Tak. To jest temat, który budzi podobno emocje. Przyznam, że w naszym domu również budził emocje i jeszcze miesiąc temu byłam pewna, że do wakacji chłopcy w przedszkolu się nie pojawią. Jednak jak to w życiu bywa – zmieniła się nam perspektywa i doszliśmy do wniosku, że w naszym przypadku to jedyna właściwa decyzja.
Jak wyglądały nasze ostatnie tygodnie z dziećmi?
Szczerze? Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wcześniej była tak przytłoczona obowiązkami i codziennością jak w ostatnich tygodniach. Pierwsze tygodnie epidemii wydawały się być dla nas sielanką. Mogliśmy nadrobić ten czas, którego nam wcześniej brakowało. Chłopcy byli wniebowzięci, że mogą pobawić się swoimi zabawkami. Gaia była szczęśliwa, że chłopcy są w końcu w domu i nie musi na nich czekać pół dnia, aż wrócą z przedszkola. My z kolei byliśmy szczęśliwi, że możemy spędzić z dziećmi te chwile, których wcześniej nam brakowało. Jednak im dłużej byliśmy sam na sam z dziećmi próbując jednocześnie godzić opiekę nad nimi, naszą pracę i choć w pewnym procencie realizować to, co przesyłały do nas drogą mailową panie nauczycielki z przedszkola, tym bardziej dochodziliśmy do ściany.
W pewnym momencie zrozumieliśmy, że mając trójkę małych dzieci jak nasze, czyli w wieku 2, 4.5 oraz 7 lat oraz pracę, niestety niemożliwe jest w naszym przypadku robienie tego wszystkiego jednocześnie.
Nie mamy babć, które zaopiekują się dziećmi. Na ten moment nie mamy żadnej pomocy z zewnątrz, która w jakikolwiek sposób pomogłaby nam ogarnąć ten bajzel. Tak, ostatnie tygodnie były „bajzlem” i nie wstydzę się używać tego słowa. Nareszcie spojrzałam w oczy naszej sytuacji i zrozumiałam, że choć próbowaliśmy to wszystko jakoś poskładać, nie jesteśmy w mocy sprawić, aby jednocześnie opiekować się dziećmi 24/7, pracować, uczyć ich i jednocześnie (ujmując to kolokwialnie) srać tęczą i jednorożcami.
Pewnie próbowalibyśmy ciągnąć to przez kolejne tygodnie albo nawet miesiące, jednak…
Jednak pewnego dnia coś we mnie pękło po tym, jak nasz Starszak czyli Ivo błagalnym głosem zapytał mnie, czy on mógłby przyjść do przedszkola chociaż na chwilę, bo już nie wytrzymuje z Teodorem, który cały czas mu dokazuje. Tak – oni mają kompletnie różne charaktery. Starszak – oaza spokoju, empatii i zrozumienia. Junior czyli Teodor – huragan, dla którego przebiegnąć 10 km to mało, bo on potrzebuje rozładowania energii średnio co 30 minut i jak tego nie dostanie, to zamienia się w psotnika nie z tej ziemi zaczepiając i awanturując się o byle pierdołę. Do tego wszystkiego mała Gaia, która próbuje wpasować się w towarzystwo, ale nie jest najmilej widziana, kiedy oni składają zestaw lego złożony z 1000 klocków i potrzebują świętego spokoju. A na dokładkę do tego my, którzy powinniśmy pracować min. 6-8 godzin dziennie, aby ogarnąć wszystko, co należy, ale za cholerę nie da się tego zrobić w zastanych warunkach. Aby Starszak to zniósł bez uszczerbku na psychice, robiłam mu codziennie 1-2 godzinny tzw. „relaks”, jak ja to z nim nazywałam. Napuszczałam mu wodę do wanny, puszczałam relaksującą muzykę i koiłam jego „psychę”, aby mi chłopak nie zwariował z bandą tych małych szaleńców. Jak on to znosił, to ja do tej pory się dziwię. Czytałam mu książki, rozmawialiśmy o różnych naszych „pierdołkach” i zwyczajnie staraliśmy się być ze sobą we względnej ciszy, aby nie „ocipieć”, jak ja to mówię.
Pewnego dnia, rycząc i wkurwiając się z bezsilności, powiedziałam mojemu M., że doszliśmy do ściany, z której albo się odbijemy albo ściana rozpadnie się w drobny mak na nas i na niewinne dzieci, które są w tym bajzlu właściwie to bezwiednie i nic z tym nie mogą zrobić.
Koniec. Chłopcy idą do przedszkola. Taka zapadła decyzja w zeszłym tygodniu.
Ivo, jak tylko usłyszał, to zapytał, czy może iść już-zaraz, bo nie wytrzyma do poniedziałku. Teosiek najpierw zrobił wielkie oczy, a później zapytał: „A koronawirus mnie zaatakuje w przedszkolu?”
I to jest doskonałe pytanie.
Nie wiem, czy koronawirus ich „zaatakuje” w przedszkolu. Muszę powiedzieć jednak coś jasno i wyraźnie – nadal uważam, że epidemia nie jest wyssana z palca (jak twierdzą niektórzy) i nie jest żadnym spiskiem (jak sądzą jeszcze inni, albo nawet ci sami).
Istnienie tego wirusa uważam za fakt i według informacji, które są podawane do informacji publicznej, jest on zagrożeniem przede wszystkim dla osób starszych, osób ze słabszą odpornością czy dla tych, którzy chorują przewlekle bądź chorują, ale nawet o tym nie wiedzą, że są obecnie zagrożone.
Czy nasza rodzina jest w grupie ryzyka?
Raczej nie, choć oczywiście nigdy nie mogę mieć pewności. Myślę, że koronawirusa przeszliśmy w marcu, tak jak Wam o tym pisałam w jednym z postów 2 miesiące temu. Niestety, test na przeciwciała tego nie potwierdził, choć podobno wiarygodność tych testów też wg części osób jest wątpliwa.
Wiem jedno – z tym wirusem przyjdzie nam żyć przez miesiące, a może nawet lata. My jako rodzina powrót do względnej normalności zaplanowaliśmy na ten poniedziałek, co znaczy, że chłopcy po raz pierwszy od połowy marca poszli do przedszkola. W ich przedszkolu na ten moment jest tylko garstka dzieci. Panie robią, co mogą, aby przestrzegać zasad sanitarnych i dzieci większość czasu dzisiaj spędziły w ogrodzie z tego, co mi Starszak powiedział. Trzymam kciuki, aby to wszystko szło w dobrym kierunku.
Decyzja o tym, że nasze dzieci poszły dzisiaj do przedszkola jest jednak decyzją dobrą dla NASZEJ rodziny, chcę to podkreślić. Wiem, że wiele z Was radzi sobie z dziećmi w domu doskonale i jesteście zadowoleni z takiego obrotu sprawy, że możecie być w domu w komplecie. Jestem zdania, że każdy podejmuje decyzje za siebie i swoich bliskich. Ja dzisiaj podczas nieobecności chłopców mogłam nadgonić z pracą i projektami, które czekały od tygodni na to, abym znalazła godzinę, by móc się do nich odnieść i pchnąć je z kopyta. Prowadząc własną działalność, jaką ja prowadzę, człowiek nie może liczyć na żadne wsparcie z zewnątrz, dlatego mój powrót do pracy był konieczny.
Stąd też ten dzisiejszy post – udało mi się znaleźć godzinę, aby napisać do Was te kilka zdań, jednocześnie chcąc podkreślić coś bardzo ważnego:
jeśli Wy też musiałyście posłać swoje dzieci do przedszkola, to nie miejcie z tego tytułu wyrzutów sumienia!
Gdybyśmy żyły w idealnym świecie, te dzieci zostałyby z nami w domu, a my uśmiechając się do nich co 5 minut i wymyślając co rusz to bardziej kreatywne zabawy patrzyłybyśmy jak dolary lecą nam z nieba w ilościach hurtowych, a praca robiłaby się sama. Nie każdy ma możliwość, by jego świat wyglądał tak, jakby on sobie życzył. I to jest okay :-)
A tym z Was, które zostałyście z dziećmi w domu, przesyłam ogrom cierpliwości i ściskam równie mocno! Ja jeszcze niedawno byłam po tej stronie i wiem, ile to kosztuje pracy, sił, cierpliwości szczególnie jeśli ma się wymagające dzieci, które potrzebują od rodzica niemalże 100% uwagi i czasu. W pewnym momencie jednak musiałam spojrzeć w lustro, żeby powiedzieć sobie, że teraz czas jest na nas.
Byle do przodu! Damy radę!
P.S. Ściskam, trochę z łezką w oku próbując zaleczyć moje lekką depresyjność, jaka mnie ostatnio nawiedzała. Tęskniłam za pisaniem do Was, dla Was. Brakowało mi tego, choć myślałam, że dam radę codziennie relacjonować Wam, co u nas słychać, ale nie udźwignęłam tego. Teraz będzie odrobinę łatwiej, bo tylko jedno dziecko w domu. Względnie grzeczna Gaia. Trzymajcie kciuki, aby była dla mnie łaskawa ;-) Dziewczyny, zostawcie po sobie kciuk na Facebooku, jeśli udało się Wam przeczytać dzisiejszy post. To zawsze dla mnie znak, że po drugiej stronie jest Ktoś kto czyta i jest szansa, że mnie czasami rozumie w tym macierzyństwie z przebojami. :*
Brak komentarzy