Takie sytuacje nie zdarzają mi się często. Właściwie w ostatnim roku podobna sytuacja przydarzyła mi się tylko raz. Za każdym razem konfrontacja miała miejsce w ścisłym centrum Krakowa.
To głównie tą miejscówką tłumaczę to całe zdarzenie. Spore miasto, ukierunkowane na turystów, szukających albo wrażeń albo towarzystwa. Albo jednego i drugiego. Ścisłe centra miast determinują jakby inne zachowania i skupiają często-gęsto pewien typ człowieka, którego próżno szukać na bieszczadzkim szlaku w ilościach hurtowych ;-)
A to było tak. Wyszłam z domu. Ubrałam dyżurny płaszcz, zarzuciłam na głowę kaptur, bo pogodę mamy w Krakowie od kilku dni co najmniej beznadziejną. Nie zdjęłam nawet moich domowych legginsów zdrowo upapranych rosołem na lewej nogawce, a na prawej kawałkiem rozgniecionego naleśnika z dżemem. Zostawiłam dzieciaki w domu z małżonkiem, a sama pojechałam do jednej z moich ulubionych drogerii, w której znajduję większość moich ukochanych kosmetyków. Raz na dwa-trzy miesiące robię sobie taki wypad, aby uzupełnić, co dla mnie niezbędne.
Kaptur na głowę, parasolka w ręce i jadę tramwajem w stronę mojej kosmetycznej mekki. To jak wyprawa miesiąca, co najmniej. Serio, tak się wtedy czuję bez miauczących u boku dzieci ;-) Wysiadam w pośpiechu niemalże taranując mężczyznę, który stał niedaleko. Grzecznie przeprosiłam i biegnę ile tylko mam sił w nogach, bo widzę zielone światło na przejściu dla pieszych licząc skrycie, że i na drugich światłach nie będę musiała czekać. Nie udało się. Zaklęłam pod nosem, bo nie znoszę czekania, kiedy na dworze leje jak z cebra a moja parasolka ledwo trzyma się w ryzach podczas hulającego wiatru.
Czekam na tych światłach jeszcze minutę i ruszam na zielonym. Wskoczyłam na chodnik przez jedną kałużę i już spokojniej zaczęłam kroczyć w stronę drogerii.
W pewnem momencie zaczęłam się czuć nieswojo. Czułam za sobą czyjeś kroki. Ten ktoś nie trzymał kulturalnego dystansu. Był zbyt blisko mnie naruszając przy tym moją strefę komfortu. Nie znoszę czegoś takiego. Nie przepadam też za rozmowami stojąc zbyt blisko drugiego człowieka. To dla mnie strasznie intymne, a takie chuchanie sobie twarzą w twarz albo nadeptywanie na stopy krępuje mnie cholernie.
Szłam jeszcze chwilę i postanowiłam ogarnąć temat tych nieznajomych kroków. Nagle bez żadnej zapowiedzi zatrzymałam się i obróciłam. Ktoś kroczący za mną ominął mnie zwinnie i skorzystał z tej okazji totalnie mnie zamurowując:
– Idę tak za Tobą od Alei Słowackiego. Przepraszam, że tak długo, ale cały ten czas zbierałem się na odwagę, aby Cię o coś zapytać. – powiedział na oko trzydziestoletni, wysoki mężczyzna.
Chciałabym zobaczyć wtedy moją miną. Jedyne, co pamiętam, to niesamowite uderzenie gorąca i jakaś taka piekielna nieśmiałość a zarazem brak umiejętności wypowiedzenia choćby jednego słowa. Kluskę miałam w gardle tak ogromną, że nie wiedziałam czy mam ją połknąć, odchrząknąć czy zapaść się pod ziemię. Poczułam się wtedy jak nastolatka, a nie dojrzała kobieta, która powinna wiedzieć, jak się zachować w każdej sytuacji.
Serio. O wiele więcej spodziewałabym się po sobie. Zazwyczaj wyszczekana ze mnie osoba i trudno ze mną o niespodziewane reakcje. A tutaj: zonk. Totalna zapaść reakcji. Patrzyłam temu facetowi w oczy i w końcu powiedziałam coś totalnie głupiego:
– Aż od Alei za mną idziesz? – zapytałam go. Nie nooo, riposta taka, że nic tylko zapaść się pod ziemię i korzonki od spodu skubać. Zamiast walnąć coś w stylu: „Wal śmiało”, albo „Kto pyta nie błądzi”, to ja wypalam z tekstem na poziomie gimnazjum.
– Tak, od Alei. – odpowiedział. Przepraszam Cię, że tak znienacka, ale czy miałabyś ochotę hmmm może … napić się ze mną kawy? A może zjemy wspólny obiad? Wiem, że to dziwne, o co pytam. – powiedział. Dopiero wtedy przyjrzałam mu się dokładniej. Na oko dwa metry wzrostu, garnitur, na głowie śmieszny kaszkiet w burberry’oską kratę, a na twarzy uśmiech jakby właśnie zobaczył zorzę polarną. Z sińcami pod oczami i niewyspaną twarzą, najchętniej bym dodała ;-)
I w tym momencie wróciła mi zdolność rozsądnej reakcji.
– Magda jestem. Wiesz, z tą kawą to nie za bardzo, bo przed chwilą piłam z Mężem. A co do obiadu, to rzeczywiście jestem głodna, ale obiady zawsze jem wspólnie z moimi maluchami. Na randki się nie porywam. Brak potrzeby, ochoty i czasu. Dzięki za zaproszenie. To było miłe. Będę miała co opowiadać Mężowi. – puściłam mu oko. Zauważyłam w jego oczach totalną akceptację sytuacji. Może widać było lekkie zaskoczenie, ale to nie był żaden niedojrzałek. Normalny koleś, który miał nadzieję zaczepić normalną laskę. Nie jego wina, że trafił na szczęśliwą mężatkę ;-) :P
– Uff. Wiedziałam, że jesteś świetna. Nic tu po mnie. Przepraszam. – i sobie poszedł. Po prostu.
Powiem Wam, że [o próżności! ;-)] jak już z nim się pożegnałam, to do drogerii szłam niemalże lewitując, mentalnie ważąc co najmniej 20 kilo mniej :D Uśmiechałam się do samej siebie jak głupia. Chichrałam się w duchu pocieszając się, że wcale nie jest ze mną chyba tak źle, jak mogłoby mi się wydawać :D Nie zrozumcie mnie źle. Nie piszę tego, aby się pochwalić czy połechtać moje kobiece ego, choć nie wątpię, że było wtedy lekko podreperowane ;-)
Tak naprawdę to pisząc to wszystko powyższe, gdzieś tam skrycie liczę na to, że przeczytają to Wasi partnerzy a mój M. raz jeszcze sobie tę sytuację przypomni, bo i jemu o niej opowiadałam. Mam nadzieją, że nasi Panowie orientują się, że i nas mogliby zaprosić na kawę albo niespodziewany obiad. Kurde! Wcale nie muszą czekać, aż ktoś inny będzie pierwszy. Wiadomka, że z zaproszenia nieznajomego nie skorzystamy.
Przecież nasi kochani mężczyźni mogliby zwyczajnie wziąć sprawy w swoje ręce! :-)
Bo kiedy ja tę sytuację opowiedziałam mojemu Mężowi, to totalnie, ale to to-tal-nie zbiłam go z tropu. Co było widać na jego twarzy, która przybrała rumieńców i jakaś taka złość cisnęła się jemu na usta. A może nawet ociupina zazdrości [co by mile połechtało moje ego ;-)]. Nie będę ściemniać, że jest inaczej ;-)
Panowie, dbajcie o swoje kobiety. Zaskakujcie je, aby nie musiały być zaskakiwane przez nieznajomych, po prostu! ;-)
Piąteczka? ;-)
6 komentarzy
Super historia, kazdej kobiecie potrzeba czasem takiego polechtania proznosci, jeszcze bardziej sie wtedy kocha swojego mezczyzne :-) ale co jesli sytuacja taka sie zdarza facetowi, coraz czesniej tak jest i jak tu nie byc zazdrosna?;-)
Oł je!! Piąteczka! A wczoraj właśnie ten temat poruszany był w moim małżeństwie, ponieważ albowiem dostałam wiele komplementów, nagle a niespodziewanie od zupełnie przypadkowego, obcego faceta (młodszego ode mnie!!!!) Ale to nie były jakieś zwykłe komplementy, to właśnie było tak jak piszesz, poczułam sie jak w liceum! chyba ze trzy dni chodziłam podjarana :) To jednak jest miłe przypomnieć sobie, że nadal masz to coś :)
Pozdrawiam,
Muszę przyznać, ze mój mężczyzna minimum raz w miesiącu zaprasza mnie na obiad ;) tak po prostu, bez powodu. I muszę to bardziej docenić! :)
Ostatnio podrywał mnie naprawdę przystojny facet. Byłam z rocznym dzieckiem, od tematu którego de facto rozpoczęła się rozmowa. Gdy opowiedziałam o tym mężowi, ten powiedział: „to musiał być gej”… Chyba powinnam była to sprawdzić ;)
To co w końcu niby zrobił ten Twój mąż? Bo napisałaś, że zbiłaś go z tropu, zazdrość i złość cisnęła mu się na usta, ale o tym co zrobił to ani słowa :)
Swoją drogą bardzo świetnie odpowiedziałaś temu (że tak z żartem to określę) napastnikowi.
Ale te sugestie typu „faceci, starajcie się i zaskakujcie swoje panny, bo jak nie to zrobi to ktoś inny” to bym sobie darował. Bo to tak jakby powiedzieć „Panny, róbcie swoim facetom dobrego lodzika, bo jak nie to zrobi to inna”. To nic innego jak szantaż. Podprogowy bo podprogowy ale jednak.
Ja Cię UWIELBIAM!!!!!!!Piąteczka!