Obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę sobie na to, aby mieć z tego powodu żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Już wystarczy samobiczowania się. Wystarczy tłumaczenia się przed innymi, że ja chcę i mam do tego prawo.
Wydawać by się mogło, że zawsze byłam kobietą silną, twardo stąpającą po ziemi, zdecydowaną. Że macierzyństwo jeszcze mnie umocniło. Ale nic bardziej mylnego. To prawda, że wraz z macierzyństwem przyszła niewyobrażalna siła i wytrzymałość, którą każda z nas nabywa chyba jakoś z automatu wraz z urodzeniem dziecka. Ale przyszło coś jeszcze! Przyszło poczucie, że teraz zanim cokolwiek zrobię dla siebie, to muszę najpierw pomyśleć o innych.
Bywały dni, w których około godziny 16.00 z minutami orientowałam się, że … przecież miałam się rano wysikać (tak, prozaicznie po prostu wysikać!), tymczasem skutecznie ten sygnał w mózgu moim blokowałam i sam odblokował się dopiero popołudniu, kiedy to w końcu znalazłam na to czas a organizm już dłużej czekać nie mógł. Patrzyłam czasami na dziewczyny, które mają czas przeczytać książkę, nałożyć make-up czy pójść z koleżankami potańczyć w piątkowe popołudnie pomimo posiadania małego dziecka i dziwiłam im się, czy one nie pomyliły przypadkiem priorytetów. Wszak przecież dziecko jest najważniejsze i jak to, że niby one nie tęsknią za nim? Idą po prostu potańczyć? I zostawią malucha w domu z jego tatą? W myślach bym je biczowała pewnie, że nieodpowiedzialne, że mają pstro w głowie. Że gdzie niby miejsce na to dojrzałe macierzyństwo, które powinno być dla nas wyznacznikiem bycia dobrą mamą… Ach, bzdura.
Dopiero całkiem niedawno, bo po urodzeniu mojej córki, zrozumiałam, że to nie tędy droga. Że niestety, jeśli ja nie pomyślę o sobie, to nikt (naprawdę nikt, nie łudźmy się) nie pomyśli o mnie. Dużo do myślenia dała mi pewna sytuacja, po której się przebudziłam.
To było sobotnie popołudnie. Wszyscy, całą rodziną okupowaliśmy sofę. Oglądaliśmy jakieś rodzinne filmiki nagrane przed laty na naszych telefonach i w pewnym momencie wypaliłam:
– Słuchaj, skarbie, muszę iść na chwilę do łazienki. Będziesz miał na nich oko?
Mój M. skinął głową. Dopiero po jego skinięciu głową i nawiązaniu ze mną kontaktu wzrokowego przyjęłam do wiadomości, że będzie na nich uważał. Taki jakby matczyny odruch, gdy matka musi się upewnić, że wszystko jest pod kontrolą.
Wróciłam z łazienki. Siadam na sofę a w tym czasie mój M. poszedł tam, skąd ja wróciłam. Czy pytał się mnie, czy będę miała na nich oko? Nie. Czy szukał ze mną kontaktu wzrokowego? A skądże. Po prostu poszedł przyjmując za oczywiste, że ja z nimi zostaję.
Ta sytuacja autentycznie otworzyła mi oczy! Musiałam ją przetrawić w sobie przez kilka dobrych godzin i od tamtego momentu zaczęły się moje drobne zmiany!
Zrozumiałam, że zarówno ja jak i on jesteśmy w naszej rodzinie na równych prawach tylko z niewiadomych przyczyn to ja czuję potrzebę tłumaczenia się z moich potrzeb i czekania na jego aprobatę! Nie piję tutaj w jego stronę. Uważam, że on miał absolutnie zdrowe do tego podejście! To tak jakbym ja pytała jego, czy mogę zrobić coś oczywistego, jakbym czekała na jego pozwolenie :D Głupota :D Zasada wzajemności i oczywistości tutaj przecież wystarczy!
Dlatego też już nie tłumaczę się z tego, że chcę czy muszę iść do fryzjera. Po prostu wpisuję do naszego kalendarza datę i godzinę i logicznym jest, że w tym czasie on przejmuje obowiązki domowe, by opiekować się dziećmi. Już nie mam wyrzutów sumienia, że wyjdę na godzinę do podologa, który ogarnia mi regularnie moje stopy. Wszak traktuję to jako inwestycję w moje zdrowie i dobre samopoczucie! Przestałam również tłumaczyć się z tego, że zamykam się w jednej z sypialni, gdyż mam ochotę poczytać książkę. Skoro on nie ma problemów z tym, aby w ciągu dnia regenerować się ucinając sobie znienacka krótką drzemkę to i ja nie powinnam w najmniejszym stopniu tłumaczyć się z tego, że mam ochotę przeczytać kilka książkowych rozdziałów :)
Pamiętajmy o jednym – jeśli nie zadbamy o siebie same, to nikt o nas nie zadba. A na pewno nie zadba o nas tak, jakbyśmy same o siebie zadbały dając sobie na to pełne przyzwolenie!
Piszę to z pełną świadomością zostawiwszy dzisiaj mojego Męża samego z rozbrykaną trójcą w czasie gdy ja bez najmniejszych wyrzutów sumienia napuściłam wodę do wanny i odpaliłam tablet z makijażowymi tutorialami. A co! ;-) Czy pytałam, czy mogę? No co Wy! Po prostu powiedziałam, że musi zająć się teraz przez godzinę bąkami. Nie protestował. Logiczne :D ;-)
Jak zresztą napisałam dzisiaj na moim Instagramie:
„Przychodzi taki czas w życiu (prawie) każdej kobiety, która jest mamą, że zaczyna w końcu myśleć o sobie. Nie mając przy tym wyrzutów sumienia. Nie chcąc i nie musząc się przed nikim tłumaczyć. Patrząc na siebie jak na kogoś, kto musi być szczęśliwy ze sobą, aby inni mogli być szczęśliwi z nim. To dobry czas. Ważny. Potrzebny. Oby każda z nas go doświadczyła, bo to sprawia, że życie kobiety, która jest mamą, jeszcze lepiej smakuje.”
A zdjęcie tytułowe dla tego postu jest efektem kilku godzin dla siebie jeszcze w październiku 2018, podczas gdy mój M. skakał przy naszej trójcy, a ja nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia ;-) zaangażowałam mojego brata i jego dziewczynę, aby wykorzystali swoje zdolności fotograficzno-makijażowe i zrobili mi „kobiecą sesję” :-) To była świetna zabawa!
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat – z góry dziękuję! :*
makijaż: domimikv
Brak komentarzy