To jest temat, który wśród naszych bliższych i dalszych znajomych często się przewija. Zarówno wśród tych w formalnych związkach jak i tych nieformalnych. U jednych temat zupełnie nie budzi emocji, a u drugich … wręcz przeciwnie.
Powiedziałabym nawet, że temat u naszych znajomych będących w szczęśliwych związkach małżeńskich niemalże nie istnieje i każda para wypracowała swój własny schemat zarządzania finansami. Gdybym miała procentowo określać na jakie rozwiązanie się zdecydowali, to większość zaobrączkowanych par posiada wspólne konto, na które spływają wszystkie wpływy i to właśnie z tego konta robiona jest większość operacji bankowych. Druga część par posiada osobne konto, na które wpływają ich wynagrodzenia i dodatkowo posiadają również konto wspólne, na które przerzucają sporą część wpływów.
Sytuacja wygląda ciekawie wśród par, które nie zdecydowały się jeszcze na sformalizowanie swojego związku a posiadają dzieci. U części z nich temat finansów w rodzinie jest sprawnie i obopólnie zarządzany. U reszty moich znajomych konta bankowe to temat bardziej burzliwy od naszej obecnej sytuacji w sejmie. Pary te niczym lwy strzegą swoich wpływów i za nic w świecie nie chcą ustanowić wspólnego budżetowania. Kwoty są dokładnie wydzielane, dochodzi nawet do kłótni kiedy jedno z nich nie popisze się podczas zakupów i kupi mniej niż poprzednik tydzień temu. W dużej części podyktowane jest to sporą różnicą w zarobkach i luźnym podejściem do jakiekolwiek oszczędzania, i chyba jeszcze luźniejszym do wydawania.
Nie chciałabym nikogo oceniać ani zapędzać się w kozi róg, co pewnie nie do końca mi wyjdzie. Pozwolę sobie w olbrzymim skrócie opisać moją historię związków i podejście do sprawy.
Zanim poznałam mojego męża byłam w kilku związkach, w tym trzykrotnie zdecydowałam się z drugą osobą na wspólne mieszkanie. Z żadnym z byłych partnerów nie posiadałam wspólnego konta. Powodów mogło być wiele, ale próbuję teraz sprawę ocenić na zimno i wydaje mi się, że wtedy głównym powodem takiej sytuacji był fakt, że nie ufaliśmy sobie na tyle, aby pójść w finansach o krok dalej. Bo wspólne konto niewątpliwie jest w moim przekonaniu sygnałem, że od tej chwili wszystko „zostaje w rodzinie” i razem będziemy mieć kontrolę nad tym, jak ogarniać temat rodzinnej kasy. Nie ma tajemnic, widać wszystko jak na dłoni. Świetnie temat rozłożył Michał z bloga Jak oszczędzać pieniądze.
Zdaję sobie sprawę, że jest wielu zwolenników zupełnie odmiennego rozwiązania i jako dowód zaufania do drugiej osoby podkreślają fakt, że dopiero gdy każdy partner ma osobno konto i nie ma najmniejszej potrzeby zaglądania do konta swojego partnera życiowego, to dopiero oznaka tej ufności. Chyba nie potrafiłabym tak. Jestem wzrokowcem i dopóki nie zobaczę czarno na białym jak stoimy z kasą, ile i na co wydaliśmy i czy możemy sobie pozwolić na coś ekstra, dopiero wtedy wiem jak działać. Poza tym odpowiada mi fakt, gdy mój mąż też ma kontrolę nad wspólnymi, w tym moimi, finansami. Należę do tych osób, które momentami wydają pieniądze lekką ręką i potrzebują uwagi z zewnątrz, aby przyjrzeć się sprawie racjonalnie.
Kiedy jakiś czas temu, niemalże w epoce dinozaurów ;-), bo już na początku naszego związku, ale mając pewność, że to „ten właściwy, z którym chcę spędzić resztę życia” , czyli mój obecny mąż zaproponował mi założenie wspólnego konta to …
… ucieszyłam się!
Serio. Miło mi się zrobiło, że facet, proponuje mi takie rozwiązanie. To był dla mnie dodatkowy sygnał, że mi ufa i nie ma problemów z tym, aby zacząć wspólnie i jawnie zarządzać rodzinną kasą. W tamtym okresie moje wpływy do rodzinnej kasy znikome. W chwili obecnej wypracowujemy jeszcze inny model podyktowany głównie wygodą i funkcjonalnością. Posiadamy jedno konto wspólne, mój mąż posiada jedno osobiste, do którego mam upoważnienie również ja, a ja dodatkowo na dniach będę posiadać jedno firmowe, które porządkować nam będzie temat rodzinnej kasy.
W moim przekonaniu nie jest istotne, jak każdy rozwiązuje sprawę rodzinnego budżetowania. W końcu każda rodzina prezentuje inny model i inaczej do tematu podchodzi. Grunt, abyśmy patrzyli w tym samym kierunku, czyli w kierunku tworzenia i finansowania rodziny, w której nieważne jest kto i ile płaci, i nikt nie dopuszcza się „wydzielania orzeszków na swoją modłę” ;-) Najważniejsze w tym wszystkim jest zaufanie i wspólne planowanie.
Piąteczka! ;-)
2 komentarze
My z tych co slubu nie maja ale maja dziecko. Kazde z nas ma swoje osobne konto, nie mamy wspolnego. Ale nie ma problemu kto kiedy i za co placi. Kasa jest wspolna, rachunki sa podzielone z obu kont, a w sklepie placi ten komu akurat wygodniej:)
My prawie 5 lat po ślubie też nie mamy wspólnego rachunku. Każde z nas ma konta w różnych bankach. Za budżet w excelu oficjalnie odpowiada mąż, ale konsultuje go ze mną. Zakupy robimy raz z jednej, raz z drugiej karty, w zależności od tego, ile u kogo akurat jest ile kasy. Nie śledzimy na chama nawzajem swoim wydatków, ale zwykle dobrowolnie mówimy z grubsza co kupiliśmy i za ile. I nigdy nie robimy dużych wydatków bez wiedzy drugiej osoby.