Rzuciłam Wrocławm dla Krakowa, czy żałuję? We Wrocławiu spędziłam dwie piękne dekady. Tam się wychowywałam. Tam dorastałam. Tam się bawiłam i tam dostawałam po tyłku. Jak każdy, kto próbuje dorosnąć zbyt szybko i na własną rękę.
Tam popełniałam błędy. Tam je naprawiałam. Tam zmieniałam moje życiowe ścieżki i tam musiałam przyznać, że aby wejść w dorosłość przez duże „D” trzeba najpierw zacząć szanować to, co się dostało od najbliższych.
Jeszcze osiem lat temu, gdybyście mnie zapytali, gdzie znajdziecie najlepszego szewca we Wrocławiu, albo gdzie kupicie śrubkę lewoskrętną, zapewne odpowiedziałabym Wam na to pytanie bez zająkniecia. Teraz, gdy odwiedzam Wrocław czuję się trochę jak dziecko we mgle. Już nie ma moich ulubionych śniadaniarni. Już dawne kluby poznikały z nocnej mapy miasta. Zostały jednak cudowne wspomnienia.
Nigdy nie zapomnę mojej ulubionej trasy z pracy do domu, którą pokonywałam na skuterze ze słuchawkami w uszach i utworem Viva la vida grupy Coldplay rozbrzmiewającym w mojej głowie. Nie zapomnę ludzi, z którymi nie mam już niestety kontaktu, a byli mi tak bardzo bliscy, że gdy pomyślę o latach młodzieńczych i naszych przygodach, to łzę niejedną uronię.
Tymczasem jestem w Krakowie. Już czwarty rok. To tutaj spotkało mnie to co kocham i szanuję najbardziej na świecie. To z tym miastem wiążę najbliższą przyszłość naszej rodziny, choć tak naprawdę, oprócz mieszkania, nic nas tutaj nie trzyma. Gdybym się dłużej zastanowiła, to pewnie doszłabym do wniosku, że możemy w każdej chwili przeprowadzić się gdziekolwiek tylko nasz palec powędruje na mapie świata. Może i byłaby to kwestia wielu kompromisów, jednak i takiej opcji nigdy nie neguję. Nieważne.
Jesteśmy teraz w Krakowie.
Mieście, które na początku przytłoczyło mnie swoją szarością i dziwnym, charakterystycznym zapachem.
Mieście, które dla każdego próbującego zacząć tutaj od nowa, staje okoniem [chyba jak każde nowe miasto, do którego się przeprowadzamy?].
Mieście, które zaraz po przeprowadzce jest obce, gdyż trudno w nim o jakiekolwiek wspomnienia, które scalają, łączą, zatrzymują.
Tymczasem po czterech latach mojego krakowskiego bytowania jest mi tu dobrze. Po czterech latach zaczęłam czuć się tutaj swojo. Patrzę na miasto oczami każdego, kto jest tutaj dłużej niż tylko „na chwilę”. Tym większą czuję więź, im starszy jest mój Syn i więcej rozumie z tego, co go otacza. Zaliczamy plenerowe imprezy [te kulinarne najchętniej :P] Zbieramy kasztany. Zatrzymujemy się na espresso. Opychamy do bólu brzucha serowymi preclami. To miasto żyje a my żyjemy razem z nim. Niech tak zostanie. Nie mogę się doczekać kolejnych naszych wspólnych miesięcy właśnie tutaj. Bo to tutaj będziemy budować przyszłość naszego Syna i to to miasto Ivo zacznie określać mianem „domu”.
A czy Wy musieliście rzucać Wasze ukochane przystanie? Z radością czy tak jak ja z bólem serducha?
Poniżej migawki z dzisiejszego dnia :-)
32 komentarze
Ja rzuciłam moje miasto rodzinne, małe , uzdrowiskowe, pełne kuracjuszy :) ale nie miałam wyjścia, jeśli chciałam się dalej kształcić. Osiadłam w Krakowie i z jednej strony się cieszę, ze względu na możliwości jakie daje to miasto mojemu dziecku, a których ja nie miałam w moim małym mieście, a z drugiej… czuję jakiś żal i tęsknotę za zielenią, większą serdecznością, mniejszą anonimowością, domem z ogrodem, którego w samym Krakowie ( nawet jako architekt) nie chcę mieć. Ale wyprowadzać stąd też się nie chcę, więc wciąż czuję się tak, jakbym stała na rozdrożu i nie wiedziała, w którą stronę pójść. Kraków rozczarował mnie też swoją zaściankowością (dla mnie niewyobrażalną jak na tak duże miasto) i ciasnotą. Powoli mu to jednak zaczynam wybaczać, odważając dzień po dniu na szali jego zalety :)
„Kraków rozczarował mnie też swoją zaściankowością (dla mnie niewyobrażalną jak na tak duże miasto) i ciasnotą.” mam dokładnie takie samo zdanie… :-)
Ja porzuciłam Olsztyn dla Warszawy. A dokładniej to porzuciłam Olsztyn dla mojego męża ;) Mieszkam tu już prawie 8 lat (w grudniu mija). Mój dom, to teraz dla mnie obce strony ;) https://casalinga.pl/obce-strony/
Rzuciłam Wrocław dla Berlina, apotem dla Gdańska, teraz jestem znów we Wrocławiu i to tu jestem najszczęśliwasza, ale i za Berlinem i za Gdańskiem tęsknie, tam zostały dwie cząstki mnie. W Gdańsku rośnie drzewo mojej córki, drzewo wszystkich dzieci urodzonych w tym mieście w 2012 r.
Monika, co to za akcja z tym sadzeniem drzew? Zaciekawiłaś mnie.
W jednym z Gdańskich parków posadzono drzewo wszystkich dzieci urodzonych w tym mieście w 2012 r. Założenie jest takie, ze drezwa te mają się pojawiać dla wszystkich roczników, czy tak jest nadaln? Nie wiem, bo nie ma mnie już w Gdańsku. Dla mnie to taki fajny symbol cząstki mojego życia spędzonej w Gdańsku.
Rzuciłam Sosnowiec dla Capri, Capri dla Londynu, Londyn dla Leicester. W przyszlym roku znowu czeka mnie przeprowadzka. Przperowadzałam sie już tyle razy, że wszedzie się czuje trochę u siebie. Nawet w nowych miejscach, ktore moje stają się tylko na chwilę. Ola xxx
Mam bardzo miłe wspomnienia z Leicester :-)
Moją przystanią są moje chłopaki. Nie miejsca. Choć każdy kto mnie zna wie, że jestem lokalną patriotką to z drugiej strony porzucałam moje miasto-matkę wiele razy. Od roku znów tu jestem… A porzucałam bez żalu. Wszędzie klimatyzujemy się z automatu, o wyjeździe decydujemy na spontanie i w ciągu kilku dni przeorganizowujemy sobie życie. Kraków też mamy na liście ;) niech no tylko nadarzy się okazja! Oj długo by opowiadać… /o widzę, że zalogowałam się z innego konta disqus… – Graża z tej strony, z parentingowego/
Ja podskórnie czuję, że Ty jesteś okrutnie mobilna!
ja z bólem serca pozostawiłam Wrocław, gdzie studiowałam i wróciłam do domu rodzinnego. Kocham to miasto, ale nie umiałabym żyć na co dzień w mieście. Jestem stworzeniem wiejskim i brakowało mi mojego lasu za oknem.
Jagoda, tego lasu Ci zazdroszczę!
P.S. Masz imię, które zaliczam do kobiecego top5!
no uwielbiam Twój blog :) ten język i luz. bez zadęcia :) oj lubie lubie.
a tak poza tym..mieszkacie w kamienicy? może toszkę prezentacji mieszkanka booo z migawek wydaje się byc czadowe. pozdrówki A
hmm Mój mąż by mnie zatrzelił:-P
Kocham Wrocław i Kraków na równi. Chętnie pomieszkałabym kiedyś w Krakowie, bo zdarzały nam się już dłuższe pobyty i to miasto zdecydowanie dla mnie. Najbliższy czas pcha nas w zupełnie inne zakątki świata, ale może ten Kraków. Kiedyś.
Alem ciekawa gdzie Was poniesie ;-)
Jakieś 1800 km, szukaj :*
Fajnie, bardzo fajnie… czyta się z przyjemnością, jednak na ten slow life styling trzeba spoooro pieniążków ;) ale nie zazdroszczę, korzystam z życia na ile mnie stać :)
Pozdrawiam,
e tam sporo. z tym się nie zgodzę :-)
Ja porzuciłam Białystok, najpierw dla przedmieści miasta. A potem dla wsi, dzikiej, podlaskiej. Teraz jak obcy się w mieście czuje, wieś mną zawładnęła.
Ja tak właśnie ponad 2 lata temu opuściłam Kraków dla Budapesztu. Na początku było smutno, ale potem pokochałam Budapeszt całym sercem. Teraz znowu wróciłam do Krakowa (no, w sumie to mieszkamy pod Krakowem) i płaczę za Budapesztem. Ale teraz sama już nie wiem, gdzie będziemy za rok. Dopóki synek nie chodzi do szkoły, możemy zmieniać kraj :-D
To racja! Dopóki dziecko nie jest związane z określoną grupą ludzi to można sobie folgować :-)
Tego Budapesztu zazzzdroszczę!
Budapesztu też sobie zazdroszczę i kombinuję jakby tam wrócić jak najszybciej :-D
My już chyba mamy oswojony Kraków. Oboje przyjezdni – Kraków nas złączył najbanalniej w świecie – drzwiami naprzeciwko w akademiku. Ona strasznie wierzgała, że nie wracamy do JEJ Gdańska po studiach. Rodzinka, domek, prace… Czasem brakuje babci albo siostry na sobotnim śniadaniu. Wszędzie, byle razem.
a ja odwrotnie – zostawiłam Kraków dla Wrocławia. i nie żałuję, oj nie żałuję :)
Lubię swój Gdańsk ale Wrocław i Kraków są dla mnie bajeczne. No a za rok kierunek Norwegia :) wierzę, że i tam będzie dobrze :)
A ja zostawiłam mój ukochany Wrocław. I jak odwiedzam go czasem, to czuję się jak w domu. U siebie w końcu :) Tu, gdzie mieszkam, poza mężem nic mnie nie trzyma. Ale kiedyś wrócę do mojej małej ojczyzny! Choćby na starość!
Ja z kolei, porzucilam rodzinne miasto, Dabrowe Gornicza dla
Paryza, a pozniej dla Londynu. W obu miastach mieszkalam po kilka lat i mimo,
ze latwo bylo mi sie zaklimatyzowac w kazdym z tych miejsc, i mam z nimi wiele
milych wsppomnien,to jednak w zadnym z tych miejc nie czuje sie jak u siebie.
Wciaz szukam mojego domu, najlepiej z dala od wielkiego miasta. Razem z mezem
myslimy o przeprowadzce gdzie indziej, ale ciezko jest znalezc idealne miejsce
dla dwoch osob wychowanych w roznych krajach, w innym jezyku i innej kulturze.
Pole wyboru sie zaciesnia…
Zostawiłam moje miasto rodzinne czyli Wrocław w 2007 roku i od 9 lat mieszkam w Krakowie. Nie lubię tego miasta i chyba nigdy go nie polubię. Planuję powrót do Wrocławia na emeryturę i mimo,że do tego czasu wszystko będzie inne to i tak zawsze będzie to mój dom:)
Uwielbiam Kraków, to miasto jest przepiękne i wreszcie jesteś kimś, kto podziela moje zdanie o dziwnym, charakterystycznym zapachu. Jest taki ciężki i elektryczny, ale jednak przyjmeny. W Krakowie odpoczywam, ale to Wrocław jest moim miastem :)
Cześć :) byłem mieszkańcem różnych miast, przeprowadziłem się do Wrocławia jakiś czas temu…musze z przykrością stwierdzić że mimo że podoba.mi się Wrocław i jest kilka bardzo ładnych miejsc nie odnalazłem tutaj klimatu…do miasto u mnie przegrało. Jest wiele powodów od większych po banały. To miasto mało artystyczne i mocno klubowo dyskotekowe. Zauważcie że najbardziej artystyczne i klimatyczne aż ciarki przechodzą są miejsca brudniejsze, w wawie najbardziej klimatycznym miejscem jest to gdzie jest masa bezdomnych i żuli…dla mnie osobiście wygrywa Kraków ze wszystkich miast w Polsce gdzie każda uliczka z różnie i ciekawie wyglądającymi ludzmi jest wyjątkowa. Mosty są ładniejsze niż we wrocku, jest więcej ludzi, więcej koncertów więcej tj mówiłem ludzi oryginalnych. Wrocław jest ładnym miastem z bardzo zwykłymi ludźmi… Bardzo dużo festiwali koncertów,. Wiele firm itp omija Wrocław… Z jakiegoś chyba powodu. Przez ten czas gdy tu mieszkałem bywała u mnie rodzina i przyjaciele i wszyscy powiedzieli… Wrażliwi i ci co widzą więcej zawsze wybiorą Kraków. Pozdrawiam :)
Swoją drogą, ciekawe jest to że nowe miasto staje dla nas okoniem. Ktoś ma jakąś teorię? :)
Ja Lublin-Warszawa-Poznań i myślę o Wrocławiu. Poznań wielkie rozczarowanie.