post archiwalny
Jeśli szukacie jedynej i właściwej recepty na to, jak w ciągu jednego dnia wskrzesić Wasz związek, który po urodzeniu dziecka wszedł w fazę uśpienia albo w fazę rzucania mieczami, to nie znajdziecie tutaj na to recepty.
Jeśli myślicie, że podam Wam jak na tacy sposób na to, jak sprawić, aby obudzić w Was pokłady energii, czułości, seksu i miłości, to możecie właśnie w tym momencie przestać czytać ten post, bo ja ani nie jestem psychologiem, ani seksuologiem ani też nie mam mocy sprawczych, aby cokolwiek zmienić o 180 stopni.
Jedyne co mogę zrobić, to opowiedzieć Wam odrobinę mojej historii związku i zasiać w Was ziarno nadziei, w pewnym sensie zainspirować Was i zmotywować do działania. Bo najgorszą rzeczą, jaką można zrobić, kiedy zauważymy jakieś sygnały a codzienność wgniata nas do parteru, to robić dosłowne NIC. Czyli spocząć na związkowych laurach i myśleć, że to samo minie, albo nadejdą kiedyś lepsze czasy, albo o zgrozo taka jest kolej rzeczy, że najpierw są motylki a następnie przychodzi moment kolokwialnego wqrwienia albo obojętności wobec partnera.
Poprzez „kryzys w związku” „ratowanie małżeństwa” nie mam na myśli w dzisiejszym poście zdrady, braku miłości czy obojętności i totalnego wdupiemania. Dzisiaj skupię się raczej na etapie, przez który prawdopodobnie przechodzi większość par zderzających się z narodzinami dziecka a codzienność daje im w dupę. Na tyle daje im w dupę, że jakikolwiek czas spędzany razem jest w towarzystwie dzieci, a wieczorami myślą oni wyłącznie o spaniu, bo rzeczywistość wyżyma ich jak starą gąbkę. Natomiast kontakty z partnerem są ograniczone do minimum, a jeśli do nich w ogóle dochodzi, to zazwyczaj kończą się kłótnią o byle pierdołę. #StoryOfMyLife
Opowiem Wam odrobinę o nas, aby przybliżyć Wam obraz sytuacji.
Należymy do bardzo kochających się par. Naszym problem nie był nigdy brak miłości, a zmęczenie codziennością. Brak czasu dla nas jako pary i brak innej perspektywy niż towarzystwo naszych dzieci. Jedni zaraz powiedzą: „Hola, hola! Dzieciaczki powinny być całym naszym światem! Nie przesadzasz? Związek teraz musi zejść na boczny tor!”
No właśnie żadne kur..a „Hola, hola!” i żaden „boczny tor”. Bez naoliwionego i rozumiejącego się związku raczej trudno będzie o harmonię w rodzinie.
Wracając do naszej sytuacji – oboje z moim M. sporo pracujemy, nie mamy rodziny na podorędziu gotowej w każdej chwili pomóc i do tej pory wydawało nam się, że tak było, jest i zawsze musi być, że jesteśmy samowystarczalni. Doszliśmy do punktu, w którym kładliśmy dzieci spać (klasyczne przykłady high need babies, totalnie wyczerpujące egzemplarze ;-)) i zasypialiśmy razem z nimi. A rano rosła nasza wewnętrzna frustracja spowodowana tym, że nie ma tej naszej dawnej intymności, tych rozmów wieczornych, tego wszystko co było i scalało, dawało energię kiedyś. Nie było czasu pogadać jak kochająca kobieta z kochającym mężczyzną. Nie było czasu usiąść i spróbować pokazać partnerowi, że tak dłużej już nie da się być w szczęśliwym związku.
Ja należą do osób, które niezmiennie uważają, że podstawą w związku jest dialog, a tutaj nie było czasu nawet na spokojną rozmowę w cztery oczy z moim Mężem [tak, wiem że niektórzy czepiają się tej dużej litery w tym słowie przeze mnie pisanym – to nie mój problem. Dla mnie to zawsze będzie duże „M” i tyle w temacie].
Pod koniec 2016 roku doszliśmy do ściany i uznaliśmy, że dłużej tak być nie może. Że czas to zmienić, bo zarżniemy się fizycznie, psychicznie i przestaniemy patrzeć na siebie jak na przyjaciół i kochanków, a zaczniemy szukać w tej całej sytuacji dziury w całym obwiniając siebie nawzajem o to, że nie mamy czasu nawet przytulić się w ciszy i spokoju.
Pewnego dnia mój Mąż wpadł na pewien pomysł, który wydawał mi się być zupełnie nie do zrealizowania. Myślałam, że to rozwiązanie będzie kosztowało majątek, to po pierwsze. Po drugie nie sądziłam, że nasze dzieci zaadaptują się do tej sytuacji. A po trzecie, nie wierzyłam, że uda nam się znaleźć taką osobę, która sprosta naszym wymaganiom.
Jakie to było rozwiązanie? Postanowiliśmy poszukać osoby, która bez łaski, bez proszenia, łaszenia z chęcią raz na 1-2 tygodni wpadnie do nas i zaopiekuje się naszymi dziećmi, a my w tym czasie wyfruniemy z domu jak za dawnych lat. I udało się! Trafiliśmy na osobę, która z największą ochotą i za standardowym wynagrodzeniem, zajmuje się naszą dwójką, a my idziemy w długą!
Raz na tydzień wieczorową porą wychodzimy z moim Mężem z domu i zostawiamy nasze dzieci z kimś, kto wypełnia ich czas po brzegi świetną zabawą i ciepłem, dając nam wtedy godzinę czy dwie TYLKO dla nas! Nie wierzyłam, że to się uda, tymczasem wystarczyło popytać znajomych i zacząć działać, czyli znaleźć kogoś, kto z przyjemnością przyjdzie zająć się naszymi dziećmi, zarobi parę groszy a nam da wolne!
Ktoś zaraz się obruszy, że to kosztuje! Tak, kosztuje. Wszystko kosztuje! Jeśli posiadamy samochód, to go serwisujemy! Wymieniamy olej, tankujemy, po to, by służył nam jak najdłużej. Czy przypadkiem związek nasz nie jest właśnie takim samochodem, który potrzebuje czasami serwisowania, holowania i tankowania? To właśnie te wspólne wieczory, które fundujemy sobie od kilku tygodni sprawiły, że ponownie patrzymy na siebie jak na parę kochanków (nie, nie boję się tego słowa, bo mam tutaj na myśli jego pozytywne znaczenie), jak na kogoś z kim można pogadać, pośmiać się, złapać za rękę, wypić lampkę winę i obgadać dzień bez wrzasków i łapania za nogawkę!
Nie ukrywam, że poczyniliśmy najlepszą inwestycją ostatnich lat, inwestycję w nasz związek! Choćbym miała posprzedawać wszystkie moje książki i ulubione płaszcze, by móc cieszyć się tymi wieczorami, to zrobię to! Cieszę się, że mój Mąż był głównym motywatorem, bo mnie wydawało się to na początku nie do zrealizowania. Jakaś taka wewnętrzna matczyna blokada i durne poczucie winy mówiło mi, że to się nie uda.
Przechodzicie kryzys w związku, chciecie ratować Wasze małżeństwo i wydaje Wam się, że doszliście już do ściany? Frustracja goni frustrację, kłótnia goni kłótnie. Obwiniacie się o byle pierdoły i szukacie dziury w całym nie potrafiąc podać sobie ręki, a wieczorami padacie na twarz, bo Wasze dzieci skutecznie wypompowują z Was energię? Działajcie! Nie myślcie, że to samo minie, bo to prawdopodobnie będzie się tylko nasilać.
A jak jest u nas teraz? Czy to coś dało? Odżyliśmy! My wręcz wybiegamy z domu, kiedy przychodzi ten jeden dzień w tygodniu i te dwie godziny, które spędzamy tylko ze sobą! Randka z mężem? Można? Można! ;-) A nawet trzeba!
11 komentarzy
Magdo droga nosze się z zaproszeniem Cie na kawę juz chyba od pól roku…i tym cudownym wpisem zmotywowałaś mnie do działania! Właśnie doszliśmy do tego punktu, w którym bez niani raz na jakis czas chyba sie całą naszą czwórka pozagryzamy :) Również wstrzymywała mnie obawa kto sobie z naszymi wybitnie aktywnymi szkrabami poradzi aż tu pojawiło sie światełko w tunelu…mogę prosić o jakiś namiar na Panią nianię na priv? herok.marzena@gmail.com
I na ta kawę moze w końcu uda nam sie umówić, no! Mieszkamy na podgórzu :)
Super wpis, bardzo inspirujący. Spróbuję. Coraz bardziej się od siebie oddalamy ale mój M. problemu nie dostrzega, dostrzec nie chce albo wyraźnie to bagatelizuje. A mamy gromadke większą od Twojej bo w domu są 3 dziewczyny:8,5 i rok. Często dopada mnie zmęczenie, rutyna i marazm i nawet nie chce mi się o nas walczyć. Bo jak on nie chce to dlaczego tylko ja mam chcieć? Ale wiem że to nie jest rozwiązanie. Może jak nastenym razem będzie u mnie mamą zostawię ją z całą trójką i gdzieś to wyciagne. Przynajmniej spróbuję. Pozdrawiam.
Super sprawa !! Myślę że to jest to i dla mojego związku dobrym pomyslem na odbudowanie relacji ! Może zbiore sie w sobie i odciagne mlego dzieciaszki zostawie z bancia i ciocia i wybierzemysie moze na randkę. Moze znowu bedziemy rozmawiać jak dawniej. Kto wie ? Wiem jedno muszę cos zrobic bo może sie to źle zakończyć! Dziękuję za otuche i motywacjie ?Pozdrawiam
Dobrym pomysłem jest też umówić się z innymi „dzieciatymi” znajomymi i wymieniać się na zasadzie: w ten weekend przez powiedzmy 3 godziny my się zajmujemy całą gromadą, a wy macie wychodne, a w następnym my podrzucimy wam dzieciaki i zajmiemy się sobą. Super rozwiązanie pod warunkiem, że są to osoby dobrze nam znane i mamy pewność, że ich metody wychowawcze nam pasują i że brzdące będą mieć opiekę na zadowalającym nas poziomie.
Święta racja! My na pierwszej randce czuliśmy się bardzo dziwnie, chodź oboje bardzo chcieliśmy.Potem było coraz lepiej, nasz związek ożył ,a dzieci maja teraz szczęśliwych rodziców ! To cały proces w naszych głowach przedewszystkim! Ale musimy tez robić coś dla siebie jako pary! Przestanmy narzekać i do dzieła kochane !
super pomysł, mnie i bez dzieci brakuje czasu , uroki pracy i dalekich dojazdów, zmęczenie codziennością i problemami zabija związek, super, że to Twój M na to wpadł:)
:) :)
Przy antybutelkowym dziecku się nie da…
Randa z mężem jak najbardziej :) my choć robimy to pare razy w miesiacu tylko to i tak sukces ale warto dbać o swoja miłość a mój M jest w niebo wzięty kiedy, któraś z babć wezmie wezmie małego na weekend i możemy pobyć razem sami i nacieszyć się soba choć jestem teraz w drugiej ciąży i senność jest silniejsza czasami ode mnie to dajemy rade. Ważne by rozmawiać jeśli się coś dzieje my to robimy od narodzin syna bo były wzloty i upadki baa nawet kłótnie o to, kto przebiera dziecko i kładzie spać. Rozmowa zdziałała cuda bo warto mówić jesli się coś dzieje źle :)
My zapisalismy się na kurs tańca disco fox – to taki weselny 2 na 1. Raz w tygodniu i to też nasze małe randki :) Trzyma nas w to ryzach, żeby się nie kłócić,bo wiadomo do piątku trzeba być pogodzonym, Polecam :)
Cięzko przy dzieciach z mała różnica wieku. Cały czas jest coś do roboty… cięzko czasem zjeść konkretny posiłek bo wszystko w biegu. Ciągle wypominanie mężowi że to nie tak robi i zaraz kłótnia. Potem każdy idzie w swoją stronę. Wyjście razem wydaje się nieosiągalne niczym podróż na księżyc- nikt nie chcę zostać z dwójka maluszków. Kółko się kręci i tak cały czas ciągle w biegu byle dzieci były szczęśliwe a rodzice wchodzą sobie do gardeł…