Nie wiem, czy zgodzicie się za moment z tym, o czym napiszę. Nie będzie owijania bawełny i lukrowania rzeczywistości. Może czas w końcu rozprawić się z tym mitem, który zatacza coraz szersze kręgi i pomału wgryza się w rzeczywistość przy okazji wsadzając wszystkie matki do jednego worka.
Jeszcze jakiś czas temu nazywanie matek „madkami” a dzieci „bombelkami” powodowało uśmiech na mojej twarzy, bo nie wiedziałam jeszcze wtedy, z jak bardzo negatywnym przekazem się to wiąże w ustach wielu osób. Obecnie można po takim tekście zobaczyć u mnie kiepski grymas, a często również ciętą ripostę.
Trochę na własne życzenie pozwoliłyśmy na to, aby nas szufladkowano. Wręcz dziwię się niektórym kobietom identyfikującym się z takim nazywaniem ich samych i ich dzieci, i korzystającym z tego nazewnictwa na co dzień wobec najbliższej rodziny.
Podrzucę Wam pewna sytuację.
Tuż przed „epidemią” i tym tzw. lockdownem, byliśmy z moim M. i dziećmi na obiedzie. Weszliśmy do restauracji i czekaliśmy na wskazanie nam stolika. Młoda para tuż przy wejściu do lokalu zerknęła na nas, zmierzyła nas z góry na dół myśląc chyba, że zrobili to niepostrzeżenie, i za chwilę można było usłyszeć tekst powiedziany głośnym szeptem:
– O, kolejna madka z bombelkami.
I usłyszeć można było parsknięcie śmiechem.
„Do syta”, pomyślałam sobie. Tak właśnie nazwała mnie para wpuszczona do lokalu z psem. Siedział on sobie najpierw w miarę spokojnie przy ich stoliku, z kagańcem i miską przy ogonie, ale co chwilę wstawał i próbował zwąchiwać ludzi wokół i skakał w stronę stołów. Owa para była zachwycona tymi skokami.
Po nazwaniu mnie na dzień dobry „madką” a moje dzieci „bombelkami” zaczęłam się zastanawiać, jak owa para poczułaby się gdybym ja wchodząc powiedziała coś w stylu: „O, obszczy-krzaczek”, albo „O, kundel”, a przecież wcale na kundla owy pies nie wyglądał, bo raczej był typem malutkiego yorka z różową kokardką, i jego właścicielka na tekst o kundlu na pewno nie byłaby zadowolona. Ot, po prostu ładny piesek, na którego widok ciepło się robiło na serduchu. Zapewne rodowodowy i kto wie, może nawet występujący na wystawach sądząc po ilości brylancików w każdym możliwym miejscu. Co kto lubi ;-)
Nie mogłam sobie jednak odmówić riposty, która jak się okazało później, weszła właścicielce psa chyba mocno na psyche.
Po wskazaniu stolika dla naszej rodzina przechodziłam obok owej damy i rzuciłam:
„Piękny kundel. Wygląda jakby był mieszańcem. Z kim jest skrzyżowany?”
Nic nie mam do kundelków. Sama miałam jednego! <3 Kocham psy. Nie mam też nic przeciwko ich obecności w miejscach publicznych. Słyszałam jednak, że dla właścicieli psów rasowych określenie ich psa jako kundla baaardzo gra im na nerwy. Pewnie równie mocno jak mnie, gdy nazywana jestem „madką”… Musielibyście zobaczyć minę owej damy, napływ krwi do policzków i chwilowe zapowietrzenie, które zaskutkowało odpowiedzią:
– To nie jest kundel. To Yorkshire terrier. Z rodowodem. – odparła z pełną powagą i zaakcentowała ostatni wyraz.
– Piękny! Naprawdę rodowodowy? A nie wygląda.
Uśmiechnęłam się na odchodne. :-) Zabolało? Czyżby? :D Przecież nazwałam psinę kundlem. Czy naprawdę aż tak źle to zabrzmiało? Czy nie było przypadkiem równie krzywdzące jak nazwanie mnie i moich dzieci „madką” i „bombelkami”?
Jak łatwo jest szufladkować. Jak cudownie jest przecież wsadzać ludzi do swoich wymyślnych szufladek, nazywać ich tak, aby dać upust swoim emocjom nie poznawszy tych ludzi wcześniej. W obecnym świecie chyba zbyt łatwo jest oceniać, hejtować, wydawać osądy nie mając podstaw do nich. Bez wysiłku przecież wychodzi wszystkim ocenianie po okładce.
Nie, nie jestem „madką” i nie mam „bombelków”. Jestem fajną kobietką, którą z roku na rok coraz bardziej lubię. Jestem też fajną mamą dla moich dzieci. Myślę, że odnajduję się w obecnym świecie i pomagam w tym świecie również odnaleźć się moim dzieciom, z poszanowaniem dla innych osób i ich odmiennych wartości.
Kiedy czytam opisy „madek” i ich „bombelków” to mam wrażenie, że żyję w jakimś innym, równoległym świecie.
Tyle mówi się o tolerancji wobec posiadaczy zwierząt, aby mogli oni również uczestniczyć w życiu społecznym razem ze swoimi pupilami. A wszyscy wiemy, że zwierzęta są różne i też potrafią nieoczekiwanie zaszczekać czy zawarczeć. I to się im wybacza. Tyle się bębni o tolerancji wobec odmiennych kultur, wyznań, orientacji seksualnych, religii. Tyle się bębni w temacie poszanowania dla ludzi o innym kolorze skóry. A często ci sami ludzie, tak głośno żądający poszanowania dla innych ludzkich wyborów, jak te, które opisałam powyżej, z łatwością potrafią wsadzić mnie i moje dzieci w szufladki, które nijak się mają do rzeczywistości.
Sama wiem, ile pracy wkładam w to, aby moje dzieci wychować na dobrych, wrażliwych ludzi potrafiących odnaleźć się w tym nowym dla nich świecie. Uczę ich każdego dnia, dbam aby byli wrażliwi na ludzką krzywdę czy odmienność. Wiem, jak sami chcą być dobrzy dla innych, jak dostrzegają zło tego świata i chcieliby wiele zmienić, chociaż jeszcze nie mają do temu narzędzi. Nie chciałabym, aby wiedzieli, że ktoś, kto patrzy z boku nie poznawszy ich wcale, próbował ich oceniać z góry. Nie tego ich uczę i nie tego oczekuję od innych.
Dlatego ode mnie krótki przekaz, również w imieniu innych mam i ich dzieci, które łatwo ocenić nie poznawszy ich wcześnie –
Nie, nie jestem „madką” i nie mam „bombelków”. Jak to mówią moje dzieci – jestem „najlepszą mamą na świecie” a ja wiem, że mam cudowne dzieci, poznające z każdym dniem świat coraz lepiej, chcące się uczyć każdego dnia i być lepszymi ludźmi. Tyle ode mnie.
P.S. Przyznam, że jest mi cholernie przykro, że tak bywamy jako rodzice postrzegani. I nie zgadzam się z tym zupełnie. Jeśli dzisiejszy post jest Wam bliski – dajcie mi znać o tym na Facebooku. Możecie go też udostępnić. Z góry dziękuję :*
Brak komentarzy