Im dalej w las w tym naszym świecie, który pędzi na łeb na szyję, tym mam wrażenie, że jest coraz trudniej. I to nawet nie chodzi o potrzebę rozpychania się wśród ludzi łokciami, kolanami czy czymkolwiek.
Mam raczej na myśli fakt, że to już nie te czasy, że będziemy sobie siedzieć cichutko i uczelnia czy praca sama sobie do nas cichutko zapuka, przeprosi czy może i przyłasi się do nas mrucząc, czy mamy ochotę wstać ze stołka i ruszyć czterema literami. Zdecydowanie minęły te czasy, że ludzie trzymają się jednej profesji i całe życie pracują w jednym miejscu, które na sam koniec dziękuje im za owocną współpracę, wręcza czek na dwie bańki i zagwarantuję sytą emeryturkę.
Zdecydowanie łatwiej mają ci, którzy napędzani przebojowością i brakiem kompleksów, sięgają po swoje marzenia. I to bez znaczenia jest fakt, czy chcą całe życie mieszkać na bezludnej wyspie czy w korpo tłuc jakieś cyferki. Zarówno w jednym jak i w drugim miejscu wszyscy muszą walczyć o przetrwanie. Tylko, aby walczyć o to przetrwanie, trzeba jeszcze mieć czym walczyć!
Zaraz ktoś się do mnie dopierdzieli, że przecież nie każdy musi wygrywać i nie każdy musi być ambitny. I fair! Mają oni rację. Każdy jednak chce przetrwać, zwyczajnie czy nie zwyczajnie być na powierzchni robiąc swoje, i choćby to „swoje” było dla kogoś innego „niczym”, nieważne. Grunt, to nie tonąć na własne życzenie!
Tylko, że tak cholernie wiele zależy nie tylko od nas samych, a od tego jak nasi rodzice przygotowali nas do życia. Czy całe życie wyręczali nas w każdym aspekcie i pod nos podstawiali wszystko od rana do wieczora, czy może motywowali i zachęcali do działania, tak abyśmy już w dorosłym życiu nie czuli się wrzuceni na głęboką wodę i mieli niezbędne narzędzia, w tym nieocenioną samodzielność, która pomoże nam walczyć z codziennością.
I tutaj wtrącę dygresję.
Znałam kiedyś mamę pewnego chłopca, która tak go swoją matczyną miłością kochała, że go niemalże zakochała na śmierć i ubezwłasnowolniła, na lata robiąc z niego życiowego niedorajdę. Począwszy od obierania mandarynek z mikrobłonki i wsadzania synowi do buzi tych malusieńkich kawałków, gdy jej syn miał już naście lat, skończywszy na myciu mu pleców, gdy był już dorosłym chłopaczyskiem. Nie wspominając o prasowaniu majtek i skarpet każdego ranka, aby wkładał je, gdy były jeszcze ciepłe, co by nie zmarzł biedaczyna w trakcie porannego przebierania się.
Losów mamy chłopca nie znam, niestety. Syn jednak (niemalże mój równolatek), ma teraz nie tylko dwie lewe ręce, ale również nie potrafi odnaleźć się w obecnym świecie. Każda praca go męczy, nigdzie nie zagrzewa na długo, a o jakichkolwiek planach czy aspiracjach życiowych nie wspominając. Podobno jako trzydziestolatek mieszka z mamusią, która mu gotuje, prasuje i niańczy jego koty. Dorosły już facet nie rozumie prostego faktu, że aby cokolwiek dostać trzeba jednak ruszyć zacne dupsko, bo nikt nam pełnej tacy nie przyniesie za kolokwialnego „frikolca”. Za darmo to można obecnie tylko w mordę dostać, tak na marginesie.
Ostatnia sytuacja w przychodni też zwaliła mnie z nóg. Mój starszak biegał z drugim chłopcem po korytarzu przychodni. Robili fikołki i chowali się po kątach. Chłopak z pewnością chodził już do szkoły podstawowej, miał na moje oko co najmniej 10-12 lat. W pewnym momencie podbiegł do mamy i bez słowa wskazał jej na rozwiązane sznurówki. Jego mama w sekundę schyliła się, by mu je zawiązać i wypaliła nagle do mnie:
– No bo tyle się bidulek nabiegał teraz, że mu chociaż sznurówki zawiążę.
Spoko, co kto lubi ;-) :D Zaczęłam się tylko zastanawiać, czy ja dam radę nauczyć mojego synala wiązać sznurowadła do 18-stki chociażby ;-) Zaczęliśmy naukę sznurowania i mycia pleców kilka tygodni temu ;-)
Ja rozumiem, że my jako matki mamy misję kochania i każda z nas wedle siebie rozdaje to dobro, obdziela potomstwo miłością i w jakiś charakterystyczny sposób uczy ich tego, jak mają postępować w dalszym życiu. Ale błagam! Miłość miłością, nie róbmy jednak z naszych dzieci nieudaczników! Nie róbmy z nich rozmemłanych ciapciaków, którzy zginą nawet nie próbując przez chwilę być samodzielnym!
Jestem mamą dwóch chłopców i wiem, że momentami zagłaskałabym ich na amen, przypominam sobie jednak w porę za każdym razem, że jeden z nich jest na tyle duży, aby zmiotką pozbierać rozsypany ryż i samodzielnie ubrać rękawiczki czy portki. A drugi, mimo że ma tylko półtora roku to sprząta zabawki po sobie i zawsze odkłada je na miejsce. Zachęcam moich chłopaków, którzy będą kiedyś mężczyznami, do tego, aby byli samowystarczalni i zdolni do poradzenia sobie z zastaną rzeczywistością. Nie uczę ich utartych schematów. Widzą w domu tatę gotującego obiad i prasującego swoje koszule, i biorą z niego przykład. I mamę, która zakasać rękawów też się nie boi.
Bo zamiast wyręczać we wszystkim można pomagać i motywować do działania, a nie na siłę ubezwłasnowalniać, choćby to było z dobrego serca. Po prostu nie róbmy z naszego dziecka niesamodzielnej pierdoły w imię miłości.
I tego się trzymajmy! Piona! ;-)
7 komentarzy
oj Magda poruszyłaś temat…niestety coraz więcej widzę takich niesamodzielnych mężczyzn, ręce opadają jak słyszę, że najlepiej u mamy…dziecko jestem w stanie zrozumieć, że nie widzi w tym nic złego, ale dorosły mężczyzna??? Jakim cudem dorosły facet może nie chcieć się usamodzielnić…nadopiekuńcze matki marnują im życie…przykro na to patrzeć
Czysta prawda… Mój brat jest właśnie tak nauczony.. Wszystko samo się robi, on nic nie musi, chodzi gdzie chce, do której chce i wszystki ma w głębokim poważaniu.. W tym wszystkim zapomniał również o szacunku do osób starszych, nie chodzi na przyjęcia,bo go to nudzi.. A jak przyjdzie to po godzinie truje rodzicom, kiedy wracają bo go to nudzi. Jakbym to ja w jego wieku tak robiła to bym po głowie dostała. Ale teraz nie wolno bo on grozi, że na policję zadzwoni albo odda.. Także powodzenia im życzę. Mam oprocz niego jeszcze dwójkę dużo młodszego rodzeństwa i już widzę, że też ich wszystko nudzi, bo najlepiej w domu przed kompem siedzieć albo grać na xboxie, każdy ma osobny pokój i telewizor..
Mam 23 lata i dwójkę dzieci rok po roku. Telewizor będzie jeden. Dlaczego? Żeby razem spędzać czas, żeby uczyć dzieci kompromisów i szacunku, pierwszeństwa przy osobach starszych. Żeby nikt nie zamykał się w swoich 4 ścianach pokoju, zdala od innych osób. Potem nie umieją rozmawiać i bawić się w piaskownicy, bo to przecież nuda, planszowe gry? A co to takiego, po co? Puzle? Bez sensu.. Na kompie są lepsze gry przecież..
Dokładnie to samo mam z kuzynostwem. jest ich czwórka najstarszy z upośledzeniem umysłowym z poprzedniego małżeństwa ciotki a młodszi co dla lata róznica mają między sobą – jest trzech kiedyś jak mieli po te 10-12 lat to szaleliśmy, a wszyscy w granicach 100 metrów wiedzieli że dzieciaki graja w nogę. Kilka lat później przeprowadzili się na moją dzielnicę, 1/4 to patologiczne przygłupy i upośledzone drechy, zaczęło się wszystko rypać. Mimo że mieszkają 100 metrów od nas to nigdy nie przyszli odwiedzić od tak sobie, no chyba że na urodziny ale po godzinach siedzenia w pokoju obok (no bo gdzie przy stole ze starymi to siara!) przyłaził jeden delegata z pytaniem czy mogą już iść bo juz się nasiedzieli… a ja siedząc przy stole , mając 16 lat czułem zażenowanie, zjadajac kolejny kawałek ciasta, patrząc się na nich jak gęsiego wyłaniają się z meliny -mojego pokoju, by po 10 sekundach zniknać z frontowymi drzwiami… a w domu to żrą tylko kurczaki pieczone/smażone, mając do dyspozycji stacjonarke i laptopa żeby razem grać, bo siara tak w trójkę przy jednym kompie siedzieć, bo co inne drechy powiedzą! a „starzy”? Maja 40cali na ścianie i nowiuśkie meble bo ICH STAĆ, mimo że on sam zarabia bo ciotka siorbie zasiłek na upośledzonego syna (24lata) i za dużą rodzinę. kiedyś pracowała na czarno bo matka jej załatwiła żeby zasiłku nie traciła, ale po dwóch miesiącach się zwinęła – no bo co jak co ale ona nie będzie sprzątać w ekskluzywnym spa co drugi wieczór 3 godz, bo się kobiecina spoci (1,5 raza szersza ode mnie, a sam szprychą nie jestem), bo się jej nie kalkulowało…
ale mnie jest oceniać?
Mam dwóch chłopaków i jak pomyślę, że kiedyś mi któraś synowa powie, że są bałaganiarzami albo migają się od tego czy tamtego obowiązku to….. się chyba spalę ze wstydu ;). Dlatego tłukę im do głowy , że trzeba po sobie sprzątać, ubrania odkładać na miejsce, łóżko ścielić itp. Co by mi kaleki w tym temacie nie wyrosły. Narzekamy czasem na partnerów, że zostawiają „gniazdo orła” z dopiero co ściągniętych ubrań, że skarpety nie lądują w pralce…. tego wszystkiego musimy nauczyć nasze dzieci. A przy okazji i mąż się czegoś nauczy ;P
Mnie żona nauczyła załączać pralkę ^.^”
a mi ręce (i nie tylko) opadają jak w tygodniu czy na weekend wpadają do nas synowie mojego partnera z poprzedniego związku. młodszy, 10-latek, po skorzystaniu z toalety woła tate by mu podtarł d…, a starszy 13-latek, kiedy idziemy razem zjeść coś na mieście, a konkretnie pizze, nawet nie prosi, a OCZEKUJE, że zostanie ona dla niego pokrojona. W dodatku oboje są kąpani przez mamę i będąc u nas oczekują że tata ich wykąpie… Była żona mojego faceta mnie nienawidzi bo buntuje mojego partnera przeciw takiemu wyręczaniu. Odkąd, gdy w jej obecności (było to przy „przekazaniu dzieci”) zabroniłam mojemu zasznurować buta starszemu, a ona bez zażenowana poleciała synkowi z pomocą, nie odzywa się do mnie – ma niemijającego focha. Ktoś mi powie – po co się wpier…., nie Twoje dzieci. no tak, ale mamy też mała, 2-letnią córkę, z której za żadne skarby świata nie chce zrobić całkowicie niesamodzielnej „pierdoły”, dlatego staram się tłumaczyć mojemu partnerowi że tak na prawdę to, co robi jego ex, i co on robił do tej pory, to niewyobrażalna krzywda dla dzieci!
Wspaniały tekst! Moja teściowa z moim mężem zrobiła coś takiego. Nie dość że jedynak to jeszcze (przepraszam) pierdoła! Ile ja energii i nerwów trace zeby go na nowo wychować na faceta! A teściowa (my juz kilka lat po ślubie) wciąż wpiera swojemu synkowi zeby sie ogarnął,ze to małżeństwo nie jest mu do życia potrzebne,że razem (ona i mój maz) sobie świetnie w życiu poradzą. No chore babsko i tyle. Ale pamiętam czasy studiów-ona mu teczkę i laptopa do auta zanosiła,samochód z garażu wyprowadzała i siedziała w aucie aż sie nagrzeje zeby bidulek nie zmarzł jak z łóżka wyjdzie. Modle sie (mając syna) zebym i ja taka sie na starość nie zrobiła.