Po raz kolejny się zaczął. Festiwal pieprzonych licytacji. Jedna matka drugiej matce będzie próbowała uświadamiać, że ona ma jednak GORZEJ. TRUDNIEJ. BARDZIEJ POD GÓRKĘ. Że nasze zmęczenie nic nie znaczy, gdyż w porównaniu do tego, przez które ona sama przechodzi, to jest jedno wielkie NIC.
Męczący, bezsensowny i śmierdzący festiwal. Festiwal dopieprzania sobie nawzajem i przekonywania innych, że nasze zmęczenie jest większe. Że my mamy gorzej. Że mamy mniej. Że u nas jest wolniej, mniej sprawiedliwie. Że my musimy więcej. Że może i tamci mają ciężko, ale tak ciężko jak jest u nas, to możemy mieć tylko my. Że tylko my mamy prawo narzekać, bo tamci podskakują pisząc o jakimś zmęczeniu, bezradności. A przecież oni nie mają życia, tylko … wieczne, kurfa, wakacje! :D
Co za mentalność! :D
Rzygam tym. Czytam niektóre komentarze i zastanawiam się, skąd w ludziach ta nieustanna chęć porównywania się do innych.
Tiaaa.
Wystarczyło kilka zdań o tym, że tegoroczne wakacje dają mi popalić i się zaczęło. Wystarczyła chwila, aby wirtualne towarzystwo, które ma gorzej, zdecydowało o tym, aby mnie i inne matki w podobnej sytuacji wypunktować. Wiem jednak jedno: nie mnie oceniać, kto ma GORZEJ. Nie mnie porównywać, kto jest bardziej zmęczony, ma więcej obowiązków.
Wiem jedno: NIGDY NIKOMU NIE ODMAWIAM PRAWA DO ZMĘCZENIA!
Nie umniejszam nikomu niczyjego wkładu, zasług, poświęcenia, zmęczenia i smutków.
Nigdy nikomu nie odmawiam prawa do łez, bezradności, złości i nigdy nie twierdzę, że ja mam od kogokolwiek TRUDNIEJ. Żadna z nas nigdy nie chodziła w tych samych butach co druga osoba. Każda z nas jest inna, ma inne obowiązki, inne dzieci i inną wytrzymałość.
Kiedy ten popieprzony wyścig się skończy? Wyścig, podczas którego zgłosić się do pierwszej wygranej trójki mogą niby tylko ci, którzy mają NAJTRUDNIEJ. Bo ten kto ma najtrudniej, to wygrywa… Totalny bełkot.
Jakby zupełnie zapominali o tym, że wszystko, co mamy to jest efekt naszych decyzji, przypadku, szczęścia, braku szczęścia, talentu, ogromu pracy albo lenistwa, braku kreatywności albo miliona pomysłów. I tylko my jesteśmy odpowiedzialni za to, co posiadamy i w jaki sposób pchamy ten wózek życiem zwany.
Odnoszę ostatnio wrażenie, że wirtualne towarzystwo próbuje wmówić nam, że zmęczona może być tylko matka sześciorga dzieci. Albo ta, która trwa przy swoim chorym nieuleczalnie dziecku. Tudzież ta, która jest samotna. Czy też ta, co ma męża, ale on jest pół roku poza krajem.
A jednocześnie odmawia się prawa do zmęczenia i gorszych momentów tym, które mają jedno dziecko, albo pracują w domu, czy też mają pomoc babć, cioć czy niań. Według zacnego wirtualnego towarzystwa one prawa do zmęczenia już nie mają, bo opier.alają się całymi dniami zapewne. Wirtualne towarzystwo wydało już wyrok i chóralnie stwierdziło: nie narzekaj! I tak masz lepiej. Wszak są takie jak my, które mamy gorzej! NAJKUR.AGORZEJ!
Gotuje się we mnie, gdy słyszę takie dyrdymały.
To tak jakby zawodnikom biorącym udział w biegu na 100 metrów próbować powiedzieć, że ten który dobiegł ostatni, to zmęczył się najmniej, skoro jest ostatni. Że się opier.alał w trakcie biegu i najlepiej, aby przemyślał raz jeszcze kolejny start. Totalne bzdury.
Bądźmy dla siebie wsparciem, a nie katami. Nie punktujmy. To w niczym nikomu nie pomoże. Schowajmy nasze frustracje do kieszeni. No jasne, że każdy ma w swojej szafie tzw. „trupa” i on daje o sobie znać co jakiś czas. Warto jednak tego trupa kontrolować, aby nie wyłaził z niego smród, który zostaje na długo.
Uściski! Damy radę. Bo jak to się modnie mówi: kto jak nie my, do cholery! ;-)
P.S. Dziewczyny, zostawcie po sobie kciuk na Facebooku, jeśli udało się Wam przeczytać dzisiejszy post. To zawsze dla mnie znak, że po drugiej stronie jest Ktoś, kto czyta, i jest szansa, że mnie czasami rozumie w tym macierzyństwie z przebojami. :*
Brak komentarzy