Dzisiaj rano zdążyli się tylko obudzić, a od razu zaczęły się krzyki, kłótnie, marudzenia i walki o to, kto ma dostać kaszkę w różowej miseczce, a kto w zielonej. Proces ubierania do przedszkola zdawał się trwać wieczność, a w międzyczasie zdążyli mi zademonstrować, że oni mają inny plan na swój dzisiejszy „modowy look”, którego mój malutki rozumek objąć nie jest w stanie. ;-)
Myślałam przez dłuższą chwilę, że wyjdę z siebie i już nie wrócę, wszak cierpliwość każdego człowieka ma przecież jakieś granice i w naturze ludzkiej nie jest przecież pozwalać drugiemu bliźniemu na granie sobie na nosie bez końca. ;-) To jak tylko ochłonę z każdych takich momentów braku cierpliwości i chęci wydarcia się na całą okolicę, to zaczynam rozumieć, że ja mam tak naprawdę … wszystko.
Że przecież nigdy nawet nie musiałam nikogo prosić o to, aby być szczęśliwą, a przecież jestem!
Że dostałam nawet więcej, niż mogłam marzyć.
A my, kobiety, tak lubimy ponarzekać sobie, że nam trudno, że dzieci w tyłek dają, że nie ma kiedy odpocząć, a sprzątanie to nieustanny proces, który zdaje się mieć wieczną biegunkę i kolokwialnie i brzydko to ujmując „wys*ywa” ze swoich czeluści kolejne fragmenty mieszkania zaatakowane przez te małe, kochane szkodniki robiące to wszystko właściwie bez większego zastanowienia, nieumyślnie i zupełnie naturalnie. I ja lubię czasami umartwiać się nad sobą. Ja tak właśnie lubię sobie czasami pobiadolić.
Chciałabym, żeby ktoś zobaczył ten trud dnia codziennego, który czasami wyciska mnie jak cytrynę. Żeby mnie przytulił i powiedział:
– Magducha, naprawdę nie wiem, jak Ty to robisz. Podziwiam Cię.
Aż się zaśmiałam pisząc poprzednie zdanie, bo wydaje się być takie nierealne. :D Totalnie nie jest to w naturze mojego M., żeby litować się nade mną czy chwalić za jakieś drobnostki. Chyba nawet zdążyłam się do tego przyzwyczaić. ;-) I to nie, że ja teraz narzekam, tylko fakt stwierdzam. On jest raczej człowiekiem czynu, pragmatykiem do szpiku kości, optymistą bez potrzeby bujania w obłokach. Który również zasuwa, aby tę naszą codzienność poskładać, aby te trybiki chodziły bez zacinania. I nie oczekuje poklasku, pochwał czy głaskania po głowie. Jemu wystarcza ta jego świadomość, że on to wszystko robi. Nie potrzebuje przyklejania mu kotylionu zajebistości.
Kiedy już jednak zejdę na ziemię, otrząsnę się z bycia księżniczką (którą nigdy nie byłam :D) i dojdzie do mnie, że nie czas na litowanie się nad własnym losem, który sama wybrałam i sama go niejako „pielęgnuję”, to rozumiem wtedy, że …
– Cholera, niech to nasze wspólne szczęście trwa wiecznie!
Bo mamy trójkę cudownych dzieci. Zdrowych, mądrych, ciekawych świata. Każde jest inne, wyjątkowe, wręcz żądne zdobywania świata, uczenia się. Z poczuciem humoru, którego bym się nie mogła spodziewać po tak małych jeszcze istotach. Ze szczerością, która potrafi w sekundę człowieka rozbroić. Z tą iskrą w oku, która pokazuje mi, że dla nich życie jest po prostu piękne, a te małe przeszkody, które dla nich czasami wydają się być mount everestem, to z moją pomocną dłonią pokonują bez mrugnięcia okiem i dalej prą do przodu, świat zdobywając.
Półki w lodówce zapełnione. Ciepła woda w kranie. Tylko miłości i czasu dla siebie nam potrzeba. I o to każdego dnia trzeba się starać. Dlatego … niech to trwa wiecznie, to nasze małe-wielkie, wspólne szczęście, które udało nam się stworzyć. Nie dajmy się rozmieniać na drobne, kochane. Cieszmy się każdą chwilą, abyśmy kiedyś mogły te miliony momentów wspominać ze łzą w oku i o mokrych policzkach.
Brak komentarzy