Sentymentalnie. Wiem. Bywam momentami wyjątkowo sentymentalna. Niejedna łza w oku też potrafi mi się zakręcić, skakać w myślach i skrzywić kącik ust.
Coś kłuje mnie w sercu, gdy myślę o osobach, których obecności nie doceniałam. Mojej prababci, która była kobietą cudowną w swojej wyjątkowości. Przygotowywała mi herbatę, zawsze w tej samej szklance, z wyhątkowo delikatnego szkła, z metalowym uchwytem i okuciem, lekko tkniętej zębem czasu i rdzawym nalotem. Herbatę, której smak do dzisiaj pamiętam. Z cienko ukrojonym plasterkiem cytryny. Herbatę, która swym gorącem rozgrzewała mnie i świdrowała aromatem po kubkach smakowych. A rantu tego kubka dotykał zapewne mój pradziadek, moja mama, gdy była mała [próbując zapewne nieraz ugryźć kuszące, delikatne szkło], jej brat. Moja prababcia używała słów, których nigdy nie zapomnę: „Magdusiu, podaj mi tę PORTOMANETKĘ, czy możesz?”. Podawałam jej tamtą portomanetkę i zawsze w myślach trzy razy powtarzałam to słowo, bo było takie dźwięczne i zabawne zarazem.
Podczas pobytu u rodziców mojego Męża, za każdym razem napotykam na przedmioty, z którymi wiąże się pewna historia. I tak, przygotowując sobie kawę w starym, posrebrzanym ekspresie, trafiłam na kubek, z którego pił mój mąż, gdy były mały. Z ręcznie malowaną ilustracją przedstawiającą flecistę z jednej strony, a z drugiej jeżyka bawiącego się kolorowymi balonami. Z pozłacanym rantem i uchwytem, z porcelany. Otrzymał go od swojej chrzestnej i był częścią kompletu. Przetrwał do dzisiaj. Właśnie takie prezenty ofiarowywało się kiedyś dzieciom. Przedmioty, z których korzystają kolejne pokolenia. Które budują swoją historię. Z których spijały płyny dziesiątki ust. Rozmarzam się i zastanawiam, co dobrego piły dzieci z niego: pewnie kompot z rabarbaru, albo przepyszny niedzielny rosół. A może barszcz czerwony? I umazały się nim przednio, rozlewając na nogawkę i dywan rodziców :-)
Przetrwał także motocykl, którym bawił się mój Mąż, gdy miał rok cały. Otrzymał go od swojego dziadka, który zapewne dobrze się musiał naszukać, aby znaleźć takie cacko – kobietę na motorze, w „koku” [ taką fryzurę ta pacynka posiadała ówcześnie, podobno ;-)], z napisem Lady. Pewnie wydawał podczas zabawy całe fantazyjne spektrum różnych dźwięków, opluwając przy tym pół brody [jak nasz Ivek], z głoską Rrrr, która dominowała ;-) Oglądam ten motor i doszukałam się jeszcze dwóch innych napisów: Made in Japan oraz Haji. Czym prędzej przewertowałam internet cały, aby odszukać historię i wyroby tej fabryki :-) I znalazłam. Mieli w swoim asortymencie zabawkową wersję mojego motoryzacyjnego marzenia: Buick’a Rivierę z 1971 roku! Swoją drogą, może ta fabryka mieściła się w okolicach Nagasaki, do którego zawitał niedawno Tata, który trochę pływa, trochę lata? ;-)
Ławeczka, przy której Ivek uwielbia siedzieć, gdy jest u dziadków, ma już prawie 50 lat. Początkowo należała do starszej kuzynki Taty Iventego, a następnie była użytkowana przez kilkoro innych dzieci, aby trafić i przytrzymywać w rezultacie ciężką pupę naszego Syna ;-) Dostało jej się już tysiące warstw farb, oklein i naklejek, ale nadal służy i ma się wyśmienicie. Czy obecnie sprzedawane meble wytrzymałyby na sobie ciężar tylu pokoleń? To przy niej dzieci jadły, rysowały, oglądały bajki lub słuchały audycji radiowych. Przy niej układały wieże z klocków, rozbrajały zabawki na części pierwsze i próbowały połknąć śrubkę.
Łóżeczko, w którym [niestety rzadko, eghm…] sypia Ivek, gdy wakacjujemy się u dziadków, także ma prawie pół wieku! [O naszym wspólnym spaniu pisałam już TUTAJ ;-)] Metalowe, z siatką po obu stronach, która wspiera się na stalowych prętach. Pręty w każdej chwili można opuścić i dzięki temu funkcjonalność jego znacznie wzrasta. To na tej siatce Ivek uczył się wspinać, gdy miał 5 miesięcy. Obyło się bez siniaków, które zwyczaj fundują nam drewniane łóżeczka. Genialne rozwiązanie. Co więcej, łóżeczko jest w idealnym stanie – wymieniany był w nim jedynie materac. Rozmyślam i zastanawiam się, ile to przygód miało miejsce na tej leżance. Ile to upadków i prób utrzymania pionowej postawy rozegrało się właśnie w tym miejscu. Ile siniaków, łez i radości towarzyszyło dzieciakom, które spędzały w nim czas!
Tych przedmiotów z zapachem poprzednich pokoleń jest mnóstwo! Pamiętacie jakieś z Waszego dzieciństwa, które macie do dzisiaj? Uwielbiam takie historie. Jeśli macie możliwość, wstawcie zdjęcie tych przedmiotów w polu komentarza.To by mi sprawiło ogromną frajdę!
4 komentarze
Dziwne, ale mi nie zostały praktycznie żadne takie rzeczy…
BOże też miałam takie łóżeczko!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ja mam zabawki głownie pluszaki z czasów jak byłam dzieckiem, są u moich rodziców w domu :)
Jest też „temosik” czerwony z kaczuszką, który pobił mi mój brat :)
No i te garnki i foremki do ciasta, żeliwne pamiętające młodość mojej mamy. Patelenka robi najlepsze nalśniki na świecie
och! cudne to łóżeczko, co’nie? :-)
a ja mam swój kubek ze słonikiem, niezniszczalny i czeka teraz, aż Bąbel nauczy się pić z takich cudów :)