Wszyscy ostatnio jak na komendę mielą ten wątek i psioczą na to, że kobiety, matki lubują się w narzekaniu. Ja tematu nie podejmę, a właściwie to po prostu nie zabiorę się za jego analizę, bo szkoda mi czasu.
Moje stanowisko się w tej sprawie nie zmieniło: znane mi kobiety nie narzekają, one zwyczajnie relacjonują rzeczywistość. Ale ja dzisiaj nie o tym. Bo to, że nam – kobietom bywa ciężko i pod górkę to już wiemy. Jasne, że jest to normalne. Taki już nasz los, w pewnym sensie. Faceci też dostają po tyłku. Łatwo jest nas wpakować do jednego worka, w którym będzie się nam łatki najgorsze przypinać. Ta narzeka, a ta nie potrafi wychować, tamta nie lubi gotować, siamta jest rozrzutna a jeszcze inna ma snobistyczne zapędy.
Jest jednak sprawa, o której nie mówimy głośno. Chociaż jest nam doskonale znana. Nie poruszamy tego na forum publicznym, bo może okazać się jeszcze, że my kobiety nie tylko narzekamy ale i mażemy się jak małe dzieci, i w rezultacie nikt do końca nas nie rozumie.
Często zapomina się o tym, że dobre z nas dusze. Przy każdej wymianie mailowej z Wami utwierdzam się w przekonaniu, że ja nie mam do czynienia ze zwyczajnymi matkami. Zwyczajne matki nie istnieją. Każda z Was jest wspaniałą kobietą, ze swoimi doświadczeniami, mocnymi i słabszymi stronami. Każda z nas stara się i daje z siebie naprawdę wiele. Fajne z nas kobiety!
Za tą twardą skorupą, pod którą tłumimy często nasze emocje i ukrywamy nasze troski, budujemy mur, który nie pęka w tych gorszych chwilach. Cegiełka po cegiełce każdego tygodnia uczymy się, że bycie silną pozwala nam przetrwać. Nie chcemy obnażać się z naszymi słabościami. Czasami wolimy je przykryć niewidzialną zasłoną i schować się za nią. Bo tak nam jest wygodniej, bezpieczniej, łatwiej i po naszemu.
Czasami wolę napisać coś tutaj bezosobowo, aby nie obnażać się nazbyt, ale może zrobię teraz wyjątek. Kilka dni temu chłopcy poszli spać, razem ze starszakiem zasnął również mój M. Po ogarnięciu kuchni i salonu usiadłam na sofie i westchnęłam. Sama się zdziwiłam, że zrobiłam to tak jakoś głośno, jakby całe zmęczenie dnia właśnie ze mnie uszło w jednym momencie. Zawstydziło mnie to moje głośne westchnięcie :-) Chyba mój organizm zanotował, że nikt mnie nie słyszy i może być w 100% sobą ;-) Nalałam sobie odrobinę wina, zamknęłam oczy i zaczęłam analizować. Co zrobiłam, co jeszcze zostało nietknięte. Przypominałam sobie fragmenty dnia minionego. A to starszak przytulił sam z siebie juniora. A to junior ugryzł tamtego w odwecie w plecy i później się w niego wtulił. Kolejna chwila wpadła mi do głowy jak to młodziak podpełznął do mnie wyciągnął ręce i zawołał „Mamaaa!”, które było tak przejmujące, że ukochałam go najmocniej i jednocześnie najdelikatniej jak tylko potrafiłam.
Trzymałam oczy zamknięte i kolejna chwila wleciała do mojej głowy, jak to całą trójką śmialiśmy się do rozpuku, bo najmłodszy ściągnął mi portki, gdy ja stałam przy kuchennym blacie. Tych drobnych i cudownych momentów dnia przypominało mi się bez liku! Ułożyłam jeszcze wygodniej nogi na sofie i przestałam analizować.
W jednym momencie jakby wszystkie emocje zebrały się w sobie i … nagle zaczęły mi płynąć łzy. Kapały sobie i kapały a ja nie nadążałam ich łapać. Światło było przygaszone, a ja schowałam głowę w ramiona i czekałam aż te wszystkie łzy przestaną mi kapać. To były łzy szczęścia. Opanowało mnie to poczucie, że jest dobrze. Że jest wspaniale. Czuję się kochana. Że jesteśmy zdrowi. Mamy swoje troski, jak każda rodzina, ale przemy do przodu.
Ta „moja” łzawa chwila, to był ten moment, w którym w jednym momencie poczułam, że to jest „to”, że to wszystko na co kiedyś czekałam już mam i jestem szczęśliwa. Najważniejsi są dla mnie Oni. Z nimi ten świat kręci się a ja nareszcie mam swoje miejsce na Ziemi.
Kiedy już uspokoiłam oddech i otarłam policzki, nagle wszedł do pokoju mój M. A ja, jak gdyby nigdy nic, powróciłam do stanu sprzed „tego” momentu w ukryciu. Mam nieodparte wrażenie, że nie tylko ja takie momenty miewam.
Kobiety są wrażliwe. Jakiekolwiek by nie były silne, odważne i niezłomne, a nawet momentami niedobre czy czepialskie, to są cholernie wrażliwe i kochające.
A gdy jesteśmy szczęśliwe, to płaczemy ze szczęścia. Zazwyczaj w ukryciu … :*
5 komentarzy
Magda.. Piszesz, że to wszystko na co czekalas jest tu i teraz, w tym momencie. Z dwoma wspaniałymi maluchami i kochającym mężem. Że nic więcej nie trzeba.. Mam tak samo. Rok temu zostałam mamą cudnej dziewczynki, było to spalenieniem moich marzeń. Razem z mężem odnajdujemy się w roli rodziców, wspieramy, jesteśmy przeszczesliwi. I w całej tej szczęśliwości brakuje mi czegoś bardzo.. Są to przyjaciele których kiedyś było sporo..uwielbiałam otaczać się Ludźmi, spędzać z nimi czas, dyskutować, śmiać się, zarywac z nimi wakacyjne noce. Z niewiadomych przyczyn zniknęli, mimo że ja nie zatrzasnelam drzwi. Ba, ja próbowałam mimo malutkiego Dziecka dbać o te znajomości..czuję się przez to bardzo, bardzo samotna, mimo że rodzinę mam przecudowna. Jak jest u Ciebie? Czy Chłopaki, cała trójka potrafią zastąpić Ci paczkę znajomych, przyjaciółkę??
Marta, za niedługi czas docenisz jaką to miało ogromną wartość, ten naturalnie występujący filtr znajomości. U nas było tak samo. Dziś z perspektywy czasu zobaczyłam jaką siłę daje mi moja rodzina, siłę, której nie dawały żadne wyjścia ze znajomymi przed posiadaniem dziecka. Kiedyś byłam wściekła z powodu kończących się znajomości, potem smutna i też samotna, a na koniec odkryłam coś wspaniałego. Że trzeba podziękować wszystkim ludziom, jakich się poznało, nawet jeśli rozstanie było dosyć przykre. Trzeba pamiętać o tym, co dobrego się przeżyło, a potem poznawać nowych ludzi, którzy pojawiają się w naszym życiu właśnie wtedy, kiedy zostajemy rodzicami. Okazuje się, że to bardzo naturalna kolej rzeczy. Powodzenia :)
I ja płakałam w samotności i ze szczęścia i ze smutku.
Marta..mam tak samo -mam mojego ukochanego synka i mojego P. koleżanki jedynie te z pracy. Znajomi i przyjaciele z przed bycia mamą- bezpowrotnie zniknęli. Dlaczego? nie wiem… może tak czasem jest, już nawet się nad tym nie zastanawiam. Ale powiem szczerze brakuje mi przyjaciółki, kogoś bliskiego, małego grona dobrych znajomych (nie tylko mojego P.) z kim mogłabym po prostu pobyć, rozmawiać i pośmiać się z byle czego, spotkać się przy kawie, albo wygadać się. Już pomyślałam, że coś jest nie tak, że ludzie których ( tak myślę) dobrze znałam odwrócili się, zapomnieli. Ale czytając twój wpis uświadomiłam sobie, że nie tylko u mnie ” ci dobrzy znajomi” dali ciała, zapomnieli.
Witam, ja jestem mamą wspaniałej dwójki ( dziewczynka 2 latka i chłopiec 3 miesiące) i też zdarza mi się płakać ze szczęścia :) Kiedyś, oglądając zdjęcia mojej córki jak była jeszcze malutka, nie mogłam powstrzymać łez, a co tam, ryczałam jak bóbr. Tak z jednej strony, czekam aż dzieci bedą trochę większe, bedą sie razem bawić, a ja /my bedziemy mieć w końcu troche czasu dla siebie. Z drugiej strony przeraża mnie jak szybko ten czas upływa. Dopiero była ciąża, jedna, potem druga, a tu proszę, dwa lata jak z bicza strzelił. Czasem mam wrażenie że nie wystarczajaco wchłaniam (czy to dobre słowo?) to całe szczęście, że nie całkiem wykorzystuje ten czas który spędzam z moimi dziećmi. W każdym razie dobrze wiedzieć, że jest nas więcej :)
Pozdrawiam
S.