Opowiem Wam sytuację, która miała miejsce nad morzem, gdzie kiedyś spędzałam wakacje z moimi rodzicami. Prawdopodobne jest, że już kiedyś Wam o tej sytuacji na blogu opowiadałam przy innej okazji, ale było to na początku mojej blogowej drogi. Także wybaczcie, że się powtarzam, ale bardzo chcę Wam o tym opowiedzieć.
Miałam wtedy 11 lub 12 lat. Wybraliśmy się z rodzicami na plażę z samego rana. Matko, jak myśmy wytrzymywali cały dzień na plaży to ja nie wiem, bo dzisiaj to bym chyba zwariowała. Ale mniejsza z tym. Obok nas rozłożyło się małżeństwo, które miało małą córeczkę. Słodką dziewczynkę, na której widok momentalnie zaczęłam błagać rodziców o siostrzyczkę :D Myślę, że dziewczynka miała wtedy 3 latka, tak na moje wtedy nastoletnie oko. Ponieważ nie mogłam od tej słodyczy oderwać wzroku, miałam ją cały czas na oku. W pewnym momencie mama dziewczynki wstała z leżaka i poszła do morza a dziewczynka została na plaży z tatą. Kiedy jej mama już pływała na „głębszej wodzie”, dziewczynka podbiegła do brzegu. Ja dyskretnie pobiegłam za nią, bo chciałam być takim jej aniołem stróżem. Zaraz za dziewczynką pobiegł jej tata. I nagle słyszę jak ta mała istotka mówi takim cichutkim głosem, ale takim jak się mówi do kogoś, kto jest centymetry od ciebie oddalony a nie metry:
– Mamusiu. – powiedziała cichutko pod nosem dziewczynka.
I za moment znowu to powtórzyła:
– Mamusiu. Moja mamusiu. – znowu powiedziała to strasznie cichutko, ale to tak spokojnie cichutko, że miałam ochotę jej powiedzieć, że jeśli chce zawołać mamę, to musi krzyczeć głośno, bo szum morza i fal jest tak głośny, że mama jej nie usłyszy. A ona znowu tym swoim spokojnym głosikiem ją wołała. Aż coś się we nie wtedy wzbierało!
Nagle ukucnął przy niej jej tata i zaczął coś do niej mówić. Usłyszałam tylko tyle, że mówił jej, że mamusia zaraz do niej przypłynie tylko sobie jeszcze chwilę popływa.
Dziewczynka cichutkim głosem zgodziła się z tym, co powiedział do niej tata.
I pamiętam to jak dziś. Jej mama przypłynęła do brzegu a ja prędko pobiegłam do mojego Taty, żeby opowiedzieć mu tę sytuację i zapytać go, dlaczego ta dziewczynka nie potrafiła krzyknąć do swojej mamy i mówiła takim cichutkim głosikiem. I dlaczego jej tata nie powiedział jej, że musi krzyczeć głośniej. Pamiętam, że byłam tym wręcz wzburzona! Wydawało mi się to strasznie głupie, że mówiła tak cichutko, bo to normalne, że jej mama nie mogła jej usłyszeć. I wtedy mój Tata powiedział mi coś niesamowitego, to znaczy niesamowitego wtedy dla mnie, ale pamiętam to do dzisiaj:
– Bo pewnie tej dziewczynki nikt nie nauczył jeszcze krzyczeć.
I jak stanęłam jak wryta. Jak to. Nikt nie nauczył jej krzyczeć? Nikt przy niej nie krzyczał, czy jak?! – tak sobie wtedy myślałam. Przecież każdy chyba potrafi krzyczeć? Tak to sobie tłumaczyłam.
A dzisiaj myślę sobie coś innego. Że skoro krzyku można się nauczyć, szczególnie w sytuacjach stresujących, gdy tracimy cierpliwość, to może można się tego krzyku w takich sytuacjach oduczyć również?! Może to jest ta „umiejętność”, nad którą mogę spróbować mieć kontrolę? Nie wiem.
Ja wiem, że to cholernie trudne, szczególnie wtedy, gdy szlag mnie trafia, bo jeden z moich synów pomalował całą sofę pastelami.
Albo gdy kolejny naleśnik ląduje z impetem na podłodze. Albo gdy mi pęka głowa a oni wariują po całym domu bawiąc się w Indian czy innych piratów. Ja mam wtedy wszystkiego dość i pękam. To znaczy w jednym momencie ten krzyk bywa silniejszy ode mnie. On jakby chce się ze mnie wyrwać i dać się usłyszeć. To takie rozładowanie moich emocji, które kumulują się po całym dniu a cierpliwość wisi już na włosku.
Zapytacie pewnie, czy zatem jestem idealna i nie krzyczę na moje dzieci. Nie, niestety na nich krzyczę.
Staram się krzyczeć jak najrzadziej. Bo serce mi zaraz po tym krzyku pęka. Wiem, że ze spokojnej kobiety staję się wtedy taką krzyczącą jędzą. A w oczach moich dzieci w tym momencie nie jestem już tą mamą, która głaszcze do snu i przytula. Wtedy jestem tą mamą, która ma w oczach straszną złość i oni się mnie wtedy boją. I dzisiaj właśnie miałam taką sytuację, że kupiłam moim dzieciom świetne książeczki, po których można pisać i można to wszystko szmatką zmazywać. Byłam podjarana tymi książeczkami na maksa. I co? Nie minęło 5 minut jak Junior jedną z nich postanowił zdekompletować. Szlag mnie trafił. Taka ludzka złość, że ja tam się starałam a tu d..pa zbita.
I nagle ta cholerna złość się we mnie wezbrała. Te nieopisane emocje, których nie da się zatrzymać. I …. buch! Krzyknęłam. Zaklnęłam w duchu. Dosłownie wkur..iłam się na siebie.
A później przypomniałam sobie właśnie o tej dziewczynce, która tak szeptała pod nosem i wołała swoją mamę nad brzegiem morza. I pomyślałam sobie, że nigdy co prawda nie będę taką małą dziewczynką, która nie potrafi krzyczeć, ale mogę starać nad tym panować. Pewnie nie zawsze mi się uda, bądźmy szczerzy. Potrzeba krzyku czasami jest poza naszą kontrolą.
Mogę jednak po takim krzyku przeprosić moje dziecko. I tak właśnie robię od jakiegoś czasu. To koi moje serce, które pękło. Zamiast udawać, że nic się nie stało i tak właśnie miało być, to podchodzę i przepraszam. I tłumaczę, dlaczego krzyknęłam i że tego nie chciałam.
To mi pomaga. To pomaga też moim dzieciom zrozumieć, że żałuję mojego krzyku, którego nie chciałam tak naprawdę. Krzyku, który jest moją słabością. Nie zdziwię się, jeśli i Wam przeproszenie za Wasz krzyk pomaga w tych chwilach, gdy pękamy na tysiąc kawałków i mamy wyrzuty sumienia.
Mamy dla kogo się starać. Uściski!
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
1 komentarz
Znam ten ból. mam ogólnie naprawdę ogromną cierpliwość dla swojego Syna, ale gdzieś wewnątrz tli się iskierka wkurwienia, która raz, na jakiś czas, wybucha wulkanem złości. Wtedy jest mi po prostu strasznie głupio. Siadam przy dziecku i przepraszam, mówię co czuję, dlaczego. Doprowadziło to do sytuacji, że mój Syn zaczął robić dokładnie to samo, kiedy na kogoś nakrzyczy, lub sprawi inną przykrość.
Nauczyliśmy się także mówić „ja TEŻ przepraszam”, bo wiadomo, że nie zawsze wina leży po jednej stronie, a akcja tworzy reakcje.