To był ewidentnie przeszkadzający w codziennym życiu defekt, na który od pewnego czasu nie miałam już wpływu i załamywałam ręce. Mogłam się dwoić i troić, masować i pielęgnować, a i tak wracałam zawsze do punktu wyjścia.
Jedni powiedzą, że jestem wybitnie próżna i nie powinnam podejmować się pisania na tego typu tematy. Wszak oni chcą artykuły ambitniejsze, merytoryczne i tego rodzaju wynurzenia w ogóle ich nie obchodzą. Doszłam jednak do wniosku, że na tyle poprawił się mój komfort życia od czasu tamtego pamiętnego dnia, o którym za moment napiszę, że nie mogę tego przemilczeć.
Ja chcę się z Wami dzielić sprawami dobrymi, pozytywnymi, które być może i u Was zasieją ziarno zmian i trafią na punkty, które i Wy chcecie zmienić. Od czasu tamtej wizyty wiele się u mnie zmieniło, naprawdę. Bywają dni, podczas których wręcz lewituję z lekkością, której wcześniej nie miałam.
Wiecie, co było moim problemem? Pewnie część z Was już się domyśliła po pierwszych zdaniach.
Odkąd pamiętam miałam problemy z suchymi i wybitnie pękającymi piętami.
Które prezentowały się fatalnie i bardzo przeszkadzały podczas chodzenia. Właściwie to już za czasów nastoletnich skóra na moich stopach rogowaciała w zastraszającym tempie a ja nie byłam w stanie sobie z nią poradzić. Robiłam, co mogłam. Usuwałam martwy naskórek, nawilżałam, natłuszczałam. Dbałam o odpowiednią ilość przyjmowanych płynów, starałam się dbać o zbilansowaną dietę, a i tak nie miało to wpływu na wygląd moich pięt, które codziennie musiałam traktować tarką, aby móc je pokazać światu.
Po mojej drugiej ciąży problem jeszcze się pogłębił. Mam wrażenie, że na wygląd mojej skóry, szczególnie na stopach, ma wpływ moja niedoczynność tarczycy, którą mam co prawda pod kontrolą, a jednak sieje ona spustoszenie w moim naskórku.
Czego to ja nie próbowałam, aby poradzić sobie z moimi piętami!
Najlepsze na świecie tarki. Kremy z mocznikiem, który miał za zadanie zmiękczyć skórę w tamtych rejonach. Wygładzanie frezarką. Codzienne natłuszczanie! Matko i córko! Zwariować można było! Właściwie to musiałabym spędzać co najmniej pół godziny dziennie ogarniając same moje stopy, aby wyglądały one znośnie w letnich klapkach. Sorry (wybaczcie kolokwializm), skąd ja mam wytrzasnąć pół godziny dziennie na stopy, jak ja ledwo znajduję czasami kwadrans na zjedzenie śniadania w całości…
Na domiar wszystkiego doszedł kolejny problem, którego sama się nabawiłam przez to nieustanne tarcie i traktowanie niemałym stężeniem moczniku w preparatach – zaczęły mi pękać pięty! Ale one nie pękały ot tak leciutko. W niektórych miejscach pęknięcia były głębokie na pół centymetra i uniemożliwiały mi one chodzenie. Totalna porażka na własne życzenie, ale skąd miałam wiedzieć, którędy mam kroczyć po ścieżce pedicure’u skoro każda znajoma kosmetyczka mówiła mi to samo:
„Dobra tarka + krem zmiękczający. Inaczej się nie da!”
A bzdura! Pewnego dnia, czytając jeden z artykułów w internecie na temat pielęgnacji stóp przeczytałam wypowiedź … podologa! Nie wiedziałam w ogóle co to za specjalista. Zaczęłam googlować, dowiadywać się i okazało się, że podologia to dziedzina medycyny zajmująca się diagnozowaniem i leczeniem chorób stóp i stawu skokowego.
Co więcej – w naszym kraju pomału zaczyna być coraz powszechniejsza i zdobywa uznanie zainteresowanych. Czyli reasumując – podolog, to jest specjalista (zazwyczaj nie lekarz, a kosmetyczka/kosmetolog/pedikiurzystka, która jest po dodatkowym szkoleniu/szkole z zakresu podologii] i ma wiedzę w zakresie profesjonalnego, niemalże chirurgicznego zajmowania się defektami naszej skóry na stopach. Ma do dyspozycji niemałą wiedzę i sprzęt często chirurgiczny (którego raczej nie mają kosmetyczki) dzięki któremu jest w stanie kompleksowo ogarnąć problematyczne stopy, w tym stopy osób cierpiących na cukrzycę, z deformacjami palców, z odciskami, modzelami, brodawkami, etc. Mogłabym wymieniać bez końca!
I co? I pewnego dnia, rok temu dokładnie, udałam się do podologa, swoją drogą przez przypadek okazało się, że jest moją czytelniczką (pozdrawiam Martynę!) która podczas jednej wizyty trwającej niecałe dwie godziny zniwelowała mi pęknięcie w pięcie o głębokości ok. 0,5 cm i…
… doprowadziła w końcu moje stopy do stanu używalności!
Kazała odstawić krem z mocznikiem, który moje stopy dodatkowo przesuszał, i zasugerowała mi zakup maści propolisowej i częste natłuszczanie stóp. I od tamtego czasu po pęknięciach nie ma śladu! :-)
Zabrakło mi co prawda regularności w chodzeniu do podologa i trochę moje stopy zapuściłam przez ostatni rok, ale od dwóch miesięcy, kiedy jestem u moich Teściów na Podkarpaciu i mogę zostawić im dzieci na 2h, to idę do podologa [tak! O dziwo podologów jest coraz więcej w Polsce – szukajcie ich w swoich miejscowościach! :-)].
Wizyta raz na 2 miesiące u mnie wystarcza. Podolog bierze w swoje ręce skalpel i inne narzędzia, usuwa co trzeba w sposób mega profesjonalny i turbo precyzyjny, wygładza później frezarką. Moja teściowa, która miała na stopach ogromną ilość głębokich odcisków, niebawem czeka na drugą wizytę, podczas której pozbędzie się ich po 10 latach chodzenia do pani kosmetyczki, która jeszcze pogarszała stan tych odcisków nie traktując ich odpowiednimi narzędziami. Ratowała ją po prostu tym, czym umiała ratować. A tutaj potrzebna była wiedza i narzędzia podologa…
Także, dziewczyny! Moje życie ma naprawdę inną jakość odkąd odwiedziłam podologa po raz pierwszy. Nie wstydzę się już moich stóp. Nie wydaję majątku na kosmetyki, które i tak nie robiły im dobrze. Mogę skakać, biegać i nic mi nie pęka, nie boli. A wiedzą, co mam na myśli wszyscy ci, którzy przeszli to co ja lub moja Teściowa. Jest cudownie! :-)
Mały apel ode mnie do Was – szukajmy podologów i rozsiejmy wieści o tym wsród tych, którzy mogą mieć spore problemy ze stopami. Chodzenie i pokazywanie stóp w odkrytych klapkach jest możliwe i może być w końcu przyjemne, potwierdzone info! ;-)
Piąteczka! :-)
2 komentarze
Przeczytałam z ciekawością, bo znam kogoś, kto z tego powodu też cierpi.
Szczesliva, dobrze że o tym piszesz, myślę że sporo jest osób takich jak Ty i ja, które po ciąży mają kłopoty ze stopami. Tobie pękały pięty a mi przez ciążową opuchliznę stóp zaczęły wrastać paznokcie w paluchach- ból nie do opisania przy każdym dotknięciu. Uratowała mnie- a jakże!- pani podolog, z którą co prawda ciągle jeszcze walczymy z ostatnim opornym zadziorem, ale to dzięki niej mogę biegać za już rocznym synkiem. Piąteczka!