Dla jednych z Was nie będzie to nic odkrywczego i powiecie mi, że Ameryki to ja tą metodą nie odkrywam. ;-) Ale może dla drugich okaże się równie dobrym rozwiązaniem jak dla nas? Kto wie! Powiem Wam, że odkąd ja z moim M. stosujemy tę metodę, to NARESZCIE przestały mnie irytować wieczory, w trakcie których moje dzieci wchodzą na wyżyny kreatywności robiąc wszystko, aby tylko nie pójść spać o ustalonej porze! ;-)
Jak wiecie mamy trójkę dzieciaków. Gaia ma 4,5 roku. Teodor za moment skończy 7 lat, a Ivo ma lat 9. Nareszcie są w takim wieku, że nie budzą się w nocy na karmienie (och! dawno to były czasy! :P) i (zazwyczaj) spokojnie przesypiają noc w swoim pokoju. ;-)
Sporadycznie przychodzą w nocy do naszej sypialni wtedy, gdy mają złe sny i zdarza się, że śpimy na jednym łóżku w piątkę. :-) Ale to są naprawdę nieliczne sytuacje – mój kręgosłup kiepsko je znosi i później po takiej nocce chodzę, jak połamana. Na ten moment cała trójka śpi w jednym pokoju i to jest w naszym przypadku bardzo wygodne rozwiązanie. Jak dorobimy się kiedyś domu (moje skryte marzenie :P), to wtedy każde z nich będzie miało swój własny pokój, a tymczasem korzystają z blasków i cieni bycia rodzeństwem na wspólnych metrach kwadratowych ;-)
Ale do brzegu! Bo ja o tej metodzie „usypiania” dzisiaj miałam pisać, która to metoda okazała się w naszym przypadku gamechanger’em! (Modne to ostatnio słowo, niektórych drażni, ale ja nigdy nie byłam purystką językową, o czym wiecie, dlatego korzystam z zapożyczeń na porządku dziennym.)
Dzięki naszemu nowemu sposobowi usypianie dzieci idzie sprawniej (bo dzieci już znają nasze „zasady”), przyjemniej i każde z nas może zastosować własne metody na to, by dzieciom zasypianie szło milej i szybciej. :-) A jeden z rodziców ma wtedy WOLNE!
Otóż razem z moim M. mamy swoje DYŻURY usypiania dzieci! :-)
Dyżury są naprzemienne, to znaczy kiedy ja w poniedziałek zajmuję się ich wieczorną toaletą, kąpaniem, kolacją i usypianiem, to we wtorek on przejmuje stery. I tak dalej. Dzięki czemu mój M. jednego dnia ma wolne w godzinach 19.00-21.00 (bo to właśnie wtedy zajmujemy się ogarnianiem kolacji, kąpaniem dzieci, pilnowaniem, czy dokładnie umyły zęby i ich usypianiem), a kolejnego dnia to ja mam wolne w tych godzinach!
I kiedy mam wolne, to wykorzystuję te wolne chwile na to, aby robić coś TYLKO dla siebie. Wczoraj, kiedy to dyżurował wieczorem przy dzieciach mój mąż, ja w tym czasie zajmowałam się tylko sobą. Nie ma, że dzieci proszą wtedy mamcię o kanapeczki i inne. Jak ma dyżur tata, to tata bierze na swoje barki WSZYSTKO. Z kolei kiedy to ja mam dyżur, to mój mąż może wtedy siedzieć na fotelu z nogami do góry delektując się tym, że ma wolne. :)
Brakowało mi takiego stałego podziału, bo kiedy nie mieliśmy naszych wieczornych ustaleń, to mnie zawsze korciło, by coś posprzątać, umyć, a międzyczasie robiłam wszystkim kolację i miałam pretensje do świata, że właściwie nic nie robię dla siebie, a tu zaraz wieczorna kąpiel dzieci, usypianie ich, co potrafiło trwać godzinę czy dwie. I nawet, kiedy dzieci szły spać z tatą, to ja często byłam potrzebna do wspólnego zasypiania (i vice versa).
I możliwe, że niektórym rodzinom pasuje to, że obydwoje rodziców zajmują się po równo wieczornymi rytuałami albo zajmuję się tym zawsze tylko jeden rodzic. I spoko. U nas to nie było męczące i wprowadzało zbędny chaos. A odkąd mamy stałe zasady, to i my i dzieci znamy nasze miejsce w szeregu podczas wieczornych zadań.
Wczoraj dla przykładu był dyżur mojego M. Wrócił ze swojego 20 km biegu (szykuje się chłopak teraz do półmaratonu) i wybiła godzina 20.00. Nie ma, że boli i że trzeba usypiać dzieci. Ja postarałam się tylko, aby cała trójka wyskakała się na trampolinie tak, by usypianie poszło szybciej. ;-) No dobra, jeszcze na kolację usmażyłam im racuchy, ale zdarzają się odstępstwa, że część wieczornych obowiązków mojego męża, ja przejmuję, jak tą wczorajszą kolację (ale dostaliśmy w prezencie pyszne papierówki i szkoda byłoby ich od razu nie wykorzystać!). Ale równie dobrze mogłam od godziny 20.00 leżeć i pachnieć, a on by bez mrugnięcia okiem robił kolację dzieciom, kąpał je i układał do snu opowiedziawszy wcześniej bajki. :-)
A kiedy on przejął stery, to ja z największą przyjemnością zagłębiłam się w kobiecą prasę i naukę hiszpańskiego (dopiero zaczynam z tym hiszpańskim – jeśli chcecie się dowiedzieć, jak się uczę, z jakich materiałów korzystam itd. to dajcie znać. Może popełnię post na ten temat?). Och, i nałożyłam na twarz krem z retinolem (coby zmarszczek i przebarwien mniej było na starość. :P)
Może takie naprzemienna opieka wieczorna nad dziećmi i u Was się sprawdzi, o ile rytm dnia i pracy Wam na to pozwala? Dajcie znać, jak to u Was wygląda. :-)
A ja tymczasem zmykam, bo dzisiaj to ja mam dyżur! :D No i obcinanie paznokci mojej trójce dzisiaj wchodzi na tapet! Moje dzieci tego nie znoszą. :P
Brak komentarzy