Nazwałabym siebie osobą „poszukującą”. Nie wiem, czy poszukującą sensu w życiu, bo to chyba byłoby nadużycie, gdybym tak stwierdziła. Wszak sensem mojego życia jest moja rodzina i to co wspólnie tworzymy. Czasami wspólnie, a bywa, że pojedynczo.
Nazwałabym siebie raczej osobą „poszukującą” odpowiedzi na pytania, które nie dają mi czasami spokoju. Pytania, które męczą w głowie, odzywają się wtedy, gdy wszyscy już śpią, albo gdy jest cisza w domu. To są te pytania, których człowiek nie chce zadawać na głos, bo grzęzną w głowie, a do wyjścia przez gardło im przecież jeszcze tak daleko!
Przyznam się Wam, że ja nawet nie chcę sobie tych pytań zadawać. Bo boję się o tym myśleć. Bałabym się poznać na nie odpowiedź, bo przecież mogłaby być zupełnie nie taka, jaką bym sobie wymarzyła! A jednak czasami ten mój wewnętrzny głos zadaje sobie te pytania szczególnie wtedy, gdy widzę, co się wokół mnie dzieje.
Ktoś traci dziecko. Jedyne. Ukochane. Wyczekane.
Ktoś inny traci partnera. tego, na którym zawsze mógł się oprzeć.
Ktoś choruje. I choruje tak, że rokowania spędzają sen z powiek.
Słyszę o rozwodach, o zdradach. O wypadkach. Karetki jeżdżą na sygnale przecinając naszą ulicę, a ja wtedy mówię w myślach:
„Niech ta osoba przeżyje. Ktoś przecież na nią czeka, aby żyła.”
Doskonale pamiętam, kiedy sama, przed laty, jako nastolatka jechałam taką karetką na sygnale i podobno byłam o sekundy od śmierci. Przeżyłam. Szczęście? Przypadek? A może tak miało być? A jeśli tak być miało, to czy ktoś to zaplanował z góry? A może nikt tego nie planował. Zatrzymuję moje myśli i daję im już spokój. Nie mija kwadrans i dostaję maila z informacją, aby udostępnić zbiórkę pieniędzy u siebie. Udostępniam. Czują dobrą energię. Pieniędzy jest coraz więcej. Widzę nadzieję. Widzę tę cholerną nadzieję, która każe mi wierzyć. Przecież na to, aby ta kobieta wyzdrowiała, czeka jej córka. Ośmioletnia. Nie ma taty. Ma tylko mamę, a mama jest chora. Serce mam w klatce piersiowej ściśnięte tak, że wyciska mi łzy. Kapią po policzku z nadzieją, że skoro tyle dobrej energii jest, to ta mama musi wyzdrowieć. No musi, bo przecież nie zostawi swojej córki samej! Mija kilkanaście godzin. Dostaję wiadomość. Odeszła. Po prostu odeszła. Ktoś zasunął kotarę i powiedział, że to już koniec. A w tym wszystkim ta mała dziewczynka, która przecież miała tylko ją – swoją jedyną, kochaną, najcudowniejszą mamę. Już jej nie ma.
Koniec.
A później wracam do mojej rzeczywistości. Wszyscy śpią. Słyszę ich miarowe oddechy. Starszak przewraca się na lewy bok. Junior mówi coś przez sen i uśmiecha się. Gaia leży koło mnie i na chwilę się przebudza. Otwiera oczy, dostrzega mnie na nią patrzącą i ze spokojem te małe oczka zamyka. Po drugiej stronie mój Mąż. Śpi. Dotykam jego rękę. Jest ciepła. Tak dobrze mi znana. Chwytam jego rękę moją i lekko ściskam, jakby na znak, że jestem tutaj przy nim. On przez sen odwzajemnia ten uścisk, jakby czuł, że ja na ten jego uścisk czekałam.
Łza leci mi po policzku. Z tego szczęścia. Że mam wszystko. Tutaj, koło mnie. Leżą, oddychają. Są. Oni po prostu są a ja chcę tylko jednego: aby byli zawsze. Na zawsze. Czując jednak jakąś niepisaną ulotność tego wszystkiego, że to, co jest mi dane, w każdej chwili może zostać odebrane. Ale ja ze wszystkich sił oddać tego nie chcę. Nie oddam. Nie pozwolę. Trzymam kurczowo. Kocham. Jestem kochana. To wszystko, czego zawsze pragnęłam.
Nie wiem, komu mam za to dziękować. Ale dziękuję. Dziękuję, że oni SĄ ❤️
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Jeśli macie ochotę puścić go dalej w świat – z góry dziękuję! :*
4 komentarze
Dla mnie odpowiedź jest tylko jedna: Bogu. Bóg jest dawcą życia. To przykre, że tak mało jest wobec Niego wdzięczności. Zamiast patrzeć na życie jak na dar, który każdego dnia dostajemy, uważamy, że to wszystko, co mamy nam się po prostu należy. Sama zaczęłam inaczej patrzeć na życie po stracie córeczki. Teraz najlepszym pocieszeniem jest myśl, że kiedyś się spotkam z moją córeczka w niebie.
Dla wszystkich niewierzących i potrzebujących pocieszenia polecam książke „Niebo istnieje… Naprawdę!” T. Burpo oraz cytat „Niewielkie bowiem urapienia naszego obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie. ” 2Kor4,17-18.
Hej! Dzięki za Twój komentarz :-)
Myślę, że dziękować można nie tylko Bogu wszak nie każdy w niego wierzy. Ja mam poczucie, że jest jakaś siła, która daje życie, która popycha świat i mimo, że każdy tę siłę inaczej nazywa (lub w nią nie wierzy), to wierzę, że ona nam może sprzyjać :-)
Bardzo przyjemny post i przemyślenia
Kropka ta książka jest genialna. czytałam… a post jest taki….jakby wyjęty w mojej głowy. Często siedzac na kanapie wieczorem myślę sobie” nie ważne że się roztyłsm po 3ch ciąząch,ze nie wygladam lepiej przed ciazà… widok ich napawa takim szczęściem że l
łzy jakby niekontrolowanie lecą. To jest szczeście-miec ich przy sobie,że są zdrowi. To takie chwile kiedy też dziękuję….