Dzisiaj wrócił z Australii mój Mąż. Cudowny i jedyny w swoim rodzaju facet. Tata moich dzieci. Człowiek, który od ponad 5 lat towarzyszy moim myślom, czynom i pragnieniom.
Długo na niego czekaliśmy. Odliczaliśmy dni, a później godziny a następnie minuty.
Przyjechał.
Wziął na ręce te dwie kochane istoty. Ukochał je, ucałował. Pewnie w tym momencie przypomniał sobie ich zapach, ich głosy i to wspaniałe uczucie, którego nic nie jest w stanie zastąpić. Uczucie nieporównywalne do żadnego innego. To „bycie razem”.
Tak cholernie i nierozłącznie razem. Dotykanie siebie nawzajem, słuchanie, całowanie, przyglądanie się sobie i zapamiętywanie tych chwil, które za kilkadziesiąt lat pewnie będą mgliste, ale będą. To poczucie jedności, miłości i nierozerwalności.
I tylko my wiemy, że już niebawem nie będzie tych rozstań. Nie będzie tych powrotów z daleka, tej ogromnej tęsknoty, tłumaczenia sobie, że tak być musi i tak trzeba. Jeszcze przez chwilę tak potrwamy na tych dwóch odległych ruchomych biegunach, a później powiemy „dość”. Uwierzymy w siebie i powiemy głośno, że nadchodzi właśnie czas, gdzie te nadejdzie kres tych rozłąk.
I będziemy razem. W końcu każdego dnia będziemy budzić się obok siebie i jeść niespiesznie (albo i pospieszne) śniadania. A wieczorami położymy dzieci spać i usiądziemy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy w milczeniu. A później zaczniemy rozmawiać o wszystkim, co jest dla nas wspólne i ważne.
Powiem Wam, że kiedy dzisiaj znowu przywitaliśmy się na nowo, bo to niewątpliwie jest taki kolejny nowy etap po każdej naszej rozłące, i spędziliśmy ze sobą te pierwsze chwile, to cały świat się zatrzymał.
Cholera, zatrzymał się…
Brzydko napiszę, ale liczę skrycie, że mi to wybaczycie: kiedy cały ten świat się zatrzymał, po raz kolejny przejrzałam na oczy. I utwierdziłam się w przekonaniu, że w kolokwialnej dupie mam wszystko inne, co dzieje się wokół mnie. Że ktokolwiek, gdziekolwiek i jakkolwiek będzie próbował zburzyć mój spokój i siać ferment, to może mnie pocałować tam, gdzie żadne światło nie sięga.
Od pewnego czasu już wiem, że świat zaczyna się i kończy na tych, których kochamy i którzy są dla nas ważni. Na nikim innym. Wszystko to, co próbuje być dekoracją i wprasza się w naszą codzienność brudnymi butami jest tylko kolejnym jednosezonowym światełkiem, które przez jakiś czas tli się na naszym drzewku życia, a później i tak robi za kiczowaty i niepotrzebny dodatek. Bo prawdziwych przyjaciół i ludzi, których kochamy, nie poznajemy po jednorazowych uśmiechach i łaszeniu się do nas. Ci prawdziwi ludzie po prostu są. Nie jednorazowo, nie bo mają interes i nie dlatego, że mamy coś, co byłoby dla nich potrzebne, niezbędne i korzystne.
Gdziekolwiek byśmy nie byli, ci najważniejsi będą z nami.
Za miłość i prawdziwych ludzi, których ze świecą szukać!
Piona! :*
4 komentarze
Nic dodać nic ująć
łezka w oku…
Wysyłam szeroki uśmiech i… cholera, piękne to! Życzę Wam, by to „już niebawem” nastało jak najszybciej :)
Życzę z całego serca aby wasza rodzina była w całości w jednym miejscu. O każdą miłość trzeba dbać jednak ta z rozłąkami jest w szczególności warta większych wysiłków. Nie wszyscy umieją ją utrzymać. Dlatego życzę abyście nie musieli się na długo rozstawać.