Jeszcze całkiem niedawno byłam bardzo wojowniczo nastawiona do wszędobylskich rad, którymi próbowali mnie częstować inni. Szczególnie w temacie wychowywania dzieci zawsze znalazł się ktoś, kto zobaczył, że robię coś inaczej i próbował mnie nakierowywać na „właściwe” tory.
I tym oto sposobem byłam wytykana, że rozszerzanie diety drugiego niemowlaka zaczynam od warzyw a nie od owoców, albo że kaszkę mieszam łyżeczką a nie widelcem, jak podobno jest lepiej. Niektórzy punktowali mnie, że najlepsza do pielęgnacji skóry dziecka po kąpieli jest stara poczciwa oliwka a nie np. olej kokosowy, który uwielbiały moje dzieciaki, albo że do zupki dziecka należy dodawać łyżeczkę masła bo wszystkie babcie i prababcie tak od dawna robiły.
I im moje dzieci były starsze, tym tych rad i tego zdziwienia ze strony innych przybywało.
Przy czym w pierwszych miesiącach życia mojego pierworodnego przyjmowałam wszystko na klatę i miałam wrażenie, że mam totalne braki i pewnie wyglądam jak taka spłoszona płotka, dlatego wszyscy rzucają mi się z dobrymi radami, które … wcielałam w życie jak durne cielę.
Dopiero później zorientowałam się, że to nie tak. Że to miłe, że ktoś chce pomóc i w jakimś temacie doradzić, jednak w wielu przypadkach niestety nie ma racji i powinien odpuścić uznając fakt, że to ja jestem matką mojego dziecka a nie ktoś inny i jest duża szansa, że wiem jak właściwie postępować z moim dzieckiem.
Dla niektórych to było niepojęte i musiałam przebyć długą drogę, aby uzmysłowić tym osobom, że wiedza medyczna poszła zdecydowanie do przodu a zalecenia dotyczące żywienia dzielą od tych dawnych lata świetlne. Co więcej – dostęp do rzetelnych informacji i specjalistów w dobie internetu i powszechności wielu usług jest na tyle szeroki, że nie muszę się posiłkować domysłami a wszystko jestem w stanie sprawdzić. Ba! Oprócz tego wszystkiego jak większość matek posiadam coś takiego jak intuicję i „zdrowy pomyślunek”, jak to mówi mój dziadek, i to dzięki tym dwóm cechom moje dzieci mają się świetnie.
Nie zapomnę pewnego spotkania z osobą sporo starszą ode mnie, która zawsze próbowała wprawić mnie w zakłopotanie. Za każdym razem, gdy pojawiałam się w domu tej osoby z moimi dziećmi byłam torpedowana pytaniami i sugestiami, że czynności, które wykonuję przy dzieciach, mogę zrobić lepiej i tylko wystarczy, że tej osobie zaufam, bo cytuję: „ja mam doświadczenie a Ty dziecko drogie jeszcze wiele się musisz nauczyć”. Za każdym razem byłam tym zdaniem zniżana do parteru, przynajmniej takie miałam odczucie. Bałam się wyjść z jakąkolwiek ripostą, bo wydawało mi się, że to będzie obraźliwie w stosunku do tej starszej osoby. Tymczasem zupełnie szczerze nie było tezy, z którą bym się zgadzała. Doszło do tego, że zaczęłam unikać wizyt w tym domu, bo wiązały się one z niezręcznością i pewnego rodzaju sadzaniem mnie do kąta, które niebardzo było mi po drodze.
Po roku, podczas którego ani razu nie pojawiłam się we wspomnianym domu, pewnego dnia pojechaliśmy tam ponownie. O dziwo, jak nigdy nie bałam się konfrontacji i wtedy już jako matka dwójki dzieci pojechałam tam z przekonaniem, że tym razem kobieta nie zrobi ze mnie dżemu i nie zje mnie na śniadanie, a ja zamiast wracać na tarczy to wrócę z tarczą, jak powinnam.
I nie myliłam się. Przez tamten rok wiele się nauczyłam a skóra mi zhardziała. Zyskałam jeszcze coś takiego, co nazywam „matczyną pewnością siebie”, dzięki której taranuję rzeczywistość.
Do dzisiaj nie zapomnę dialogu, który zmienił bieg tamtej relacji i nareszcie pokazał mnie nie jako zlęknioną matkę a jako pewną siebie kobietę, która ma dwójkę dzieci i wie co robi:
– Dziecko drogie, a dlaczego Ty nie dajesz mu zupki tylko od razu drugie danie? Przeziębisz mu żołądek. Ty ucz się od starszych.
Wypaliłam wtedy tekstem, który zupełnie jakby bezwiednie sam wyszedł z moich ust, ale wniósł mnie w tamtej relacji o poziom wyżej i uciął jakiekolwiek dalsze sugestie, co bardzo doceniam od tamtej pory.
Ze stoickim spokojem i delikatnym uśmiechem, grzecznie i bez żadnej butności patrząc się tej osobie w oczy powiedziałam coś, co było najszczerszą prawdą i już dawno powinnam była to sobie i tej osobie uzmysłowić:
– Wiem, że to może szumne, co powiem. Będę jednak szczera: najmniej o macierzyństwie nauczyłam od innych. A najwięcej nauczyłam się od samej siebie.
Cisza wtedy była bardzo wymowna, ale o dziwo zyskałam wtedy w oczach tamtej kobiety szacunek i zobaczyłam nareszcie zrozumienie. Żeby nie było – przyjmuję na klatę konstruktywną krytykę, ale zdecydowanie zatrzymuję już próby wjechania mi czołgiem na moją posesję ;-)
Piąteczka!
2 komentarze
Powiedz mi proszę Cię bardzo kto Ci takie reprymendy dawał to powiem Ci coś bardzo ciekawego
Jako ojciec też niedowierzam z jaka pewnością siebie moja babcia mówi mi, żeby założyć w lipcu dziecku czapkę albo żeby wsadzić do chodzika to szybciej mięśnie wzmocni. Zgadzam się trzeba mieć rodzicielska pewność siebie i nie bać się powiedzieć „przepraszam, ale ja moje dziecko wychowuję inaczej”. Żółwik!