Siedzę teraz na łóżku i jak co roku w drugiej połowie grudnia robię moje prywatne podsumowanie minionych miesięcy. Przykryta kołdrą, słysząc na drugim końcu mieszkania moje dzieci bawiące się ze swoim tatą, skaczące po nim jak po bezbronnym rumaku ;-) cieszę się, że udało mi się znaleźć chwilę na zrobienie tego bilansu.
Lubię mieć namacalnie spisane tego rodzaju podsumowania, bo wracam do nich w trakcie kolejnych miesięcy i sprawdzam, czy robię progres. Nie mam wielkiego parcia na to, aby każdy rok był lepszy. Bo co to znaczy, że miałby być do cholery lepszy? Że niby miałoby się wydarzyć dokładnie to samo co w roku minionym i miałabym wtedy okazję zrobić tabelkę i sobie pododawać plusy, bo byłam bardziej efektywna? Nieee, bez sensu.
Uwielbiam, gdy każde kolejne 12 miesięcy przynosi mi nowe wyzwania i każe mi wychodzić ze swojej strefy komfortu. Stawia mnie przed sytuacjami, z którymi nie miałam wcześniej do czynienia i wyzwala pozytywną adrenalinę. Każdego dnia potrzebuję emocji, w przeciwnym razie zagrzebałabym się w bylejakości i nicnierobieniu. Liczę, że 2017 rok będzie w te pozytywne emocje wybitnie bogaty.
2016 rok jest dla mnie wyjątkowy. Wiele rzeczy zyskałam jednocześnie pozbywając się tego, co było balastem. Co może zabrzmi trochę zbyt dumnie, ale nie boję się powiedzieć, że 2016 rok był zdecydowanie moim rokiem. W 2017 moim zadaniem będzie tylko ten obrany już kierunek utrzymać.
W 2016:
1. Nauczyłam się, że wszelkie ograniczenia są tylko w mojej głowie i im szybciej otworzę tę ograniczającą i barykadującą furtkę, tym lepiej poznam moje możliwości, które … naprawdę są nieograniczone.
Kiedy na początku mijającego roku widziałam kalendarz wylotów mojego męża, to miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Nie za bardzo wiedziałam, jak ogarnę dzieci, prowadzenie bloga (co jest w chwili obecnej dla mnie pełnowymiarowym zajęciem) i przy tym nie zwariuję. Truchlałam na każdą myśl o tym, że szykują się kolejne tygodnie rozłąki a ja padnę na pysk, zawał i skoczę z balkonu przy okazji. Nic takiego się nie stało. Nie było łatwo, przyznaję, i miałam wiele momentów zwątpienia, wylałam morze łez i chciałam czasami rzucić wszystko w cholerę. Jednak widząc efekty moich działań doszłam do wniosku, że nic nie jest mnie w stanie powstrzymać, bo obudziłam w sobie tak ogromną siłę, determinację i wiarę we własne możliwości, a także weszłam na organizacyjne szczyty, że i sto wołów by mnie przez niczym nie powstrzymało. Zaczęłam w końcu sięgać po to wszystko, co kiedyś wydawało mi się tylko mglistym wyobrażeniem i odważnie dążę do wytyczanych przez siebie celów.
2. Nauczyłam się odmawiać.
Umiejętność mówienia „nie” bez wyrzutów sumienia jest prawdopodobnie najważniejszą umiejętnością, jaką nabyłam w 2016 roku. Doszłam do punktu, w którym otaczali mnie pewni sympatyczni ludzie, którzy prawdopodobnie tylko dlatego byli dla mnie sympatyczni, bo czegoś ode mnie chcieli a ja byłam gotowa to dla nich zrobić. Nie potrafili przyjąć na klatę mojej odmowy spowodowanej bardziej istotnymi dla mnie sprawami, brakiem czasu czy brakiem ochoty. I potraktowali moje „NIE” jak policzek w twarz. Tymczasem to nie był żaden policzek. To było kulturalne pokazanie tego, że ja w danej chwili mam inne priorytety i ich sprawy muszą poczekać.
Dlaczego poczekać? Bo czyjeś priorytety niekoniecznie są moimi priorytetami. Kropka.
3. Nauczyłam się pozbywać ze swojego otoczenia ludzi obłudnych i toksycznych.
Obłudne towarzystwo, które wysyła toksyczne fluidy jest przekleństwem. Naprawdę, nie ma nic gorszego niż świadomość, że są wokół nas ludzie, którzy życzą nam porażki a dla spotęgowania efektu jeszcze podstawią nogę. Dopiero w momencie, gdy uświadomiłam sobie jak bardzo muszą cierpieć z tego powodu, że „im się wydaje, że mam lepiej niż oni” i „wszystko spadło mi z nieba”, dopiero wtedy odetchnęłam i zaczęłam olewać towarzystwo.
Dlatego w 2017 roku zamierzam kontynuować selekcję i pewnie zrobię małe roszady na moim prywatnym Facebooku, co niewątpliwie zrobi mi dobrze.
4. Nauczyłam się, że ciężka i regularna praca naprawdę przynosi efekty.
To jest wyświechtany frazes, że w naszym kraju można robić, robić a i tak z tego nic nie będzie. Regularne podążanie swoją ścieżką z uporem maniaka i pracowanie każdego dnia na powodzenie, przyniesie większe efekty niż możemy się tego spodziewać. Grunt to tylko nie rezygnować zbyt wcześnie, bo im jesteśmy bliżej celu tym czasami mamy większą ochotę rzucić wszystko w cholerę, i jest wtedy trudniej.
A wtedy trzeba właśnie przyspieszyć! W 2017 roku będę o tym pamiętać i nie ma szans, abym zwolniała tempa. Chcę czerpać od życia całymi garściami ;-)
5. Nauczyłam się, że mogę liczyć tylko na … siebie i mojego męża.
Nikt i nic nie jest w stanie zmotywować mnie jak ja sama albo mój Mąż.
Jestem pragmatyczną realistką i nie spodziewam się, że ktokolwiek mi w czymkolwiek pomoże. Najgorzej jest się przeliczyć i czekać na gwiazdkę z nieba, która naprawdę nigdy nie spadnie. To my sami musimy szukać ciągłych motywacji, dodawać sobie powera każdego dnia i dopingować siebie w momentach, w których szlag nas już trafia.
6. Nauczyłam się, że nie można się do nikogo porównywać.
Porównywanie się do innych jest cholernie zgubne. Nie tylko prowadzi donikąd, ale również sprawia, że marnujemy nasz czas i spalamy się w środku. Uwierzmy w końcu, że sami dla siebie stanowimy wartość i naprawdę nieistotne jest, gdzie są inni. To zupełnie nas nie powinno obchodzić.
Uwolnijmy się ze schematycznych szponów, w których inni zaglądają sobie do mieszkań, w portfele i sprawdzają, gdzie kto pojechał na wakacje. To nie jest nasze życie. Skupmy się na budowaniu naszego szczęścia i nie rozmieniajmy się na drobne.
7. Nauczyłam się również, że bez odpoczynku nie dam rady zasuwać na wysokich obrotach.
Jestem obecnie w punkcie, w którym codziennie moim silnym pragnieniem, które nie daje mi spokoju, jest zorganizowanie nam urlopu. Mój wewnętrzny ból potęguje fakt, że mam pewność, że takiego resetu nie będę mogła mieć w najbliższym kwartale (jeśli nie półroczu.) Dlatego każdego dnia szukam chwili względnego relaksu.
Gdy czasami czytam, że ktoś siedzi sobie z kawą i patrzy jak jego dzieci się bawią, to ściska mi serce ;-) bo ja naprawdę nie mam takich chwil w ciągu dnia. Ale dzisiaj zaraz napuszczę sobie wodę do wanny i taka kąpiel będzie moim substytutem wakacji ;-) A co!
I chyba najważniejsza rzecz, jakiej nauczyłam się w 2016 a w 2017 będzie moim motywem przewodnim. Postaram się nie marnować czasu!
Brak komentarzy