Kilka dni temu wstałam z łóżka. Kolejny raz lewą nogą. Zamiast cieszyć się, że świeci Słońce i dzieci wstały w dobrym humorze, to ja na „dzień dobry” zobaczyłam w salonie piętrzące się pranie czekające na poskładanie i blat kuchni, który nie wyglądał tak, jakim go zostawiłam poprzedniego wieczoru.
Standardowo, jak to bywa ze mną w takich sytuacjach, skoczyło mi ciśnienie z 120/80 na 130/90. Jak wtedy należy się ze mną obchodzić? Bez kija nie podchodźcie! Każda kolejna najdrobniejsza pierdoła sprawi, że ciśnienie będzie się podwyższać i na kogoś w końcu trafi, że wyleję swoją nieuzasadnioną frustrację. Bo umówmy się – mogłabym mieć pretensje o brak porządku, gdybym mieszkała w 10-pokojowym domu ze służbą, która ogarnia takie kwestie i dostaje za to wynagrodzenie. Tymczasem mieszkam w naszym mieszkaniu, żadnej tam wypasionej, bezkresnej chacie, w której można się zgubić, i wspólnymi siłami ją sprzątamy.
A zamiast dorosłych już dzieci, czy tam chociaż nastolatków z głową na karku, to mam trójkę dzieci, które nie rozumieją jeszcze, jakie są moje standardy tzw. „porządku”. ;-) A mam je dosyć wygórowane. :P Nazbyt wygórowane, warto byłoby to uściślić. Mój wrodzony pedantyzm w połączeniu z umiejętnością gromadzenia pierdół to mieszanka wybuchowa. Jak to mówi mój Mąż:
– Tobie to trzeba by było wybudować jakąś 300 metrową halę z półkami, w której posegregowałabyś te wszystkie swoje pierdoły.
Jest w tym trochę racji. Racji odrobinę mam również ja, bo dobraliśmy się z moim M. jak w korcu maku – odkąd oboje pamiętamy, to lubimy ulepszać rzeczywistość, a jednocześnie trudno jest nam rozstać się z przedmiotami, które nie są nam już potrzebne. Skutkuje to tym, że brakuje szaf, półek i z naszego minimalistycznego jeszcze kilka lat temu mieszkania przekształciliśmy je w pomieszczenia pełne ukrytych schowków.
Nad tym będziemy pracować. Mam takie silne postanowienie w tym temacie.
Może rzeczywiście, to ja więcej sprzątam w naszym mieszkaniu niż mój mąż. Jednak on niemalże zawsze podczas mojego maratonu sprzątania, a może nazwijmy to po imieniu : podczas mojego sprzątaniowego pierdolca, bierze dzieci na spacer albo do ich pokoju i bawi się z nimi. On czuje pismo nosem, że jeśli nie zejdzie mi z drogi, to wszystkim się oberwie niepotrzebnie. :D
Ja autentycznie nie potrafię leżeć i robić NIC.
Niestety, odpoczywanie i leżakowanie to chyba nie dla mnie. Po cesarskich cięciach też nie dałam rady z odpoczynkiem i leżeniem. Wiem, że mogłam tym sobie zrobić kolokwialne „kuku”, ale człowiek mądry po szkodzie. Teraz dałabym sobie na wstrzymanie i odpoczywałabym w każdym możliwym momencie.
Dopiero teraz przeczytałam z uwagą komentarz, który zostawiła Ania R. pod jednym z postów na Facebooku. Ania napisała:
„Ja też tak w pośpiechu musiałam mieć wszystko ugotowane, posprzątane, w pracy zawsze chciałam się wywiązać na termin. W siódmym miesiącu drugiej ciąży dostałam przejściowego niedokrwienia mózgu (TIA). Na szczęście nic po nim nie zostało, ale leki na rozrzedzenie krwi muszę już brać do końca życia. Pani pielęgniarka w szpitalu na oddziale udarowym zapytała, czy coś by się stało, gdybym raz nie ugotowała zupy, albo odpuściła trochę. Z tego, co dowiedziałam się od lekarzy 80% ludzi po TIA wraca z pełnym udarem. Stąd te leki. Teraz mam trójeczkę dzieci, przecudownych.
Kocham je bardzo i już nigdy nie będę żyć w takim pośpiechu i bardzo dużo odpuszczam, a praca nie jest najważniejsza. A to tylko dlatego, że nie jestem niezniszczalna (a tak myślałam).”
Ten komentarz dał mi do myślenia.
Z wielkim bólem, ale jednak – zostawiłam dzisiaj wieczorem podłogę w kuchni, którą miałam pucować (biały gres – klękajcie narody! :D). Jest nietknięta. Będę pewnie walczyć ze sobą, aby jej nie myć i odpuścić to dzisiaj. Trzymajcie za mnie kciuki, aby mnie ta przeklęta podłoga nie męczyła.
Łazienka wygląda jak po jednym wielkim wybuchu. Totalny rozpiździaj po kąpieli dzieci. Mogłabym męczyć mojego M., aby to sprzątał, ale doszłam do wniosku, że chrzanić to! Oboje jesteśmy padnięci. Czy nie lepiej odpalić po prostu jakiś film, serial, czy choćby pobyć w ciszy? Jutro nadrobimy.
Pranie w suszarce bębnowej czeka na wyciągnięcie. Mogłabym je męczyć jeszcze w nocy, ale czy warto?
Pomału dochodzę do tego, że za kilkadziesiąt lat, wolę pamiętać te cudowne wspólne wieczory bez spiny. Nawet przez myśl mi przecież wtedy nie przejdzie moja czysta czy brudna podłoga w kuchni.
Kochane, nie jesteśmy niezniszczalne. Uczmy się odpuszczać, choć łatwo nie jest, zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Doskonale wiemy, jakie wspomnienie chcemy zachować na te nasze ostatnie chwile. Widzimy się na Facebooku :*
Brak komentarzy