Bywają takie dni, że słucham drugiej strony i nie dowierzam. Całe szczęście niewiele jest takich chwil, że mam rzeczywiście wrażenie, jakbyśmy się co najmniej na innych planetach urodzili.
I tutaj zarówno mężczyzna jak i kobieta mogliby sobie podać rękę i odszczekać pod stołem to, co powiedzieli czasami za dużo albo za głośno. Czasami wiem, że przeginam i kiedy mam gorszy dzień, to jestem w stanie sprowadzić całe to moje macierzyństwo do poziomu piwnicy i zagrzebałabym się w moich utyskiwaniach. Ostatnio staram się jednak tę moją narzekającą stronę w ryzach trzymać i o dziwo udaje mi się. Chyba zacznę sobie przyklejać do czoła kotyliony zajebistości albo zmajstruję sobie tablicę, na której zacznę mocować uśmiechnięte buźki w ramach bonusu ;-)
Ale do rzeczy. Żeby nie było, że to tylko my jesteśmy takie wiecznie narzekające i sfrustrowane. Mam czasami do czynienia z mężczyznami i słucham ich utyskiwań na temat kobiet, to za głowę się łapię. Serio. Co poniektórzy, to chyba najlepiej by się czuli z wiecznie uśmiechniętą laską o figurze jakże rezolutnej „supermodel” z wybiegu, która da im czwórkę dzieci, zrobi im wieczorami dobrze, ugotuje dwudaniowy obiad, posprząta i da się wyspać, nie przytyje, a wyprasuje, wypierze i przywita go sytym śniadankiem i jakże mokrym buziakiem. Nosz ku…. Ależ ja wiem, gdzie takiej szukać, panowie! W Nibylandii albo na dworze szwedzko-angielskim ;-) Tak się zastanawiam, czy jest szansa, że cokolwiek zmieni podejście tych jaśnie panów, którzy myślą, że to wszystko to samosię robi, a dzieci to rodzą się w spazmach rozkoszy. Tiaaa.
Rozmawiałam i pisałam z wieloma z Was przez ostatnie trzy lata i chyba jestem w stanie pomału pozbierać te informacje to kupy. Często dzielicie się ze mną swoimi historiami z początków założenia rodziny i szczerze Wam zazdroszczę tych naturalnych i rodzinnych porodów, tego przecinania pępowiny przez Tatę, tego kładzenia maluszka na brzuchu i wtulania się w niego przez minuty po porodzie. Nie mam kompleksu rodzenia dzieci przez cięcie cesarskie, jednak bardzo żałuję, że już nigdy nie będę mogła doświadczyć tego naturalnego. Jest w nim coś mistycznego. Bolesnego również, ale cesarka w moich przypadkach to nigdy nie była bułka z masłem, wręcz odwrotnie. Czasami tak mi się serducho rozrywa, bo podczas moich porodów przez cesarskie cięcie nikt mnie nie trzymał za rękę, nie dopingował, nie płakał ze mną ze szczęścia, jak to miało miejsce u Was. Pięknie te chwile opisujecie :* „Cesarka” to po prostu operacja. Tylko tyle albo aż tyle, w zależności jak na to patrzeć.
Wspólny poród, o którym często wspominacie, do którego nikt Waszego mężczyzny nie zmuszał, a on z własnej inicjatywy chciał uczestniczyć w tym wielkim momencie, dał mi do myślenia. Czy to nie jest tak, że to właśnie facet, który całym sobą chce uczestniczyć w życiu rodzinnym i chce wspierać swoją kobietę w każdej chwili, bez względu na okoliczności, to nie będzie bał się być razem z nami w tej przełomowej dla rodziny chwili? Nie wiem czy to kwestia otwartości umysłu czy przełamania strachu, ale ogromnym szacunkiem darzę tym mężczyzn, którzy mimo wszystko nie bali się wspólnego naturalnego porodu, a wręcz uważali, że jest to ich obowiązek wspierać wtedy swoją kobietę.
Zdaję sobie sprawę, że dla części kobiet ta męska obecność przy porodzie zupełnie może nie być po drodze. Rozumiem. Szanuję. W końcu to też my kobiety decydujemy o tym, z kim chciałybyśmy być w tym momencie. Czasami wolicie być same, a czasami wybieracie za swojego towarzysza mamę, siostrę, doulę czy meża. Ja należałabym do tej drugiej grupy, i chciałabym okrutnie by w tej chwili był ze mną mój M. Każde moje cesarskie cięcie wspominam ze strachem i czułam się jak taki pionek w grze, w której nie mam nic do powiedzenia i nikt mnie nie przytuli i nie powie „dobra robota, kochana!”…
Nie chciałabym umniejszać roli tych mężczyzn, którzy nie byli w stanie przeżyć wspólnego porodu. Nie dlatego, że nie mogli, ale że bali się, uważali, że to niemęskie i w ogóle. Nie chcę zabierać im prawa, do własnej decyzji, jednak tylko głośno myślę.
Czy to nie jest trochę tak, że wszyscy się tego porodu obawiamy i pomimo tego strachu, to razem powinniśmy stawić mu czoło, szczególnie właśnie w takim momencie? Jakie jest Wasze zdanie? Bardzo jestem ciekawa Waszej opinii. Ja też bałam się porodu, i Ty się bałaś, i najprawdopodobniej bał się go na początku każdy uczestniczący w nim mężczyzna…
A może to chodzi właśnie o przełamanie tego strachu, co pozwoli nie tylko być uczestnikiem tego „wielkiego wydarzenia” ale widząc jej wysiłek i znając swój wkład w przyszłości pozwoli również z większym szacunkiem i zrozumieniem patrzeć na swoją kobietę?
15 komentarzy
Mi niestety nie było dane rodzić z partnerem, mimo, że oboje bardzo tego chcieliśmy. Wirus swinskiej grypy akurat musiał wtedy przywlec swój tyłek do szpitala, który został zamknięty dla odwiedzających. Żadnych odwiedzin przez całe bite 3 doby. Nie mogę teraz uwierzyć, że to były tylko 3 dni, czułam się jakby to byly 3 tygodnie. Bardzo żałuję, że byłam sama. Poród mimo bólu i wielu trudności które się pojawiły w trakcie, wspominam ze wzruszeniem. Czuję też jednak żal, że coś mi odebrano. I mam w gorszych chwilach myśl „Ty palancie! Jakbyś zobaczył co przeszłam żeby dać Ci tego ukochanego syna to może w końcu zaczął byś mnie doceniać!!!” :)
3mce temu urodziłam z mezem 2gie dziecko. Obu porodów się bałam, ale tego drugiego bardziej, wiedziałam co mnie czeka. O ile przy pierwszym może z racji tego, że było to nowe doświadczenie ? nie do końca docenilam jego obecność, a on mój wysiłek, o tyle za drugim razem jego obecność była nieoceniona. Naprawdę aktywnie uczestniczył, trzymał za nogę, rękę, dopingowal i na koniec powiedział: Boże jaki to jest wysiłek urodzić dziecko, to jest naprawdę ciężkie. Baaardzo miło było usłyszeć te słowa uznania ? doceniam jego postawę, bo rozumiem, że nie każdy może być w stanie patrzeć na to wszystko. Sama nie wiem czy chciałabym być po tej drugiej stronie. Wydaje mi się, że teraz mamy dla siebie więcej zrozumienia, szacunku i może nawet jesteśmy jeszcze bliżej niż wcześniej. Fajne doświadczenie.
Podczas mojego pierwszego i jedynego porodu był ze mną mój mąż… A ja do ostatniej chwili zastanawiałam się czy lepiej że jest czy że czekał by na korytarzu…bo przecież cudowne rady ” starszych” stażem mówiły o tym jak to mężowie brzydzą się potem dotknąć swojej żony… Na szczęście był. Ja plakalam z bólu a on ze strachu i smutku, że cierpie. Teraz wiem że bez niego nie dała bym rady. Nasz cud przyszedł na świat i właśnie w tamtej chwili świat stał sie piękniejszy. Do końca życia to będzie najpiękniejszy dzień- nasz dzień. Naszej Rodziny. Nie ważne jak rodzisz …naturalnie czy przez CC …ważne że w tej danej chwili przychodzi na świat mały czlowieczek o którym każda z nas tak marzyła (chyba jeszcze zanim zaczął marzyć sam mąż hii). I tego się trzymajmy…każdy z nas stworzył swój własny mały cud….
P.S. a podobno się nie zdarzają….;)
Pozdrawiam mamusie i ich cuda ;*
Może i tak, ale wiekszosc mezczyzn to wzrokowcy i ten widok moze wywolac w ich mozgach niepozadane nawet przez nich doznania. Wolałam zatem chronic swoj wizerunek i na 100% pozostac sexy w oczach mojego męza. Udalo mi się to. Znam jednego tatusia, ktory bez bicia ludziom z pracy mowi,ze gdyby mial 100% wybor to wolalby nie byc na sali. Brak wyboru to w jego przekonaniu samo pytanie od zony – co woli? Odpowiedzialby, ze woli byc poza salą —> zona pomyslalaby,ze ucieka od odpowiedzialnosci, ze jest słabeuszem, że nie chce jej wspierac ect. wiec wybral bycie z nia. Mimo wszystko, mowi, ze gdyby nie zapytala o to – to pewnie by tam nie wszedł i nic złego by się nie stało. Ona oczywiscie nie wie, ze on ma takie podejscie….a on woli juz teraz zbierac oklaski.
Jestem w 31 tc i szykujemy sie psychicznie do tego wydarzenia. Moj chlop od poczatku powtarza ze bedzie przy porodzie i koniec kropka. Wielu facetow boi sie ze nie bedzie umialo spojrzec po tym na kobiete z porzadaniem. Moj chyba nawet na to nie wpadl. To jest bardzo wazne wydarzenie, chce mnie wspierac i razem ze mna ujrzec syna. Nikt mu nie kaze patrzec w krocze. A badz co badz, jest obok kiedy leze chora w lozku czy mam gorszy dzien. Nie dzwoni wtedy po moja matke i nie czeka na przedpokoju az mi minie. Wiec „tak” dla rodzinnych porodow. Mysle tez, ze tworza one swego rodzaju mocniejsza wiez rodzice – dziecko. Bo ilu to mezczyzn nie potrafi sie odnalezc w roli ojca i nie pomaga w domu? Chyba wiekszosc. Tak od poczatku jest wazny i bierze udzial w zyciu nowej istoty. Szybciej tworzy sie miedzy nimi magiczna wiez.
Niestety mimo rodzinnego porodu nie czuję zrozumienia i szacunku.
Ja też miałam cesarkę, chociaż najpierw próbowałam rodzić naturalnie. Mąż miał obawy by uczestniczyć przy porodzie i ja uszanowałam jego decyzję. Nie mam żalu ani pretensji. Zanim wzięli mnie na salę operacyjną była ze mną moja mama i miałam w niej ogromne wsparcie i będę jej za to zawsze wdzięczna :)
Przy moim porodzie był obecny mąż, czułam się bezpieczniej i o dziwo nie krepowaly mnie dziwne pozycje i te okolofizjologiczne sprawy zwiazane z tym. Jednak obawiałam się ze jak to wszystko będzie widział to może przestanę go pociągać ale całe szczęście się myliłam :) przy skurczach partych śmiał się ze już wiem co on czuje gdy ma katar i poród chociaz dość długi wspominam pozytywnie :)
Jednak bólu nadal nie zapomniałam.
Ja też miałam cesarkę, chociaż najpierw próbowałam rodzić naturalnie. Mąż miał obawy by uczestniczyć przy porodzie i ja uszanowałam jego decyzję. Nie mam żalu ani pretensji. Zanim wzięli mnie na salę operacyjną była ze mną moja mama i miałam w niej ogromne wsparcie i będę jej za to zawsze wdzięczna :)
Hmm jak się tak czyta i rozmyśla na temat porodu będąc juz po nim, rzecz jasna długo po nim;-) to pięknie i można się rozpływac nad pięknem wydania na świat nowego życia, niestety gorzej jest tam, w tym momencie ze świadomością ze się zaczyna….Poród to jedno z najbardziej intymnych przeżyć w życiu a jednocześnie (przynajmniej w mojej sytuacji) budzące wstyd i pewnego rodzaju zazenowanie. Przy porodzie była przy mnie mama i nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałam że mogłoby być inaczej. To co dzieje się w trakcie ciężkiego porodu nie jest ani pięknym przeżyciem ani pięknym widokiem ani na pewno czymś co może zbliżyć do siebie kochająca się parę. Oczywiście wiem ze są porody trwające „5 min.” i dziecko wypływa z wodami z prędkością światła ;-) (zazdroszczę) ale niestety nigdy nie wiadomo co będzie i tego co się stanie w trakcie nie da się zaplanować. Ja osobiście ciesze się że ojciec moich dzieci nie widział tego wszystkiego co się działo na porodówce ale wiedziałam że jest tuż za drzwiami… równie przerażony jak ja ;-)
Mój mąż to ratownik medyczny. Odbierał niejeden poród i zawsze powtarzał, że skoro stworzył dziecko to chętnie przyjmie je na świat. Podczas porodu bardzo mnie wspierał, gdy na szpitalnym łóżku wiłam się jak kuna w zbożu i po wszystkim stwierdził, że odbieranie cudzych to bułka z masłem, a sama obecność przy własnym porodzie to bardzo silne przeżycie. BARDZO. Ale prawda jest taka, że gdyby nie on, jego wsparcie, trzymanie mnie za ręce, to pewnie bym prędko skapitulowała
Przy pierwszym porodzie był ze mna mąż. Od samego początku powtarzał, że nie ma innej opcji, że musi być i koniec. Po 12 godzinach skurczy wykazal się duzym opanowaniem, cierpliwością i przede wszystkim wsparciem. W czasie skurczu trzymał moją dłoń i kazał sciskac. Okazało się ze tak mocno zacisnelem, że do dziś został ślad pod obrączka (a za miesiąc minie już 5 lat od tej chwili :)). Gdy w końcu udało się urodzić widziałam łzy w jego oczach i wielką radością. Widok niezapomniany.
Przy drugim porodzie też w planach poród rodzinny. Nie udało się, córka chciała szybko wydostać się na świat i urodziłam w 4.5 godziny i niestety nie zdążyła zwolnić się sala na poród rodzinny. Z opowieśći męża wiem, że gdyby mial powtarzać to woli być przy mnie niż stać za drzwiami i zjadać paznokcie z nerwów, bo nie wiadomo co się dzieje. Wszystko zależy od podejścia partnera, jeżeli nie chce to lepiej nie zmuszać, bo w takim momencie lepiej mieć przy sobie kogoś to wesprze niz przez caly czas patrzeć na niezadowolona minę :) Wtedy to chyba taki facet zęby by zbieral z podłogi, bo różne emocje targaja w bólu :)
Pomimo tego że moj mąż mdleje na widok krwi to zdecydowal sie być przy dwóch porodach, choć bylam gotowa mu to wybaczyć że nie da rady to jednak on przełamał sie i zostal. Bardzo się z tego cieszę ze go mialam w tych pieknych, ale ogromnie trudnych chwilach. Kiedy było juz po wszystkim to on musiał wyjsc i posiedzieć bo wtedy było mu słabo.
Jestem w trzydziestym drugim tygodniu ciąży i wiem co mnie – czeka bo już jeden poród mam za sobą – i nie chciałabym być wtedy sama podobnie jak przy pierwszym porodzie będzie ze mną Mój mąż w tedy widział wszystko dosłownie wszystko i nadal mnie kocha ( nadal czuję się przy nim atrakcyjna) i też nie wyobraża sobie żeby nie było go przy mnie kiedy urodzi się nasz synek. To wsparcie jest nieocenione nowe tylko to że siedzi, czeka. Pierwszy poród trwał 20 godzin myślałam że zwariuję, on też -wycieńczony, zmęczony ale się nie poddał pamiętam jak się dziwił że pępowina jest taka twarda i nie miał siły jej przeciąć ale dał radę oboje daliśmy. To był najpiękniejszy dzień w naszym życiu ponieważ urodziła się nasza córeczka i chociaż bolało jak diabli to i tak radość że wszystko jest dobrze i że jesteśmy razem wynagradza te chwile. Na szczęście on sam nie wyobrażał sobie że miałoby go przy mnie nie być przy nas i teraz jest podobnie.
Mój maż przy porodzie spisał się bardzo dobrze, pomimo, że w innych okolicznościach słabnie na widok krwi. Był dla mnie dużym wsparciem. Nadal uważa mnie za bardzo atrakcyjna kobietę. Rodziłam w USA. Wśród tutejszych znajomych nie znam przypadku, by mężczyzna zdecydował się nie być przy narodzinach swojego dziecka.