Jednej osobie z mojej rodziny dzisiejszy mój post nie spodoba się na pewno. :D Jednak ostrzegłam już ją, że pozwolę sobie na przytoczenie naszej rozmowy na moim blogu i nie będę oszczędna w słowach. :D Nie było sprzeciwu, toteż czynię moją powinność. Suma sumarum była ze strony tej osoby później aprobata i przeprosiny za zbyt dużą „eskalację” głosu”, i ja taką wewnętrzną refleksję szanuję! :D Obiecałam tylko płci mojego rozmówcy nie zdradzać, toteż nie zdradzę jej.;-)
Jesteśmy obecnie na Podkarpaciu i moje dzieci używają sobie na dziadkowej działce, ile tylko chcą. Jedną z wczorajszych atrakcji była zabawa nieopodal kilka dni temu robionego ogniska. I to „nieopodal” to słowo klucz. :D Bo wtedy wydawało mi się, że moje dzieci są właściwie wcale nie tak blisko tego miejsca, gdzie zazwyczaj robimy kiełbaski na ognisku. O panie! W jakim to ja dużym błędzie wtedy byłam! :D Okazało się jednak, że byli na tyle blisko tego miejsca ogniskowego, że nawet stanowiło ono źródło ich zabawy. A mój Junior Teodor do serca wziął sobie pewien fakt, który przytoczył mu jego wujek. Otóż wujek kilka dni temu rzucił zupełnie nie zobowiązująco podczas smażenia kiełbasek:
– Czasami to nawet tak zdrowo natrzeć się takim popiołem z ogniska, bo są mniejsze szanse, że komary człowieka zjedzą.
Taka niewinna uwaga, a jaka skuteczna. :D Rzeczywiście, komarów tutaj od choljery!
I kiedy Teosiek skulony grzebał w tym ognisku i nacierał się, ja w tym czasie patrząc na niego moimi ślepiami i rozmawiając z ową osobą, nie zorientowałam się, że chłopina zaraz zamieni się w Mowgliego z Księgi Dżungli. :D
Rozmawiam z tą osobą przez telefon i nagle prawie owy telefon mi wypada z ręki. :D I krzyknęłam przerażona patrząc na Teośka. Bez złości zupełnie. Byłam jednak w wielkim szoku, jak go zobaczyłam i niewiele brakowało, żebym posikała się ze śmiechu, bo wprawił mnie owy widok w totalną śmiechawkę. :D
– Teodor! Nie wierzę!
– Co się stało?!!!! – słyszę po drugiej słuchawki.
– Nie, nic się nie stało. Teodora tylko trochę poniosło z tym popiołem. :D – i chichram się jak oszalała.
– No mów, co się stało.
– Co ja Ci będę mówić. Pokażę Ci! Zobacz, jak się chłopak bawił. :D – i włączyłam kamerę, żeby owa osoba, mogła zobaczyć, jak wygląda Teodor.
– O matko bosko! Coś Ty mu zrobiła! Szybko go do wanny! Przecież wygląda jakby go ze smoły wyciągali żywcem! Kończymy rozmowę. Zamiast gadać ze mną, to wrzucaj go do wanny! – słyszę w telefonie.
– Spokojnie, nic mu nie będzie. Nie będę go teraz myła, bo on dopiero się rozkręca. Zabawy mu psuć nie mam zamiaru. Jak się wybawi, to wtedy wrzucę go do wanny. To popiół z dziadkowych drzew. Sama natura. Ostrzegłam go już tylko, żeby przestał z tym nacieraniem skóry i nie pakował rąk do oczu.
– Oszalałaś?! Jak on wygląda! Jak dziecko wojny! To nie wypada, żeby taki brudny chodził po ogrodzie. Rozłączam się, bo to nie na moje nerwy.- i owy ktoś rozłączył się. :D
I ja sobie myślę, że albo jestem jakaś dziwna, albo może rzeczywiście za daleko mam posunięte granice przyzwoitości, brudu i reszty tego, co wypada a co nie.:D Moje dzieci są codziennie kąpane, doglądane i tak dalej. Higiena to ważny punkt naszej codzienności, ale … kiedy jest zabawa to jest zabawa! :D Moi rodzice też mi pozwalali brudzić się i jakoś wyrosłam na całkiem normalną, szczęśliwą i ogarniętą kobietę. :D
Ja nie z tych, którzy biegają z mokrymi chusteczkami za dzieckiem co chwilę. Ja pozwalam moim dzieciom się ubrudzić i dobrze bawić. I myślę, że kiedyś moje dzieci mi za to podziękują. :D
2 komentarze
Dzieci musza eksperymentować, doświadczać. Dzięki temu szybciej się rozwijają i uczą! A to tylko brudne ubrania, ewentualnie brudna przestrzeń, która jest do ogarnięcia:-)
Jestem właśnie po posłuchanie webinaru o perfekcjonizmie – ta osoba dokładnie go wykazała – taki który narzuca podwyższone standardy bo „co ludzie pomyślą”. Gratuluję zdrowego podejścia :) ja też uwielbiam jak moi się pobrudzą, oszczędzimy w przyszłości na terapii sensorycznej :)