Już od kilku dobrych miesięcy zbierałam się w sobie, aby dokonać pewnych zmian w swoim/naszym życiu i to ostatnie dwa miesiące okazały się być tymi najbardziej produktywnymi pod tym względem. Ze zmianami jest często jak z dietą. To nie tylko wola walki o lepsze ciało jest tutaj sprawcą zamieszania. Ja do tych zmian, które mają zakończyć się triumfem, potrzebuję całej otoczki, na którą składają się np. piękna pogoda za oknem, zdrowe dziecko, spokojna głowa bez większych zmartwień, brak sprzeczek z mężem na tapecie. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Czasami jednak zmiany dokonują się dzięki pewnym zbiegom okoliczności lub ciągom wydarzeń sobie sprzyjającym.
Mój zwrot w stronę natury złożył się w czasie z dbaniem o dietę a także ruszeniem machiny zwanej codzienną aktywnością fizyczną. Zwiększyłam ilość warzyw i owoców w mojej diecie, zminimalizowałam do niezbędnego minimum tłuszcze, dbam o przyjmowanie dużej ilości płynów, rezygnuję z dań gotowych na rzecz zdrowszych opcji. Ponadto codziennie ćwiczę. Właśnie mija miesiąc odkąd dzień w dzień wylewam siódme poty na orbitreku. Dorzuciłam do tego hula hop, które traktuję jako urozmaicenie i pewnego rodzaju fun [przypominają mi się stare czasy, kiedy za dzieciaka trenowałam gimnastykę artystyczną.]
Nie poznaję siebie.
- Założyłam swój mały, prywatny ogródek, w którym będziemy z Ivkiem poznawać warzywa i uczyć się je pielęgnować [ czyt. dotykać, gryźć, wypluwać i ponownie wkładać do buzi ;-P]. Możecie przeczytać o tym TUTAJ.
- Dzięki temu, że pracuję od pewnego czasu nad kondycją, ruszyliśmy właśnie z rodzinnymi rowerowymi eskapadami w ciekawe, jeszcze nieodkryte przez nas zakątki Polski
Co więcej, chyba nieprzypadkowo w moje ręce trafiła ostatnio książka, która będzie poniekąd moim/naszym drogowskazem w pokazywaniu Iventemu świata, który go otacza.
Sceptycznie podchodzę do wszelkiego rodzaju poradników na temat wychowywania dziecka. „Ostatnie dziecko lasu” zainteresowało mnie głównie [i wyłącznie] dlatego, że problem opisywany w książce zdecydowanie dotyczy mojej rodziny. Jesteśmy zapętleni w nowe technologie [o czym pisałam niedawno TUTAJ], żyjemy w centrum dużego miasta i zorientowaliśmy się, że w naszym tygodniu brakuje czasu na swobodny relaks na łonie natury. Nasz syn nie ma takiego kontaktu z przyrodą jaki mieliśmy z mężem za dawnych lat. Do dzisiaj pamiętam L.A.S. – bazę, którą wraz z moim bratem i kuzynką zbudowaliśmy ze starych desek i kartonów na uboczu lasu, gdzie nasi rodzice mieli domek letniskowy. Letniskowa Agencja Skautów to było miejsce naszych spotkań, udawania pichcenia różnych leśnych mikstur a także palenia skrętów, w których skład wchodziły: papier, szyszki i igliwie. Wiem, dość ryzykowne posunięcie jak na 10-letnie dzieciaki, ale wspominam te czasy ze łzami w oczach. Szukaliśmy wiewiórek, zbieraliśmy grzyby i uczyliśmy się rozpoznawać drzewa. Czuliśmy się w lesie bezpiecznie i swobodnie. To była nasza odskocznia od szkolnych murów i monotonii wielkiego miasta.
„Ostatnie dziecko lasu” podpowiedziało mi jak wpleść obcowanie z przyrodą w plan naszego dnia. Dało wskazówki i podrzuciło pomysły jak ciekawie można spędzić czas z dzieckiem. Przekonało mnie do tego, że moją misją powinno być stwarzanie okazji do pokazywania mojemu synowi przyrody w kreatywny sposób. Z chęcią się tego podejmuję – pamiętam moją dawną ekscytację podczas łowienia raków w jeziorze, nabijania robaków na haczyk czy szukania żuków na środku kukurydzianego pola.
Oto co zobaczyliśmy podczas naszej ostatniej rowerowej wycieczki! :-) Spotkaliśmy zaskrońca, żabkę zwaną KumKumką, ślimaki różnej maści, bażanty, pooddychaliśmy świeżym powietrzem i naładowaliśmy nasze baterie!
Jesteście typem mieszczuchów [jak kiedyś ja], czy zdecydowanie lepiej czujecie się w środku wilgotnego lasu brodząc po kolana w strumyku ? ;-) Na tapecie mamy Bory Tucholskie. Już nie mogę się ich doczekać! ;-)
Śledźcie nas na INSTAGRAMIE ;-) [alpine-phototile-for-instagram id=584 user=”szczesliva” src=”user_recent” imgl=”instagram” style=”vertical” size=”M” num=”1″ align=”center” max=”100″]
18 komentarzy
My mieszkamy na obrzeżach niewielkiego miasta. Z jednej strony mamy blokowisko , z drugiej pola, las, rzekę. Staram się zabierać Tymona w kierunku przeciwnym do centrum, ale muszę najpierw przeskoczyć jedną rzecz – plac zabaw. Jeśli sobie przypomni, z długiego spaceru nici. W zamian mam tłumek dzieci biegających po ogrodzonej płotem przestrzeni z piaskownicą, huśtawkami i zjeżdżalnią. :)
Chociaż ostatnio mam sprzymierzeńca. Jedna z podwórkowych koleżanek pokazała Tymonowi „latawce” (dmuchawce), więc mogę go nimi kusić :)
grunt to mieć właśnie jakiegoś sprzymierzeńca i sposób ;-)
ja jestem mieszczuchem w tygodniu i wieśniarą w weekendy
pasuje mi taki podział
To podobnie jak ja, nie wyobrażam sobie nie mieszkać w mieście, ale chcę czasem zaciągnąć się świeżym powietrzem i nacieszyć oko zielenią. Ostatnio strasznie dużo nas na tej łące, w polu czy w lesie…a za polecenie książki wielkie dzięki, czuję, że i nam się przyda taka lekcja.
cała przyjemność po mojej stronie! :-)
ja też wieśniara…
my wieśniary, wiemy co dobre :-)
I chwała Wam za to! Brzuszek rośnie i zobaczysz jaką będziecie mieć radochę z grzebania w ziemi i wyciągania z niej robali :-P
Po lekko przydługim wstępie książka się ciekawie rozkręca. Najbardziej przypadła mi do gustu końcówka z genialnymi poradami :-)
Obserwowanie, wachanie, dotykanie, smakowanie natury poza miastem ma oprocz wszystkich wymienionych zalet, jeszcze jedna, ktorej doswiadczylam.
Jakis czas temu charakter mojej pracy ograniczal moj czas spedzany na lonie natury.
Bylam swiadoma, ze trace bardzo wiele az przyszedl taki dzien, po wspanialej prezentacji z ludzmi z branzy, ktorej bylam prowadzaca, w ktorym wszystko stalo sie jasne dla mnie. Wczesniej zadawalam sobie wielokrotnie pytania dlaczego sa wystapienia, z ktorych wychodze jak na skrzydlach chociaz poruszam ten sam temat, jednakowoz przygotowana i z tym samym zapalem co zwykle, po drugiej stronie ludzie entuzjastycznie nastawieni i wsluchani …. a jednak odczuwam wieksze zadowolenie, wieksza kreatywnosc, wspanialsze emocje…….Jadac moja mala terenowka na spotkanie z moimi sluchaczami dostrzeglam w ulamkach sekund, minut zjawisko wyrezyserowane przez Matke Nature, ktore zaparlo dech w moich piersiach. Wspaniala tecza przede mna, krople deszczu wielkosci perel tuz przed moja twarza, na szybie….promienie slonca rysujace na kroplach obraz, jaki zostawil w mojej wyobrazni slad niczym wrozka za sprawa czarodziejskiej rozdzki raj.I od tamtej pory kiedy jade samochodem wypatruje w naturze Jej nieodkrytych czy tez nieodkrytych jeszcze przez niczyje oczy, tajemnic. To, od tamtego, pierwszego „koncertu „, na ktory otrzymalam zaproszenie jest silniejsze ode mnie.
Za kazdym razem, gdy dostrzegam podobnych zjawisk, czasem tylko w przydroznym drzewie lub na polach kwitnacych cytrynowym rzepakiem i pachnacym najslodszym miodem ze wszystkich miodow swiata……….zatrzymuje auto i w lusterku widze swoj niezwykly usmiech przez otwarte na cala szerokosc usta………Jak docieram wprost na sale szkolen….plyne w slowach i cala emanuje pieknem i madroscia….ktore jak przez kalke wraz z emocjami przenosze na innych :)
BRAWO!
czytałaś może „W głębi kontinuum”? polecam!
Nie czytałam! Interesuje mnie temat rodzicielstwa bliskości – na pewno sięgnę po nią. Dzięki!
Chciałam przeczytać tę książkę, choć zupełnie problem mnie nie dotyczy. Dla mnie powinna być pozycja „Ostatnie dziecko miasta” – jak wychować wiejskie dziecko by nie było dzikie w mieście;]
Pozdrawiam serdecznie. I zapraszam na moją stronę o sztuce przetrwania http://www.survival.infocentrum.com – od dawna popularyzuję bezpośrednie obcowanie z Naturą
Co do poradników wychowawczych, to mam podobne zdanie, jedne piszą to inne tamto. A doświadczenie uczy najwięcej. Być idealnym rodzicem to może udałoby mi się przy 10 dziecku, chociaż zawsze pojawią się jakieś nowe błędy ( a może trendy?) wychowawcze. Jednak są takie dwie książki, które troszkę odstają od topowych poradników dla rodziców, a osobiście dały mi dużo do myślenia i szczerze je polecam: Mądrzy Rodzice ( Margot Sunderland) oraz Summerhill (A.S. Neill).
Twój post podchodzi pod modny współczesny dylemat : miasto czy wieś? Ja pochodzę z 50 tys miasta, ze wszystkimi klubami, szkołami, sklepami ,ale także jeziorami i lasem, zawsze ciągnęło mnie do dużego miasta, byłam zakochana we Wrocławiu. Jednak po kilku latach mieszkania w zatłoczonym Dublinie, z dziećmi coraz bardziej tęsknię za naturą. Jednak całkowicie na wsi chyba bym się nie odnalazła. Złoty środek? Mieszkać w okolicy wystarczająco dużego miasta, nie koniecznie największego. Ciągle szukamy takiego miejsca.
Basia, Ty mi z nieba spadłaś! Z niemalże każdą rzeczą, którą poruszasz się zgadzam!
Mi tez marzy się domek, najchętniej poza miastem, ale w niedalekiej odległości od niego.
Ale fajnie :-) Uważam, że dzieci tak się cieszą z każdego „wybiegu” na łonie natury, nie potrzeba im tam zabawek. Znajdzie się zawsze jakiś kijek, kamyk i pomysł w głowie :) Pewnie w wieku nastu lat jednak już będą mieć inne priorytety więc niedaleka odległość od kina, szkół, basenu, jakiś klubów jak najbardziej wskazana :) A potem pójdą sobie w świat, szukając swojego miejsca na ziemi, zostawiając nas w naszym domku z ogródkiem, co jakiś czas wpadając po słoiki z domowym dżemem :D Dzisiaj ja jestem zmęczona hałasem z ulicy, korkami, tym, że nie wiem kto mieszka w moim bloku, że po ciszę i szum drzew muszę się wybierać na konkretny spacer lub nawet jechać gdzieś dalej, pomidorami z marketu, które nie widziały słońca. Kiedyś taka wizja wydawała mi się śmieszna, mówiłam zawsze swojej mamie, że ja nie będę spędzać tyle czasu w kuchni, że nie ma to jak duże miasto, gdzie masz pod ręką kino, teatr, sklepy, koncerty, pewnie też łatwiej o pracę. A mama tylko kiwała głową i mówiła, że wrócimy do tego jak sama zostanę mamą. I teraz ona się śmieje ze mnie :)