post archiwalny
Prawie pół dnia spędziłam dzisiaj w przychodniach. Wchodzę właśnie w kolejną fazę ciąży i kolejny stos badań miałam dzisiaj do wykonania. Jeśli mam być z Wami szczera, to … szczerze nienawidzę przychodni i gabinetów lekarskich.
Nie tylko dlatego, że opóźnienie goni opóźnienie, bez względu na to czy przyszłam do lekarza prywatnie czy publicznie. Choć biorąc pod uwagę składki, które się co miesiąc płaci, to i publiczna służba zdrowia kosztuje tyle co prywatna, tyle że gorzej u niej z terminami.
Ale do rzeczy. Byłam dzisiaj u mojej internistki, która wypisała mi receptę na lek, który biorę regularnie i tak przy okazji wpisywania pewnych rzeczy do systemu zostałam zagadana, jak się czuję podczas tej ciąży i czy uważam na siebie, oraz czy udaje mi się ustrzec przed przeziębieniami i grypą. Pochwaliłam się, że podczas tej ciąży (odpukać) nie jest źle, bo właściwie większe choróbska mnie ominęły o dziwo.
Lekarka podrapała się po nosie, coś tam wystukała w komputerze i po chwili zastanowienia poleciła mi jak najszybszą ucieczkę z tej przychodni, bo ilość pacjentów z grypą, jaką dzisiaj przyjęła, była podobno zatrważająca :D No miodzio. Podobno przychodnia jest jednym z tych miejsc, które ciężarne kobiety powinny unikać, o ile naprawdę nie muszą w nich przebywać, szczególnie w części, w której przyjmowani są pacjenci infekcyjni. Czyli akurat w części, w jakiej byłam dzisiaj :D Miodzio do kwadratu.
Ale podsunęła mi też bardzo praktyczną poradę, do której nigdy się nie stosowałam, za wyjątkiem mojego ponad dwuletniego pobytu w Anglii, bo tam stosowali to wszyscy moi znajomi.
Poleciła mi zakup żelu do dezynfekcji rąk, który powinnam trzymać w torebce, i używać wtedy, gdy dotykam powierzchni w miejscach publicznych, i podsunęła mi jeszcze pewną wskazówkę, którą chcę się z Wami podzielić.
Otóż są podobno trzy rzeczy, których nie powinniśmy dotykać, aby ustrzec się grypy, przeziębienia czy innych chorób wirusowych! Pewnie tych rzeczy jest zdecydowanie więcej, ale podobno te trzy rzeczy mają straszny potencjał w roznoszeniu „zarazków”. A jeśli już tych miejsc dotykamy, to powinniśmy po ich dotknięciu albo umyć ręce albo zastosować żel do dezynfekcji dłoni, i jak to określiła moja internistka:
„Nie daj panie boże po ich dotknięciu będzie pani dotykała nosa, ust albo spojówki, bo wtedy grypa będzie prawie murowana!”
Czego zatem unikać?
1) poręczy w komunikacji miejskiej – wiadomka. Kiedyś obserwowałam jakie dłonie dotykają poręczy w tramwajach i autobusach. Niektóre wody i mydła nie widziały od tygodni…
2) wózków zakupowych i lad sklepowych – to dotyczy też dzieci, które posadzone w koszyku jak mój najmłodszy synal uwielbiają gmerać sobie w międzyczasie w buzi. Fuuu. Ale trudno opanowac dzieciaka, niestety.
3) a jeśli operujemy gotówką, to również banknotów i monet, bo to, czego dotykały banknoty i monety powinno być podobno tajemnicą, bo noszą one wirusy i bakterie z miejsc, o którym nie śniło się poetom :D
Mnie na pewno nie uda się nie dotykać tych przedmiotów, ale na bank uda mi się po ich dotknięciu nie dotykać oczu, nosa i ust, a ja czasami nerwowo operuję moimi paluchami i podrapię się to tu, to tam. No i zmobilizowała mnie internistka do zakupu żelu dezynfekującego do rąk, który mam od dzisiaj w swojej torebce. Małe to, poręczne i nie wymaga użycia wody. I nakazała obowiązkowo myć dłonie po przyjściu do domu, co i tak czynię od dawien dawna.
Zdrowej jesieni, zatem!
2 komentarze
I klamek…
probiotyki probiotyki probiotyki!