Katar. Gluty. Kaszel. „Mamo jeść.” „Mamo pić.” „Mamo, nie lubię tego.” „Mamo to mi nie smakuje.”. Przyszedł sobie do nas ktoś i zapomniał wspomnieć, że jest chory. Wszyscy padliśmy.
Mamo nie będę tego jadł. Mamo, nie lubię Cię. Mamo nie będę się inhalował. Mamo, on mnie uderzył. Próbuję odbierać telefon i powiedzieć kurierowi, że musi wcisnąć na domofonie numer mieszkania. Kurier mnie nie słyszy. Ja nie słyszę kuriera, bo jedno dziecko uczepione nogawki a drugie drze się, że zrobiło kupę.
Próbuję składać pranie, ale po chwili Junior rzuca się na nie, jak na falę morską. Zaszlochałabym rzewnie, ale machnęłam ręką. Pakuję całe to pranie za fotel, żeby mnie nie wkur..iało. Czego nie widać, to nie wkurwia. Tak to sobie tłumaczę. Miałam być w sumie chora, bo coś mnie rozkładało. Katar taki, że nie wiadomo, czy odkurzacza na stałe do nosa nie podłączać. Głowa pęka. W sumie to chyba nawet gorączka mi się zaczyna, ale wmawiam sobie, że matki nie chorują. Ojcowie zresztą też nie chorują. Mojego M. rozkłada już od tygodnia. Ibuprom coś tam pomaga, ale przecież taką chorobę trzeba wygrzać, odpocząć. Organizm nie zregeneruje się ot tak. Dlatego razem tak pchamy ten wózek, ale gdyby tylko podłożyli nam pod plecy materac, to padlibyśmy na niego i wstalibyśmy za tydzień.
„Co tam u Was słychać, robaczki?” – słyszę przez telefon jak ktoś z rodziny dzwoni i dopytuje.
„A wszystko dobrze.” – odpowiada mój Mąż.
U niego jest zawsze dobrze. To tylko ja narzekam, dlatego wolę zacisnąć pieści, spiąć dupę, bo dobrze przecież być musi.
„Przyjechalibyście do mnie.”
Już (kurwa) jedziemy na sankach :D (Odpowiadam pod nosem.) I nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać :D Już przyjechaliśmy w sumie :D Bierzemy reniferki świętego mikołaja i popylamy do rodzinki w górki w odwiedzinki :D
Tak właśnie. Sił brak. Ale pomyślałam sobie, że jak sobie na blogu ponarzekam, to ktoś mnie poklepie po plecach ;-) Takie tam wiecie poklepanie kobiece. Ono w sumie pomaga trochę. Dlatego tak bardzo na nie liczę.
Niby kurde sił brak, ale zrobiłam sobie kawę z prądem. A tym prądem jest pieprz cayenne. On mnie w kawie stawia do pionu. Później zieję ogniem i złością. Ale może jak później melisę wypiję, to pomoże. Albo i nie pomoże ;-)
No dobra mateczki. Ponarzekałam. Trochę mi lepiej. A jak u Was? Mam wrażenie, że nikt nie zrozumie matki tak dobrze, jak zrozumie ją druga matka…
P.S. Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie go też udostępnić swoim znajomym. Dziękuję! :*
Brak komentarzy