Nie wiem, czy mogę być pewna, że nigdy z moich ust nie padną te słowa. Mam jednak największą z możliwych nadzieję i jednocześnie wiarę w moją zdroworozsądkowość, że będę jednak trzymała język za zębami i będę ważyć każde słowo.
Doskonale wiem, jak mogło czuć się to dziecko, o którym Wam za moment napiszę. Sama, jako mała tancerka, trenująca taniec towarzyski kilka razy w tygodniu po kilka godzin, miałam styczność z zachowaniami tej materii. Szkoda, że ani trenerzy ani inni dorośli, którzy mieli mnie wtedy pod skrzydłami, nie znali skutecznych metod dopingowania swojego dziecka. Wielka szkoda, bo mam wrażenie, że wyniki w turniejach nie zależały jedynie od talentu dziecka, a również od tego w jaki sposób byliśmy jako młodzi tancerze motywowani, nagradzani i oceniani.
Kilka tygodni temu byłam świadkiem rozmowy telefonicznej między matką a jej kilkunastoletnim dzieckiem. Piszę dość ogólnie tylko dlatego, aby podać Wam niezbędne szczegóły a jednocześnie pozostać w moim „osądzie” anonimową. Nastolatek, o którym mowa pochwalił się przez telefon, że otrzymał za swoją pracę 5 z plusem. Słychać było w słuchawce wielki entuzjazm dziecka, bo z odległości ponad metra doskonale słyszałam radość w głosie i podekscytowanie. 5 z plusem to świetna nota! Ja za taką ocenę w tym wieku dałabym się pokroić. Zazwyczaj zbierałam wtedy 4 z plusiorem. Też dobrze, jednak taka piąteczka to byłoby już coś ;-) Moim rodzicom chwaliłam się nawet czwórkami, bo jeśli nie ściągałam, co jednak zdarzało mi się od czasu do czasu, to uważałam taką czwóreczkę za świetny wynik. No więc słuchałam tego dziecka krzyczącego niemalże do słuchawki, że jego praca była jedną z najlepszych, czekam na jakieś fanfary ze strony matki, która słuchała swojego dziecka w skupieniu nie przerywając mu i nagle … jest! Matka jego weszła do bloków niczym sprinter szykujący się do biegu na 100 metrów. Usadowiła się w tych blokach, położyła dłonie na bieżni, uniosła tyłek ku górze i wypaliła z niesmakiem i dziwnym grymasem na facjacie:
– A dlaczego nie szóstkę, dziecko drogie?!
I ja wtedy miałam ochotę krzyknąć z całych sił w płucach moich, czego nie zrobiłam:
– Kobieto! Dlaczego nie k…wa szóstkę? Co to w ogóle za parodia wypowiedzi do dziecka, które wykrzykiwało swoje szczęście do słuchawki, a Ty mu nagle zabrałaś w jednej sekundzie tę całą radochę ze świetnego wyniku! Gdzie to poklepanie po plecach? Gdzie to matczyne wsparcie, gdzie ten pieprzony doping, gdy dziecko biegnie w sztafecie i staje na swoim prywatnym podium? Gdzie do cholery racjonalne myślenie matki i umiejętność dzielenia się szczęściem swojego dziecka? K…wa, gdzie to wszystko, co buduje samoocenę i dodaje nam skrzydeł, aby następnym razem sięgać po więcej? Fajnie jest być takim kimś, kto popełnia falstart zdmuchując wszystkie świeczki i wpieprzając wszystkie wisienki z tortu zanim solenizant usiądzie do stołu?
Dusiłam się w środku patrząc na tę zniesmaczoną minę matki wytrąconą z równowagi, bo nie raczyła zauważyć, że jej dziecko właśnie coś wygrało, a nie przegrało, do jasnej cholery.
Zagotowałam się i przemilczałam temat. Nie czułam się na siłach podjąć dyskusję i zapytać o motywy takiej riposty. Poprosiłam tylko o przekazanie moich gratulacji, bo pięć z plusem kolokwialnie ujmując w żargonie uczniowskim: to po prostu zajebisty wynik. Obiecałam sobie przy okazji, że nigdy nie popełnię tego błędu i zamiast gasić moje dzieci, jak to niektórym wychodzi celująco, to będę je dopingować! Nie mam najmniejszego zamiaru zaniżać im samoocenę i umniejszać ich dokonania. Bo niedosyt w głosie rodzica przy takich okazjach gasi potencjał dziecka, a nie go roznieca…
„Nie gardź sobą, że bitwę przegrałeś. Trzeba wielkiej siły, by się zapędzić aż tam, gdzie się bitwy przegrywa.”
14 komentarzy
Niestety znam to z autopsji. Wiele lat temu ja bylam takim dzieckiem – wiecznie niedoskonalym. Odbilo sie to niestety na moim doroslym zyciu poniewaz stawiam sobie bardzo wysoko poprzeczki i kiedy nie udaje mi sie ich przeskoczyc bardzo to przezywam x
Od „dlaczego nie szóstkę?” się zaczyna. Moja mama robiła tak samo. Dzisiaj doszłam do wniosku, ze cokolwiek nie zrobię to i tak jej nie zadowolę, więc przestałam jej cokolwiek mówić. Osoba, która nie docenia małych rzeczy, dużych też nie doceni.
Słyszałam takie pytania setki razy:/ i widzę po latach, że rodzice, którzy cisną dziecko, by było ze wszystkiego najlepsze, nieświadomie robią mu krzywdę. Nie mówiąc już o tym, że zdecydowana większość rzeczy ze szkoły czy nawet studiów zostaje szybko zapomniana i kompletnie nieużywana. Zresztą jest taka prosta prawda – ocena ocenie nie równa i wiadomo, że czasem trójka kosztuje więcej zaangażowania i daje większą satysfakcję niż złapana na farcie 5.
Też byłam takim dzieckiem. Pamiętam jak dziś, przyszłam do domu ze świadectwem z paskiem z renomowanej szkoły średniej, 5 i 6 od góry do dołu i tylko jedna 4 z polskiego (tak wyszło, nie dało się więcej), a ojciec zamiast pochwalić za średnią powyżej 5,0 tylko rzucił „a czemu TYLKO 4 z polskiego” – bo to kur*a był najważniejszy przedmiot na kierunku chemicznym :(
Mam nadzieje, ze tego bledu nie popelniam. I ze nigdy jego popelnianie nie bedzie mnie necic.
Mam łzy w oczach. Byłam taki dzieckiem – mama nie miała dla mnie nigdy czasu i średnio interesowała się moimi ocenami, za to tata i dziadek zawsze to samo – czemu nie szóstka? Od zawsze miałam piątki, za czwórki dostawałam mniejsze lub większe kary. Przykre, że taka drugoklasistka za 4 w szkole dostawała od taty taką karę – brak uwagi, brak rozmowy i tak zwane ciche dni. Za 4 – brak obecności i miłości dla dziecka, żeby nauczyło się, że mają być 5 i 6. Oczywiście nie mówię już o słabszych ocenach – tych nie miałam, nawet w szkole średniej, bo kary były jeszcze większe, a ja robiłam wszystko, żeby zadowolić ojca i dziadka i wyżebrać miłość od taty. Wygrywałam masę konkursów, wszędzie 1 miejsca – zero pochwały. Ale jeśli było drugie – dlaczego nie pierwsze i to wstyd.
Weszłam w dorosłe życie jako kompletnie nie znająca swojej wartości, mało pewna siebie i umniejszająca sobie osoba. Na szczęście trafiłam na mądrych ludzi, mądre książki i codziennie od kilku lat uczę się na nowo, jak żyć. Znam już swoją wartość, wiem że jestem wyjątkowa i ważna, niezależnie od not, ocen czy popełnionych błędów.
Ale takie wychowanie potrafi bardzooo mocno skrzywdzić.
Ja zawsze z trudem przechodziłem do następnej klasy,z większością przedmiotów zawsze miałem problem, dlatego… Zawodówka i do roboty.
A dziś jak czsem widzę jakie idiotyczne decyzje podejmują ludzie,rzekomo wykształceni…
Chyba rodzice im wmawiali że są geniuszami.
Mam córkę, która chodzi do czwartej klasy, która jest najgorszą z możliwych klas- następuje wielki przeskok, pojawiają się sprawdziany, oceny i w ogóle duuużo więcej obowiązków. Przynosi na ogół bardzo dobre oceny, ale jest też dużo czwórek, nawet były też jedynki. Była raz jedynka za zadanie domowe bo nie dała nam do sprawdzenia i wtedy byłam wkurzona, ale jeśli zła ocena była z innego powodu to starałam się znaleźć przyczynę. Obiecałam sobie kiedyś,że nigdy nie będę porównywała ocen córki do ocen jej koleżanek. Kiedy ja przynosiłam jakąś gorszą ocenę, mama zawsze pytała : „a co dostała Agnieszka” – moja koleżanka ze szkolnej ławki, to pytanie wkurzało mnie niesamowicie!!! Dlatego ja teraz tak nie robię. Czasem tylko pytam ogólnie jak wypadł sprawdzian w całej klasie. Moim zdaniem oceny nie są najważniejsze.
Oceny,oceny… ,wyścig do nikąd,przeradzający się po latach gdzie jeden drugiego w łyżce wody by utopił.
Tylu zdolnych sięgających po stypendia,granty i wszelkiego rodzaju profity,lecz ogólnie ludzkość nic z tego nie ma.
Kolega/koleżanka dostali wyższe oceny – widzisz, że można się lepiej postarać?!
Dostali gorsze oceny – co mnie obchodzą inni?!
Taki paradoks :/
Niestety ja miałam tak samo jak ten nastolatek… w każdej szkole, podstawówce, gimnazjum, liceum- mojej mamie zawsze było mało, przez co, choćby nie wiem jak dobrze mi poszło, zawsze czułam się gorsza od innych i to nie tylko w szkole z ocenami. To przełożyło się na całe moje życie, odkąd pamiętam czułam się gorsza przez.to i zawsze jak coś robiłam to dla kogoś (tak jak kiedyś uczyłam się dla mamy) na szczęście w wieku 23 lat w końcu się ocknelam i przeanalizowalam swoje życie i w końcu stało się ono lepsze a nawet łatwiejsze. Teraz robie coś dla siebie a nie dla kogoś wbrew sobie. Nigdy nie zrobię tej krzywdy swoim dzieciom.
Moja mama tez tak mnie sie pytala. Dlazego nie 5 lub 6 a co dostala prymuska? a jak przynosilam 2 lub 3 to tak jak by wiedziala ze bedzie taka ocena, a jak mowilam do niej ze ktos tam cos ma to mowila ze ja nie jestem tym kims.
Ja miałam podobnie. Wprawdzie moja mama bardzo się cieszyła z moich sukcesów ale gdy miałam zlą ocene lub jakis problem to potrafiła jednym słowem zwalić mnie na łopatki. Doprowadziło to do tego, że przestałam się jej zwierzać i o wielu rzeczach po prostu nie wiedziała.
Oj to widzę, że jest sporo, wychowanych na zasadzie „a czemu tylko..”
U mnie było podobnie. Siostra zawsze dobrze się uczyła, to nastawiono się u mnie na to samo. Do czasu miałam świadectwa z paskiem, potem zaczęło być gorzej.
Rodzice jakoś starali się rozumieć, choć było ciężko – z uczennicy na samych 5, nagle uczennica z zagrożeniem z historii! Gorzej było z babcią.. Nigdy nie rozumiała, że coś mi nie leże, nie umiem się tego na 5 nauczyć.
Na dobre do wszystkich dotarło, że idealna nie jestem i nie będę, jak na 1 roku studiów przyjechałam do domu i poinformowałam, że mam 3 poprawki we wrześniu :D
Ale jak ktoś wspomniał, takie traktowanie na długi czas w człowieku zostawia takie przeświadczenie, że za mało się stara…