają, powinien solidnie zająć się feminizm. Nie wspominając już o facetach, którzy uważają, że jak raz czy dwa pomogą, to są wielkimi superojcami i supermężami.
Kurcze, mój też niestety nie czyta w moich myślach :( A szkoda. Ale na szczęście w weekend rano chociaż się dzieckiem zajmie, ale tylko i wyłącznie dlatego, że Mała nie da mu pospać, bo tata w domu jest niesamowitą atrakcją :)