Mam to szczęście, że w moim najbliższym otoczeniu większość mężczyzn, z którymi przebywam, to dojrzali i myślący faceci. Nawet jeśli jeszcze nie zdążyli się do końca ogarnąć i bywają momentami dużymi dziećmi, to śmiało mogę przybić im piąteczkę, bo to wrażliwi i mądrzy „kolesie”.
Widzę, jak cholernie się starają, aby zapewnić rodzinie byt, co w obecnych czasach bywa naprawdę niełatwym zajęciem. Zdają sobie również sprawę, że chcą świadomie i aktywnie uczestniczyć w wychowaniu swoich dzieci dlatego podejmują się wyzwania łączenia roli głowy rodziny i jednoczesnego bycia ojcem, aby w jak najmniejszym stopniu odbiło się to na relacjach w domu. Zresztą, wiele pracujących matek również staje na rzęsach, aby pogodzić pracę zawodową i macierzyństwo, i nie oczekują od nikogo żadnych kotylionów zajebistości.
Z drugiej strony barykady są jeszcze inni ojcowie, jak dla przykładu niejaki Konrad, któremu się wydaje, że skoro przynosi do domu co miesiąc wypłatę, to nic innego nie musi go obchodzić. Agnieszka (imię zmienione), jego żona, napisała do mnie, że rozkłada ręce. Kiedy Konrad przychodzi do domu na stół niemalże codziennie wjeżdża mu dwudaniowy obiad. Trójka małych szkrabów chce mu się rzucić na szyję, a on jedyne na co ma ochotę, to ich odepchnąć tłumacząc, że „jeszcze nie zdążył się po robocie wykąpać.” Kiedy już weźmie prysznic a dzieciaki aż się trzęsą, aby pobyć chwilę ze swoim tatą, to on leży na kanapie i odpoczywa. Prosi o ciszę, bo „ma chyba prawo odpocząć po ciężkiej pracy”.
Agnieszka chodzi wokół niego na paluszkach bojąc się nawet zagadać, bo każda sugestia skierowana nie w tę stronę, co trzeba, kończy się z jego strony hukiem i fochem. A na koniec wypominaniem, że to „przecież on wykarmia całą rodzinę”. A jak jej jest niewygodnie, to sama może pójść do roboty i zobaczy, jak bywa ciężko.
Tak, Konrad to niewątpliwie Pan i Władca. Król Focha, styrany pracą od rana do późnego popołudnia, przychodzi do pachnącego domu i zapomina o jednej ważnej rzeczy. Skoro się Wać Pan zdecydowałeś na rodzinę [mój dawny sąsiad dodałby: „farfoclu Ty niemyty…” ;-)], to wstań pań z tego swojego piedestału, zejdź pan do jasnej cholery na ziemię i stuknij się pan w czoło.
Rodzina, kochany, to nie instytucja, do której przychodzisz, kładziesz na stół papiery i masz resztę w dupie. Rodzina, mój drogi, to nie miejsce, w którym jedyne, co do Ciebie należy, to strzelanie foszków, uciekanie od dzieci i strofowanie swojej żony, która swoją drogą też zapierdziela przy dzieciach równie ciężko, jak Ty w swojej robocie.
Rodzina to miejsce, w którym tworzy się miłość od podstaw a później się ją pielęgnuje. To nie miejsce, gdzie wszyscy usługują królowi sytuacji, który na stół kładzie pieniądze i wydaje mu się, że wyrobił 200% normy to teraz może z nogami do góry leżeć. Rodzina, a dzieci przede wszystkim, to centrum pozytywnych emocji, rodzicielskiej cierpliwości i nigdy niezaspokojona atencja. To przestrzeń równoległa, w której nie ma miejsca na: „nie mam czasu”, „nie chce mi się”, „jestem zmęczony i dajcie mi spokój.”
Spójrz, drogi ojcze, wokół siebie i sprawdź, czy przypadkiem nie zapędziłeś się w tych swoich stereotypach za daleko posuniętych. Zapewne wyniesionych błędnie z równie błędną argumentacją. Popatrz na tych facetów, którzy z uśmiechem na twarzy spacerują ze swoimi dziećmi w deszczu czy śniegu i uprawiają genialne ojcostwo, które jest ich świadomym wyborem. Popatrz na nich, jak można być przewodnikiem swoich dzieci a nie katem, który tylko się od tych dzieci odpycha. Otwórz oczy i daj się kochać.
Ojcostwo to nie kara ani nagroda za wykarmianie dzieci. Ojcostwo i macierzyństwo to dwie zazębiające się role, dla których nie ma miejsca na usprawiedliwianie swojej nieobecności. Bycie ojcem i matką stanowiska, które powinny się zazębiać, aby tworzyć rodzinę polegającą na współpracy i obecności. Na symbiozie. A nie na wytykaniu palcem i stawianiu ludzi do wirtualnego konta niższości.
„Wszystko, co robimy, o czym mówimy, to tak naprawdę lekcje, których udzielamy naszym dzieciom. Krzywiąc się podczas jedzenia brukselki, pokazujemy naszemu dziecku, że brukselka jest obrzydliwa. Śmiejąc się na widok baniek mydlanych, wywołujemy śmiech na twarzy naszych dzieci. Nic nie przechodzi bez echa. Nasz strach, nasza złość, radość, smutek, a nawet stosunek do roślin doniczkowych.”
– N. Socha
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!
7 komentarzy
Nic dodać, nic ująć. Dzięki Bogu też mam to szczęście, że tata jest tak obecny w życiu naszego dwuletniego synka, że… bywam nawet zazdrosna ;) I choć nie zawsze jest idealnie, to cieszę się, że jest zupełnie inaczej niż znam ze swojego i znajomych dzieciństwa.
A może Agnieszka przeczyta i ona przestanie realizować ten model. Jeśli ona podaje obiad i schodzi z drogi to nie popiera swoich dzieci. Niech się baba ogarnie i postawi w obronie własnych pociech!
Ale Wy szczerze myślicie, że taki chłop to przeczyta? Wolne żarty ?
Prawdziwy tekst. Ostatnio napisałem o tym jak się przebudziłem z takiego letargu. Tatusiów, którzy chcą wiedzieć co można stracić i jak łatwo wpaść w wir swoich idiotycznych wyobrażeń zapraszam również do mnie.
Na szczęście czasy i podejście do tematu przez Panów się zmienia.
Świetnie napisane:)
Mialam podobnie. Do momentu gdy „nagle” nie zachorowalam i nie wyladowalam w szpitalu na tydzien. w pierwszy dzien stwierdzil, ze wkoncu sobie odpocznie w domu z dzieckiem. juz na 2 dzien dzwonil jak sie czuje. a w 3 kiedy wracam, czy nie da sie przyspieszyc wyjscia. odpowiedzialam ze skoro juz sie relaksuje w domu, to nie bede przyspieszac leczenia i psuc mu odpoczynku. teraz juz wie co to znaczy marudzace dzieci i jak tylko jest w domu przejmuje paleczke :)
Amen