Kobieta kobiecie wilkiem?
Nie mam przyjaciółek. Nie tylko nie posiadam ich w chwili obecnej, ale także się nie zapowiada, aby miało się to zmienić. Ba, w ostatnich kilkunastu latach nie było obok mnie żadnej kobiety [za wyjątkiem mojej mamy], przed którą chciałabym się otworzyć i dzielić bliskimi fragmentami mojego życia, ani też problemami, które spędzają mi sen z powiek.
Przez większą część mojego jakże barwnego żywota miałam wokół siebie samych kumpli. Facetów, którzy prosto z mostu mówili, co myśleli. Facetów, dla których TAK znaczyło TAK i NIE znaczyło dokładnie NIE. Nie było owijania w bawełnę. Nie było zazdrości, która utoksyczniałaby nasze klarowne relacje. Nie musiałam się domyślać, co autor miał na myśli ani co chciał mi przez to udowodnić. Było czarno na białym. Tak jak lubię najbardziej!
Nie podbieraliśmy sobie facetów, nie chodziliśmy grupkami razem do toalety i nie analizowaliśmy na tysiące sposobów, dlaczego Mirek czy Bogdan już nas nie kocha. Nie było wspólnego siedzenia godzinami na telefonie ani też smsowania o Zbyszku, który w 16-ste urodziny strzelił nam ze stanika. No kurde, może i ominęły mnie te damskie hece, którymi niektóre młode kobiety ewidentnie żyją, ale nie żałuję nic a nic, że nie posiadałam psiapsióły.
Może miałam pecha do kobiet, albo jakby to moja młodsza siostra powiedziała: „peszka-uśmieszka”, ale z tym nazwijmy to „pechem” jest mi dobrze i śmiem twierdzić, że zaoszczędziłam wiele rozczarowań. Nie znam ani jednej damsko-damskiej historii z długoletnim i trwałym happy-endem. Zawsze w tę jednostajną i hormonalną sielankę wkradało się coś, co burzyło dotychczasowy porządek. Albo pojawiał się na horyzoncie facet interesujący obie pary jajników, albo razem starały się o tę sama pracę, albo też jedna z nich wybudowała przestronniejszą i bardziej wypasioną chatę. I zawsze wtedy jedną z nich szlag trafiał! I razem z tym szlagiem trafiało na amen tę „idealną” przyjaźń!
A przyjaźń ta miała przecież trwać wiecznie! Ile sobie razem obiecywały! Ile wizji w wyobraźni tworzyły! Wspólne wakacje na Majorce albo innej Hurghadzie! Ciąże z jednakową datą porodu! Imiona dla dzieci zaczynające się na tę samą literę! Wycieczki rowerowe z całymi rodzinami! Wspólne celebrowanie imienin i innych mniej lub bardziej wesołych okazji! Ach! A tu tymczasem pstryk i umierało wszystko to, co szanowne panie budowały wspólnie przez lata. Koloryzuję, wiem. Jednak zupełnie serio tak właśnie jawią mi się te psiapsiółowe relacje na wieki całe.
Taki mały pstryczek, taka iskiereczka i następowała cisza. Dochodziły do tego donosy, jakże barwne intrygi, scenariusze rodem z Mody na sukces, ploteczki i kolejne, tym razem „prawdziwe”, przyjaciółeczki. Powstawały kwasy. I kwasy kwasów. Smród rósł a każda z psiapsiółek, niczym modelka z reklamy Vanisha, wybielała się w oczach wspólnych znajomych. I wraz z tym obserwowanym i wąchanym z oddali przeze mnie smrodem potęgowało moje przekonanie, że ja jednak dobrze robię zostając po tej męskiej, bardziej jasnej stronie mocy. Że całe moje szczęście, że chromosowowo i emocjonalnie wybrałam inną drogę.
Ale skłamałabym twierdząc, że nie mam klasycznych „koleżanek”. Normalnych lasek, które chcą utrzymywać ze mną zdrowe kontakty, bez płakania sobie w rękaw, bez opowiadania niestworzonych historii o swoim nieudanym życiu seksualnym. Na podobnym emocjonalnie poziomie celebrujemy nasze życie zachowując przy tym dystans i nie obnażamy się z naszą wyolbrzymioną zażyłością. Unikamy przy tym zbędnych spięć. Oszczędzamy na huśtawkach emocji i zwyczajnie kumplujemy się bez niepotrzebnych deklaracji.
Niektórzy powiedzą: „Szczęśliva, nie wkładaj wszystkich do tego samego wora!”, „Nie wiesz co tracisz trzymając kobiety na dystans!”, „Opamiętaj się, Ty aspołeczna kreaturo!”. No właśnie, a ja nie czuję jakbym cokolwiek traciła. Zyskuję spokój ducha, oszczędzam na zapisanych i rozmazanych łzami stronicach pamiętnika i nie tłukę niezliczonych kieliszków z winem. Wspaniale, jeśli udało Wam się znaleźć drugą parę symbiotycznych jajników! Ale miejcie się na baczności, bo …
„Kobieta lubi jeden dzień, a nienawidzi przez czterdzieści.” ;-)
33 komentarze
mam dokładnie tak samo. kobiety stwarzają problemy i każą się domyślać. mężczyźni są prości. na niepotrzebne komplikowanie życia i spięcia nie mam czasu, siły i chęci.
W sumie to doskonale Cię rozumiem. Ja co prawda mam jedną przyjaciółkę, ale to już tak dobrze przetestowana i czysta relacja, że nie boję się tu użyć tego słowa. Ale ogólnie uważam, że kobiety często mają ze sobą jakiś problem i w relacjach damsko-damskich bardzo często on wypływa. Sama doświadczyłam też sporo złego od innych kobiet… Fakt, że było to w wieku nastoletnim kiedy te baby były strasznie głupie i z racji wieku miały do tego prawo… Ale uraz pozostał ;).
Po Twojej wiadomości pomyślałam sobie, że ja rzeczywiście może mam pewnego rodzaju uraz do tego typu relacji. Kolejny przykład na to, aby książki psychologiczne rozszerzyć o Syndrom Niespełnionej Przyjaźni ;-)
mnie najbardziej „boli” brak solidarności między kobietami. Po powrocie do pracy z urlopu macierzyńskiego bardzo odczułam niechęć niektórych kobiet do mojej osoby i komentarze dotyczące zwolnień z powodu choroby dziecka, podczas, gdy faceci w moim zespole neutralnie reagowali na rzadkie, ale jednak nagłe nieobecności. Zaznaczam, że nie jestem typem kobiety, która uważa, że wszystko-się-jej-należy bo urodziła dziecko i nie opowiadam każdemu napotkanemu w kuchni o postępach w rozwoju mojego dziecka.
Słuchaj, trafiłaś w punkt! To chyba temat na kolejny post, niestety :/
Ależ Ty jesteś głupia…
ja tez nie mam przyjaciolki i dobrze baaaa zajebiscie mi z tym,mam za to coreczke.z ktora mam nadzieje, ze bede miala swietne relacje, bo ciezko nad tym pracuje codziennie, a mamy juz nie mam :( nie mam zaufania di kobiet, sa po prostu wstretne, amen
A ja mam przyjaciółkę od 17 lat i mogłabym z nią konie kraść, nie kłócimy się, mój mąż najchętniej wziąłby ją za drugą żonę, ja kocham jej dzieci jak własne i rozumiemy się bez słów, mamy bardzo podobny sposób myślenia, żartowania, bycia, nawet trochę podobne jesteśmy wizualnie ;)
Nasz najlepszy okres trwa od kilku lat, uczyłysmy się przyjaźni, choć od początku nigdy nie wyrządziłsmy sobie krzywdy i zawsze mogłyśmy na sobie polegać.
Ale wiem, że to nie zdarza się często..
Wiesz, Natalia, po tym jak opisałaś Waszą relację zaczynam Ci skrycie zazdrościć, że masz kogoś takiego obok siebie. To taka jakby przyjacielska miłość. Inny wymiar. Wymiar, którego nigdy nie poznałam.
A mi jednak bardzo brakuje kobiecej bratniej duszy…
Wszystko jeszcze przed nami :-)
Mam dwie bliskie przyjaciółki od kilkunastu lat, choć dzieli nas duży dystans, to
utrzymujemy kontakt. Jednak zgodzę się z Tobą, że czasami z facetem jest
prościej się dogadać, bez owijania w bawełnę. Na studiach właśnie tak
miałam, że zadawałam się z kolegami z grupy, bo jednak z dziewczętami
nie znajdowałam wspólnego języka. Nie zdarzyło mi się jednak żebym trafiła na jakąś ewidentnie dwulicową laskę, która udawała przyjaciółkę, a była wrogiem.
skąd ty te zdjęcia wynajdujesz? jak wchodzę na bloga i widzę wstawione przez ciebie zdjęcie to od razu się uśmiecham. potem ofkors zapoznaję się z treścią żeby nie było :P
Jeśli założyć, że przyjaciółmi są tylko Ci, którym się zwierzam z problemów to nie mam w ogóle przyjaciół poza mężem :P A jeśli problemik jego dotyczy to już w ogóle tragedia ;) Mimo wszystko w mojej definicji posiadam kilkoro przyjaciół i też przeważają tam mężczyźni, ale są też dwie kobiety. /J.
Jestem szczęściarą bo mam 3 przyjaciółki, za rok stuknie nam 20 lat – o mój Boże ale jestem stara ;) Pewnie myślisz, że to niemożliwe, bo tak jak napisałaś kobiety nie potrafią się przyjaźnić, a ja piszę, o jakimś babskim czworokącie. Uwierz po tych wszystkich latach mogę z czystym sumieniem użyć tego wielkiego słowa – przyjaźń. Wiele przeszłyśmy wiadomo okres buzujących w nas nastoletnich hormonów do łatwych nie należał ale mimo wszystko jesteśmy razem. Tak jak pisze Nishka teraz mamy dzieci, które kochamy jak swoje. Przyjaźń to relacja, która wymaga bardzo dużo pracy i niewyobrażalnej mądrości i dopiero po latach staje się prawdziwa.
Wiem też co masz na myśli pisząc o relacjach z facetami, z nimi rzeczywiście jest inaczej :) Ja bardzo cenię sobie i jedno i drugie.
Ja zawsze stroniłam od kobiet. Podświadomie dążyłam do tego by przebywać w męskim towarzystwie, bo zawsze było wesoło, bo nikt mnie nie oceniał, nie pytał o cenę nowo zakupionych butów i w końcu nie czułam się obgadywana. Wiem, że gadali o mnie, o moim tyłku, rosnących cyckach itd. ale żaden z nich nie powiedział o mnie złego słowa wprost i nigdy żadna plotka o mnie samej nie trafiła do mojej świadomości. Wśród facetów jest mi lepiej, bo mają do mnie szacunek, opiekują się mną i mogę się wygadać ze swoich problemów a oni zawsze pocieszą, rozbawią i odgonią problemy. Miałam dużo koleżanek, ale mam złe wspomnienia. Więcej było łez, smutków niż radosnych chwil jakich pełno z było z kolegami :)
Teraz kiedy mam dziecko, czasami brakuje mi przyjaciółki… dzieciatej przyjaciółki, której dzieciaki polubiłyby moje dziecko a my mogłybyśmy rozmawiać o wszystkim a nie tylko o dzieciach…
ale co tam, życie bez przyjaciół też jest znośne ;)
Ja mam przyjaciółkę od 13 lat.
Przeżywałyśmy różne etapy, jeden całkiem trudny mamy za sobą. Wierzę, że te trudności zapoczątkowały nowy lepszy wymiar naszej relacji.
Wiem, że bardzo dużo mówi się o „psiapsiółkach”, które w trakcie wspólnego wymiotowania do sedesu, zaplatają sobie nawzajem warkoczyki. Ja tego nie znam. Może gdybym znała, miałabym podobne zdanie na ten temat co Ty. :-)
Kto wie czy blog by powstały, gdyby była taka przyjaciółka (jak się zdrowo pogada to chęci do przelewanych myśli na papier zanikają ) :))))
I ja mam przyjaciółkę, w tym roku stuknie nam 18 latek więc to taka przyjaźń „pełnoletnia” :) jest zaufanie, jest miłość, jest troska. Tylko czasu nam brak żeby spędzać ze sobą tyle czasu ile byśmy chciały.. Owszem zawsze wolałam otaczać się męskim towarzystwem bo z nimi było prosto i bez zawoalowania ale.. Nie wyobrażam sobie życia bez niej :)
przyjaciółka to skarb i ja mam szczęście takowy „posiadać” – nasza relacja trwa od czasów studenckich ( już ponad 10 lat) i jest bardzo bliska – emocjonalnie i rodzinnie (świadkowanie na ślubie czy bycie chrzestna dzieci), fakt pojawienie się potomstwa ( u mnie 2 sztuki u niej 3) skomplikowało sprawę bo po prostu nie mamy już tyle czasu na spotkanie ale nieomal codziennie jesteśmy ze sobą w kontakcie telefonicznym. nigdy się nie pokłóciłyśmy, nigdy nie bylo spięć czy kłótni o facetów , zawsze byłysmy dla siebie wsparciem i nasza relacja jest bardzo szczera ( przykład to krytyka ze strony mojej przyjaciółmi faceta w którym zakochałam sie na zabój i za którego chciałam nawet wyjść za maż- jak sie później okazało miała racje hihi) . moja przyjaciółka to przede wszystkim poczucie więzi, bezpieczeństwa, zrozumienia i bliskości i życzę Ci żebyś kogoś takiego spotkała. bo warto!
Ja się nigdy nie umiałam przyjaźnić z facetami, tzn. próbowałam, przez chwilę było fajnie, ale potem już nie było z tego przyjaźni (z jednej takiej przyjaźni nawet wyszło mi potomstwo). Także jednak trzymam z dziewczynami. Mam dwie takie prawdziwe, którym mogę powiedzieć wszystko, przy których mogę zrobić wszystko i w ogóle oh i ah!
Szczęściara :-)
A ja czesto przez moje kolezanki czuje sie samotna. Zreszta niby to sa kolezanki, ale dlaczego przez nie czuje sie jak intruz? Zawsze wolalam facetow, kumpli. Z nimi zycie jest prostsze. Nigdy nie zrozumiem kobiet nie potrafie utrzymac z nimi relacji. Ciagle „wysadzaja mnie w kosmos”, np. Proponuja wyjscie do kina na ktore jestem chetna a potem okazuje sie, ze poszly z inna kolezanka. Nie wiem, czy ze mna cos nie tak, czy jestem jakas inna…i dlaczego pamietaja o mnie tylko wtedy kiedy sa w potrzebie. I przez to, ze moj facet nie akceptuje faktu bym miala kumpli jestem czesto samotna zwlaszcza gdy on chodzi zaimprezowac z kumplami:(
niestety mam tego samego pecha co Ty, od dziecka na każdej mojej bliskiej przyjaciółce (wydawało mi się wtedy że nią była) przejechałam się , a w ostatnim czasie w dość brutalny sposób, także już nie zamierzam wchodzić w jakieś bliższe relacje, koleżanki jak najbardziej ale nic więcej, też wolę przebywać w towarzystwie facetów, co nie oznacza że uważam przyjaźni między kobietami za coś niemożliwego, uważam że jak najbardziej istnieje z tym że w tych czasach coraz rzadziej, super jeśli ktoś ma to szczęście i ją posiada, ja nie i jestem równie szczęśliwa, mam wspaniałego mężczyznę i świetnych znajomych i dobrze mi z tym ^^
Przyjaźń przyjaźni nie równa. Tak jak każdy człowiek jest inny, tak i konfiguracje przyjaciółek są inne. Sama mam ze trzy takie osoby, które większe ciepło we mnie wywołują, stąd wnioskuję o „przyjaźni”. Co nie znaczy, że z każdą tak samo się związałam i że tworzę identyczne relacje! Z jedną bliżej mi do głębokich rozmów, z inną do łażenia po galerii, z kolejną lepiej wychodzą mi inne „sprawy” – a czasem i cisza. Zdarza się, że z którąś nie mam większego kontaktu 2 tygodnie, miesiąc….bo tak wyszło. Bo życie pędzi a tobie po prostu potrzebna była przestrzeń. Bycie w przyjaźni jest wymagające, tak samo jak bycie w związku z partnerem (i bycie matką…). Nie wiem skąd u Ciebie tak radykalny stereotyp „psiapsiółki?” Normalna przyjaźń to nie żadne „deklaracje”. Inaczej nie byłaby to przyjaźń tylko kontrakt. Mi się przyjaźń kojarzy z byciem kotem – jesteście razem gdy Wam potrzeba, ale gdy przed tobą chęć zaszycia się w spokoju/samotności/odrębnym kawałku życia, to po prostu – zaspokajasz. Myślę, że jak się jest autentycznym i szczerym, to taka przestrzeń bez problemu zostanie zaakceptowana przez drugą osobę. Jeśli nie, to przecież zawsze jest wybór z kim przystajemy. Nie wszystkie kobiety rywalizują ze sobą na każdym kroku! Ja wiem z kim nie mogłabym zawrzeć przyjaźni – bo by mnie na przykład skręcało – dlatego selekcja następuje już na starcie ;) To nie takie znowu trudne – „mieć przyjaciółkę”, really, really.
Pozdrawiam mocno! Dziś do Ciebie trafiłam.
świetnie to ujęłaś :) mam podobnie :) pozdrawiam
Ja mam, je kocham i o nie dbam :-)
Czy ja mam przyjaciólki? Chyba tylko blizsze kolezanki które mieszkaja ddaleko i od wielkiego dzwona dzwonimy do siebie. Jak mieszkalam blizej nich to sie nawet widywalysmy. Bylo fajnie ,to takie kolezanki z liceum. Teraz jestem tu i myslalam ze mam bliska mi dusze ale sie mylilam . Kiedys smialysmy sie i plakalysmy. Bylysmy szczesliwe i radosne. Ona byla pelna zycia och byla swietna. Ale niestety z chwila kiedy przyjela chrzest i wstapila do swiadkow jehowy wszystko zniknelo. Zrobila sie inna zimna ,juz nie smieje sie tak radosnie . Rosnie miedzy nami mur jednym . Nasze relacje sa na dystans. Ja chce jej wiele powiedziec ale odpowie pół slowem i tyle. Czy to znak aby sie wycofac?
a moze mam sie stac taka jak ona ?zimna ? bez emocji? tylko ja tak nie potrafie bo nie mam powodu.
Niestety mam podobnie. Ja po prostu nie ufam kobietom, mam mojego ukochanego i on jest dla mnie najwazniejszy, dlatego wolę unikać spotkań z nim i „przyjaciółkami”, bo różnie to bywa…
mam przyjaciółke najlepszą na świecie już od hohoho 20 lat :) właśnie u niej jestem, w eindhoven, plus moje dzieci. czas, w którym się nie widujemy i nie rozmawiamy, nie ma żadnego znaczenia. tak jakbyśmy się dzień wcześniej rozstały, a tu czasami i kilka miesięcy mija:) rozumiemy się bez słów, wspieramy się we wszystkim, jest tak jak powinno być.
W podstawówce miałam pewne komplikacje, jeśli idzie o przyjaźnie z dziewczynami, choć wynikało to bardziej z mojej winy (że zostawałam w tej przyjaźni). Teraz, kiedy jestem w gimnazjum poznałam bardzo fajne dziewczyny i przyjaźnimy się. Raczej nie ma dram z powodu chłopaków i tym podobnych i ogólnie to mi dobrze. Ja z kolei jakoś nigdy nie spędzałam dużo wspólnego czasu z chłopakami, może poza przedszkolem ( oczywiście ciągle mowa tu o chłopakach w kontekście kumpli, choć nie żebym miała jakoś dużo doświadczeń co do chodzenia z chłopakami :p).
Heh, u mnie to jest w ogóle lipa ze znajomościami damsko-damskimi. Jestem indywidualistką z dziwną karmą i nijak nie potrafiłam się wpasować w żadną grupę. W szkole jako jedyna mieszkałam w domu, reszta klasy w blokach i tu już odstawałam choćby tym, że po szkole szłam w drugą stronę miasta. W ogólniaku trafiłam do klasy, gdzie większość dziewuch było spoza miasta, a te miastowe lubiły używki, więc nie mój klimat. Na studiach balowałam, ale miałam za dobre oceny w porównaniu z innymi balującymi, wiec i z tej grupy się wymiksowałam, czując się nie do końca mile widzianą. Kiedy wyszłam za mąż moja siostra singielka dała mi bardzo odczuć, że nasze kontakty nie będą już takie, jak kiedyś. No cóż…
Szczerze myślałam, że kiedy zajdę w ciążę, nawiążę jakieś fajne kontakty, ale nie pasuje ani do dojrzałych mamuś, bo te zaszły w ciąże po latach starań i odstaję od nich szybkim golem, a do młodych nie pasuję, bo mają już dzieci, więc czuję się przy nich jak dinozaur w wieku 30+.
Mam męża i tylko on naprawdę mnie rozumie, teraz wiem, co to przyjaźń bez zawiści, szczere wsparcie i radość z przebywania w swoim towarzystwie. A jak coś mnie trapi, a czego nie mogę powiedzieć mężowi, mówię matce, bo wiem, że ona nie będzie ani bagatelizować ani wyolbrzymiać moich potknięć czy bolączek.
Ja zawsze obracałam się bardziej w męskim gronie. Ale mam kilka przyjaciółek od lat, spotykam się z każdą raz na jakiś czas. Wiadomo, nigdy nie ma braku skaz. Generalnie dziewczyny są świniami względem dziewczyn. Ale da się utrzymać fajne relacje. Ale fakt faktem, jestem szczera do bólu i nie biorę jeńców żartując więc grono moich kobiet jest mocno okrojone :)