Jest wieczór. Już o 17.00 z minutami miałam dość, bo towarzystwo po przyjściu ze szkoły i przedszkola chyba się zmówiło i zaczęło marudzić na każdy możliwy temat. Temu za gorąco, tamtej za zimno. Zupa nie taka, kotlet za ciepły. Szklanka zbyt okrągła.
Typowy wtoreczek, kiedy macierzyństwo Cię dojeżdża, a jedyne, co możesz zrobić w chwili obecnej to albo udawać, że nie słyszysz tego skowytu, albo uciekać do biedry czy innego lidla pod pretekstem, że coś w lodówce się właśnie skończyło wiedząc tym samym, że na stracenie zostawiasz właśnie drugą połówkę, która będzie musiała wysłuchiwać tego ciągłego marudzenia o byle pierdołę.
Dzisiaj jednak wpadłam na trzeci sposób ulżenia sobie w niedoli. Kiedy usłyszałam kolejne mędzenie:
– Mamo, a ona się na mnie cały czas patrzy!
Wyszłam do łazienki. W tempie dość żwawym. Wyszłam teatralnie, tak aby towarzystwo zorientowało się, że nagle mnie nie ma i że znikam z przytupem w pomieszczeniu, do którego zwyczajowo drugiej osobie trudno się dobić, gdy jest zajęte.
Wyszłam tak, aby druga połówka usłyszała, że wyszłam. Wiecie. To jest takie wyjście smoka. Coś w stylu: zakładam na siebie złoty płaszcz i wypieprzam z tych skażonych marudzeniem pomieszczeń. Znikam, bo gdybym nie zniknęła w tym oto momencie, to by mnie macierzyński brak cierpliwości rozwalił od środka niczym kuchenka rozwala od środka za długo podgrzewaną w niej parówkę.
Weszłam do tej całej śmierdzącej z lekka łazienki, która miała być sprzątnięta jakoś w sobotę, ale nie składało się wtedy.
Wystawiłam nocnik za drzwi (jak matka czyści, to nie ma sikania na powierzchnie dopiero co wypucowane :P, a najlepiej gdyby od momentu ich wyczyszczenia w tym dniu nikt z nich już nie korzystał :P), zamknęłam się od środka i przywdziałam rękawicę gumową. Złapałam za gąbkę, wiecie za tę dyżurną łazienkową, którą to czasami człowiek miałby ochotę do zupy wrzucić wrogowi :P, i zaczęłam czyściś kibel, później bidet, a następnie okoliczne powierzchnie płaskie.
Podśpiewując sobie w rytmie baby shark 🦈 coś w stylu:
KurfaYaPjerdolę Dududududu 🎶
JeszczeChwilaAzginę Dududududu 🎶
Ile można dududududu 🎶
What the fuck
Yapierdolę dudududududu
MammiShark dudududududu
DajMisiłę dudududududu
What the Fuck.
Ten rym to chyba zna każdy.
Po niespełna dwóch kwadransach śpiewania i szorowania okazało się, że wyczyściłam nie tylko klozet i bidet, ale też wannę, brodzik, kaloryfer i inne elementy, których przy dobrym humorze raczej nie chciałoby mi się pucować. Słowem – śpiewając sobie i rzucając mięsem nie tylko wyczyściłam cały ten łazienkowy przybytek, ale też spuściłam z mojego wewnętrznego zaworu większość ciśnienia, które zdążyło się skumulować w mojej głowie.
Wychodzę z łazienki zrelaksowana (no umówmy się, że czyszczenie kibla może czasami bywać relaksujące :P) i słyszę, że towarzystwo cudem jakimś się uspokoiło! Wniosek wyciągnęłam jeden:
Pół godziny przeklinania pod nosem w rytmie znanych piosenek, w zamkniętym pomieszczeniu, wymagającym czyszczenia, bez dzieci i innych niepotrzebnych bodźców leczy duszę i koi matczyną cierpliwość bez pudła. A czasami nawet wystarczy pół godziny w łazience i scrollowania fejsa + przeglądania memów i od razu człowiek wychodzi stamtąd jak nowy :P
Brak komentarzy