Środowe popołudnie. Idziemy z moją pięcioletnią Gaią odebrać z treningu Starszaka. Wychodzimy z domu wcześniej, by zahaczyć jeszcze o plac zabaw. A plac zabaw jak to plac zabaw. Nic szczególnego. Mimo że nowy, bo jeśli pamięć mnie nie myli, to oddany do użytku rok temu, ale zaprojektowany chyba tylko po to, by jakkolwiek wypełnić tę miejską pustą przestrzeń, a nie by stworzyć faktyczną ruchową rozrywkę dla dzieci w różnym wieku. No, ale ja nie o tym dzisiaj.
W sumie miałam temat ten olać. Bo jak to bywa w tym internetowym świecie znowu zaraz zostanę posądzona o to, że szukam dziury w całym. Jednak są tematy, które pomimo ryzyka internetowych przepychanek, warto jednak poruszyć, bo zawsze jest szansa na to, że uratujemy choć jedno życie.
Środowe popołudnie. Siadłam sobie na ławce, by widzieć na wprost moją Gaię skaczącą po małych, wbudowanych w posadzkę trampolinach. Po chwili Gaia dostrzegła swoją koleżankę z przedszkola i tak najbliższy kwadrans spędziły na wariacjach. ;-) Plac zabaw pełen dzieciaków w różnym wieku. Najwięcej było dzieci przedszkolnych, ale nie brakowało również tych starszych, szkolnych, które robiły najwięcej zamieszania.
Nie zabrakło też dram, typowych dla tego typu miejsc, ale tutaj biję brawo jednej mamie z dwójką dzieci, której ulało się (i słusznie, bo i ja byłam bliska reakcji), gdy musiała patrzeć na nastolatka bawiącego się zabawkowym pistoletem, udającego że strzela z niego do swoich kolegów i innych dzieci na placu zabaw. Szczerze? Nie widzę potrzeby, by tego typu zabawki były sprzedawane w sklepach z zabawkami. Idąc dalej – pozwalać nastolatkowi, by brać taką „zabawkę” w miejsca publiczne? Już widzę mojego M., który nie miałby tyle cierpliwości co ja czy owa mama, i podszedłby do chłopaka bez czekania, skonfiskował pistolet przy okazji zgłaszając tę sytuację do pobliskiej „budki”, w której dyżuruje Pan policjant.
Chłopak był pod opieką mamy i babci (?), które niespecjalnie przejęły się tematem, bo po jakimś czasie chłopak znowu pistolet trzymał w ręce… Ale w międzyczasie zadziała się jeszcze „ciekawsza” sytuacja i całe szczęście, że miała ona szczęśliwe zakończenie!
Kiedy moja Gaia chichrała się na trampolinach ze swoją koleżanką po drugiej stronie placu zabaw, to tuż obok mnie zaczął krzątać się mały chłopczyk.
Myślę, że mógł mieć niecałe dwa latka. Wyglądał trochę tak, jakby się błąkał to tu to tam, stópki bez bucików, cały w pyle od żwiru, którym wysypana jest ścieżka. Żadna z osób dorosłych obecna na placu zabaw nie wydała się być nim zainteresowana i przez chwilę miałam wrażenie, że może chłopczyk został porzucony?! Za dużo chyba oglądam pierdołowatych video w social mediach, że taka myśl mnie wtedy naszła, ale serio, taką myśl właśnie wtedy miałam. Nikt, dosłownie nikt nie zwracał na chłopca uwagi.
W pewnej chwili chłopczyk zaczął się oddalać od mojej ławki i zaczął podążać nieporadnie ale szybko w stronę jezdni! Ja serce w gardle, zerwałam się w jego stronę, zatrzymałam go za rękę, ale już zdążył wbiegnąć na jezdnię! Jakie szczęście, że dopiero za kilka sekund jakiś samochód zaczął jechać tą ulicą!
Zawróciłam chłopca w stronę placu zabaw i ogarnęłam, że nikt z dorosłych nawet tej sytuacji nie zauważył, a już na pewno nie zauważyła jej mama, która powinna przecież gdzieś być obecna na placu zabaw!
Bo gdyby była obecna, to by chyba podbiegła po dziecko tym bardziej, że było naprawdę o krok od tragedii..
Rozkojarzyłam się w międzyczasie, bo moja Gaia w tym samym czasie przewróciła się i zaczęłam gasić pożar związany z jej kolanem, ale cały czas miałam oko na chłopca i szukałam go wzrokiem, bo chciałam mieć pewność, że zaraz pójdzie do swojej mamy. Popatrzyłam za zegarek i musiałyśmy szybko zerwać się po odbiór starszaka z treningu i w tym samym czasie zobaczyłam, że mama chłopca była jednak cały czas obecna na placu zabaw! Bo chłopczyk zaczął bawić się żwirem i zaczęła go z tego żwiru podnosić.
I to była ta sama mama, której syn bądź wnuk bawił się pistoletem! Tak była zajęta rozmową, że nawet nie zobaczyłaby momentu, w którym samochód potrąca jej dziecko… :( Przy okazji stojąc od tego dziecka co najmniej 25-30 metrów dalej… Miałam w planach porozmawiać z nią wracając z treningu, ale już jej nie było, gdy wracaliśmy do domu. :( Pluję sobie w brodę, bo mogłam zareagować od razu.
Konkludując i próbując jednocześnie nie wieszać psów na rodzicach, ale są jednak jakieś granice bycia wyluzowanym rodzicem ufającym swojemu dziecku:
Plac zabaw to nie jest miejsce, w którym możemy jako rodzice stracić czujność. A oczy dookoła głowy musimy mieć szczególnie na tych placach zabaw, które są położone w pobliżu jezdni. Nasze dzieci mają tylko jedno życie, które w wielu przypadkach zależne jest właśnie od naszej czujności…
A ja dzisiaj mam w planach napisać wniosek do Zarządu Dróg Miasta Krakowa, w którym zaapeluję o zamontowanie progów zwalniających na całym odcinku tego pasa zieleni, bo to naprawdę nie są żarty, gdy plac zabaw nie jest odgraniczony zamykaną furtką, a samochody mimo ograniczonej prędkości prują tym odcinkiem z prędkością światła…
uff. Byle nigdy więcej takich sytuacji…
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też się nim podzielić ze swoimi znajomymi, jeśli zgadzacie się z moim małym apelem…
Brak komentarzy