Należę raczej do spokojnych osób, które starają się trzymać swoje nerwy na wodzy. Próbuję często postawić się na miejscu drugiej osoby i spojrzeć na sytuację z innej perspektywy. W końcu moja opinia nie zawsze musi być tą najsłuszniejszą. Może być jedynie najmojszą ;-)
Gdzieś tam z tyłu głowy wizualizuję sobie to, że motywem działania drugiego człowieka w stosunku do mojej osoby jest ludzka życzliwość a nie bezmyślność czy wrogie zamiary. Wszak świat podobno z natury jest dobry, przynajmniej tak mnie uczono w dzieciństwie.
Mam jednak pewne jasne i klarowne zasady, którymi kieruję się w życiu. A odkąd jestem rodzicem patrzę na świat wielowymiarowo, również z perspektywy mojego dziecka a nie tylko kobiety, która jest matką. Zresztą, inni ludzie mają prawo wymagać tego samego ode mnie – szanujmy tę przestrzeń, która jest nasza i nie wchodźmy w rewiry, które nie są nam dedykowane.
I tak jak nigdy nie pozwolę, aby obca osoba krzyczała czy biła moje dziecko, tak i ja nigdy nie podniosę głosu czy ręki na drugą osobę, m.in. z szacunku do drugiego człowieka. Mam też zasadę, że nie karmię nieswoich psów czy kotów, nie zrywam jabłek z jabłoni sąsiada i nie wchodzę bez pytania na posesje, które do mnie nie należą. Przykładów można by mnożyć.
Idąc dalej – uczę też moje dzieci, aby nie przyjmowały poczęstunku od obcych, a jeśli ktokolwiek im taki zaoferuje a mnie nie ma przy nich, to mają obowiązek najpierw zapytać się rodziców, czy mogą, a oferującemu mają grzecznie aczkolwiek stanowczo odmówić. I te zasady nie dotyczą tylko obcych osób, ale również części rodziny, która swojego czasu lubowała się w karmieniu moich dzieci słodyczami przed głównymi posiłkami, które w rezultacie były nietknięte.
Wracając jednak do tytułowej sytuacji, która miała miejsce niespełna tydzień temu. Razem z moim starszakiem wychodziliśmy z jednego z krakowskich supermarketów. W prawej ręce trzymałam dłoń starszaka, w lewej zakupy. Wychodzimy na parking i nagle zatrzymuje nas pani w średnim wieku, trzymająca swojego yorka na smyczy.
– O jaki śliczny królewicz! -rzecze zagadując nas.
Zatrzymujemy się na moment, aby wymienić życzliwy uśmiech i idziemy dalej.
– Królewiczu, poczekaj poczekaj! Mam coś dla Ciebie! – dodaje.
Odwracamy się w jej stronę trochę zmieszani i widzimy, jak z kieszeni wyciąga garść cukierków. Mój starszak patrzy na mnie badawczo a ja lekko krzywię uśmiech sugerując, że to raczej nie jest dobry pomysł.
– Dziękuję. Nie mogę. – odpowiada mój trzylatek skromnie, ale jednocześnie trochę dumnie, jakby wiedział, że robi dobrą rzecz.
– To prawda. – skinęłam głową. To bardzo miłe z Pani strony, jednak nie pozwalam synowi na częstowanie się niczym od obcych, dlatego nie możemy wziąć cukierka. – dodałam bardzo życzliwie.
– Ale to tylko cukierek, pani przesadza! Pod kloszem najlepiej schowajcie dzieciaki! – dodała.
Nie chciałam ciągnąć dyskusji, bo widziałam w oczach kobiety gniew i zupełne niezrozumienie. Ale kobieta nie dawała za wygraną i już otwierała buzię, aby kolejne zdania wykrzyczeć.
– A jak Pani i pani psu zaproponuję teraz trzy plasterki szynki, świeżo kupionej, to przyjmie Pani na poczekaniu i zje? Razem z pieskiem?- zapytałam grzecznie wskazując na nasze zakupy.
– Ale szynka to nie to samo! Co pani opowiada! Zresztą moja Żabcia szynki sklepowej jeść nie może! Ona tylko suchą karmę!
I w tym momencie zauważyłam w jej umyśle iskrę! Przebłysk inteligencji! Uff, ogarnęła! ;-) Machnęła ręką zapowietrzona po same płuca i odwróciła się z psem na pięcie.
Czyli jednak społeczeństwo zrozumie cudzą perspektywę, o ile wskażemy podobny przykład z ich podwórka ;-)
1 komentarz
Świetnie sobie poradziłaś!! Podoba mi się :D