Dzisiejszy dzień sprawił, że w głowie miałam tysiące myśli, dziesiątki tysięcy analiz i setki tysięcy rozkmin natury kobiecej. Jeśli śledzicie mnie na bieżąco na Facebooku, to pewnie już wiecie, że dorobiłam się wczoraj gipsu na nodze. Bez komentarza…
Mnóstwo pytań od Was pojawiło się z pytaniem jak to się stało, gdzie to się stało i co teraz. Może uda mi się jutro zbiorczo opowiedzieć tę dziwną historię i powiedzieć Wam, jaki mam plan, aby wyjść z tego z tarczą a nie na tarczy. Wybaczcie, że nie odpisywałam na te pytania na Facebooku i Instagramie – już tyle razy maglowałam dzisiaj przez telefon tę moją wczorająszą historię, że za każdym kolejnym razem, gdy o tym myślę, to pluję sobie w brodę i jestem wściekła. W sumie nawet nie wiem na co czy na kogo jestem wściekła. Ogólnie to jestem wkurzona na tę całą sytuację, która przyskrzyniła mnie do łóżka i zmobilizowała do tego, żeby zacząć chodzić o kulach.
Dodatkowo doszło wkurzenie z powodu tego, że wczasie epidemii przybyło mi trochę kilogramów, z którymi czas się zmierzyć. Ponadto okres zbliża się i jest tuż za rogiem. I wkurzam się na na to wszystko tak, że para mi wychodzi uszami. Chyba tylko tabliczka czekolady pomogłaby, ale później i tak miałabym z jej powodu wyrzuty sumienia :D Czyli do syta. Kobieta i jej pierdoły na tapecie – cała ja!
Ale może dosyć użalania się nad sobą. Dzisiejszy post chciałabym zadedykować nie sobie i moim często dość płytkim rozterkom (co my się tutaj będziemy oszukiwać, że poruszam na blogu tematy filozoficzno-egzystencjalne).
Chcę ten post zadedykować mojemu Mężowi, który nie biadoli, jaki to on teraz jest pokrzywdzony tylko po prostu wziął się w garść, zmierzył się z rzeczywistością, co wyszło mu totalnie naturalnie, i ogarnia cały ten majdan związany z trójką dzieci, żoną, która ledwo ogarnia poruszanie się i całą resztą tego zamieszania, jakie się stworzyło. Samo się, się samo stworzyło – czy jakoś tak :D
Pewnie gdyby na mnie spadła taka odpowiedzialność, to zagryzłabym zęby, ale zdarzałyby mi się momenty, kiedy chodziłabym poirytowana, że wszystko jest na mojej głowie. Nie ma co ściemniać, że udawałabym gladiatora pełną gębą. Ja to czasami lubię się nad sobą poużalać, co muszę mocno kontrolować, bo można się w tym zapędzić i to narzekanie wejdzie człowiekowi wtedy za mocno :D
Słuchajcie. Sprawa wygląda tak, że ja nie mam zamiaru nadawać mojemu Mężowi żadnych orderów, bo wszystkie dobrze wiemy, że to wspólnie tworzy się tę machinę rodziną zwaną, i czasami ktoś musi więcej, by ktoś inny mógł mnie. Ale tak po ludzku, jako żonka jego mogę powiedzieć, że jestem pełna podziwu, że on jak zresztą zawsze w takich sytuacjach, jest zadaniowcem. Nie jest typem kanapowca i użalacza, który będzie szukał pomocy u rodziny, czy potrzebowałby tysiąca asystentów, aby ogarnąć prozaiczne czynności. On to wszystko po prostu robi. I chociaż często narzekałam na niego w myślach, szukając dziury w całym, jak to niektóre kobiety mają w zwyczaju ze mną na czele:P, to prawda jest taka, że jest prawdziwym zapier..alaczem, a nie jak to niektórzy panowie z maili od czytelniczek kreują obraz przeciwny – czyli portret opier…alacza. Leniwca, kanapowca, pana zmęczonego życiem ;-)
Mężu dziękuję, że pomagałeś mi się dzisiaj umyć. Że gacie założyłeś mi w 2 sekundy z uśmiechem na ustach, podczas gdy ja próbowałam robić to na stojąco udając, że moje lewitowanie mi w tym pomoże. Że spędziłeś kupę czasu na instruowanie ciemniaka czyli mnie, jak chodzić poprawnie o kulach, a przy tym znosiłeś moje humory, dzieci szaleństwa i jeszcze pewnie przed snem zrobisz mi gorącą herbatę, bo wiesz, że ona łagodzi moje wszelkie, babskie nastroje ;-)
Dlatego ściskam Was wszystkie, bez względu na to, czy Wasi partnerzy są po tej lepszej czy gorszej stronie mocy i życzę nam wszystkim, aby wszyscy oni byli w końcu po tej jednej, właściwej stronie mocy, gdzie biorą rzeczywistość na klatę niczym dzik, a co!
„Jeśli coś Ci w życiu nie idzie i wpadasz pyskiem w błoto, to musisz być jak dzik: pchać to błoto ryjem do przodu.”
Tak, tak, i jeszcze raz tak!
Brak komentarzy